W ciągu mijającego tygodnia ekolodzy dwukrotnie wytoczyli ciężkie działa przeciwko zdrowemu rozsądkowi. Najpierw zażądali zmiany przebiegu obwodnicy Skarżyska-Kamiennej, argumentując, że w aktualnym projekcie prowadzi ona przez tereny należące do jakiegoś motyla. Cóż, jeśli mam być szczery, to nie sądzę, aby stworzenie mające przez pół swojego życia postać oślizgłej gąsienicy, a przez drugie pół zajmujące się wyłącznie przemieszczaniem pomiędzy mleczami było ważniejsze od kawałka porządnej drogi. Zresztą – jeżeli się nie mylę – motyle mają skrzydła, więc jeżeli ryk buldożerów i szum przejeżdżających samochodów będzie im przeszkadzał, to z pewnością odlecą gdzieś indziej. Ale raczej nie będzie, bo – jak właśnie przeczytałem – nie mają uszu. Na wypadek gdyby dowiedziała się o tym opinia publiczna, ekolodzy – by nie stracić roboty – protestują też przeciwko wycinaniu starych, zaatakowanych przez wyjątkowo wredny rodzaj kornika drzew w Puszczy Białowieskiej. Leśnicy tłumaczą, że choroba z jednej sosny przenosi się na 30 kolejnych, ale ekolodzy wiedzą lepiej – dla nich to przerabianie lasu na patyczki do szaszłyków. Innymi słowy kompetencje fachowców, którzy od 30 lat żyją w puszczy, znają w niej każde drzewo i każdą kępkę mchu, podważane są przez bandę chuliganów żywiących się soją, którzy na ścianach swoich szałasów wieszają zdjęcie Ala Gore’a.
No dobrze, to teraz podpowiem wam, drodzy ekolodzy, jak naprawdę możecie pomóc Matce Ziemi, a przy okazji uczynić prostszym życie milionów ludzi. Zaś z siebie zetrzeć piętno wariatów niezdolnych do niczego więcej poza przykuciem się kajdankami do koparki. Po prostu rozprawcie się z ludźmi, którzy absolutnie każdy sprzedawany przez siebie produkt owijają w pół kilograma plastiku, papieru bądź celofanu, a najczęściej we wszystko to razem. Moje dzieci z okazji świąt otrzymały sporo prezentów, ale niestety nie mogły sobie poradzić z ich otworzeniem. Syn dostał wóz straży pożarnej, na którego opakowaniu napisane było, że jest przeznaczony dla dzieci od lat trzech. Ale żeby go rozpakować, należało mieć lat 30, ukończone studia techniczne, szkolenie z bhp, użyć śrubokrętu, kombinerek, nożyka do tapet i szlifierki kątowej. Zajęło mi to tyle czasu, że syn po prostu usnął. A ja zużyłem całe opakowanie plastrów opatrunkowych. Podobny problem dotyczył prezentów jego młodszego brata i starszej siostry. A nawet torebki, którą otrzymała moja żona. Kiedy ją zobaczyłem, zrozumiałem dlaczego tyle kosztowała – połowę jej wartości stanowiły papier i gąbka, w które była zawinięta.
Po wigilijnym otwieraniu prezentów nasz salon wyglądał jak slumsy Dżakarty – tonął w śmieciach. Ale mylicie się, jeżeli sądzicie, że problem ten objawia się tylko w wyjątkowych okolicznościach. Ostatnio musiałem zmierzyć się z kompletem maszynek do golenia opakowanych w plastik tak twardy, że można było używać go do wbijania gwoździ. A drogie alkohole? Na miłość boską, po co oprócz szklanej butelki umieszcza się je dodatkowo w pudełkach?
Firmy bronią się, twierdząc że wszystkie te opakowania można przetworzyć i użyć np. do produkcji desek rozdzielczych w samochodach. Problem w tym, że później deski te wyglądają tak, jak ta w fordzie C-max. W specyfikacji modelu, którym niedawno jeździłem, zaznaczono, że posiada „Konsolę centralną premium”, ale pod względem wykonania i materiałów ustępowała ona nawet zabawkom z kinder niespodzianki. Wiele elementów wnętrza sugerowało, że zrobiono je z przetopionych pudełek po jogurcie, zaś spasował je ze sobą niewidomy. Z kolei dotykowy ekran systemu multimedialnego zainstalowano w takim wgłębieniu, że obsługiwanie go przypomina próby trafienia do muszli klozetowej po ośmiu piwach. A na domiar złego wszystko to podczas jazdy po nieco gorszych drogach wydawało z siebie takie odgłosy, jakby za chwilę miało się rozlecieć. Owszem, pod względem precyzji prowadzenia i jakości zawieszenia konkurenci nie dorastają C-maxowi do felg. Ale nie pomylę się chyba zbytnio, gdy napiszę, że większość z was nie tego oczekuje od minivana. Bo to trochę tak, jakby pierwszym, na co zwracacie uwagę rezerwując rodzinne wczasy w Grecji, było to, czy opcja all inclusive obejmuje również heroinę i prostytutki.
Reklama
Zupełnie inaczej jest w przypadku volkswagena tourana. To tak naprawdę golf, w związku z czym możecie być pewni, że zbudowano go równie solidnie co bunkier. Absolutnie każda część tego auta została zrobiona tak, jakby miała przetrwać nalot lotniczy. Nawet jeżeli wasze dzieci charakteryzują się siłą niszczycielską porównywalną z cyklonem, to o tourana możecie być spokojni. Niestety, ma też jedną wadę – jest równie oryginalny i pociągający co martwa krowa. Jeździłem nim kilka dni i nawet nie pamiętam jaki miał kolor. Szczerze mówiąc to kilka razy w ogóle zapomniałem, że nim jeżdżę, i na parkingu szukałem czegoś zupełnie innego. Innymi słowy, to idealne auto dla waszej rodziny pod jednym z dwóch warunków: że zdecydowaliście się na jej założenie w wieku 70 lat oraz że mając do wyboru wyjście z kumplami na piwo albo szydełkowanie, zawsze wybieracie to drugie.
Przykro mi bardzo, ale kupując C-maxa albo tourana, wysyłacie w świat jasny sygnał: "Jestem strasznym nudziarzem, a moje życie to pasmo niepowodzeń". Jeżeli natomiast chcecie pokazać, że wasze dzieci to nie dzieło przypadku albo sąsiada i jesteście dzięki nim bardzo szczęśliwi, to w zasadzie nie macie wyboru – musicie kupić citroena C4 picasso. Nie prowadzi się on tak dobrze jak ford i nie jest wykonany tak rewelacyjnie i solidnie jak volkswagen. Nie każdemu do gustu przypadną też jego cyfrowe wyświetlacze i ich dotykowa obsługa. Ale za to picasso sprawia wrażenie niesamowicie przyjaznego. Jest jak szczeniak owczarka niemieckiego z jednym oklapniętym uchem – budzi sympatię u wszystkich. Gdy nim jeździłem, uśmiech autentycznie nie schodził mi z ust. To także kwestia kolorystyki wnętrza, jego designu i ogólnej atmosfery, jaką zapewnia to auto – przywodzi mi ona na myśl rodzinne spotkania, podczas których wszyscy wymieniają się serdecznymi spojrzeniami, uściskami i dowcipkują.
Owszem, Picasso ma tę wadę, że ze względu na szybką utratę wartości po kilku latach warte będzie mniej więcej tyle co opakowania po świątecznych prezentach. Lepsze jednak to niż jeżdżenie autem, które jest wykonane jak one.