Obserwuję zachowania wielu młodych ludzi. Sprzyja temu nie tylko świat social mediów, jesteśmy teraz – jako społeczeństwo – dużo bardziej otwarci, rzekłbym nawet, przejrzyści. Głowy przyprószone siwizną emocjonują się sytuacją polityczną, buntują się lub popierają aktualne wydarzenia. Tymczasem dwudziestolatki i część nieco starszych chyba nie potrafią nie tyle się skrzyknąć, co zdefiniować, o co im chodzi. Ich nie słychać.

Reklama

Wszyscy pamiętający, nawet jak przez mgłę, szarość i beznadziejność czasów sprzed demokracji wiedzą, że coś, ktoś im może zabrać wartość, o którą walczyli, biernie czy czynnie – to akurat obojętne. Demokracja stała się symbolem tego, o co około 30 lat temu walczyli wówczas młodzi ludzie. Każdy, kto pamięta, jakim cennym dokumentem był paszport uzyskany w Wojewódzkim Urzędzie Spraw Wewnętrznych, wolność podróżowania, uznaje demokrację za dobro niezbywalne. Symbole? Hasła? Tego nie widać w oczach i w działaniu dzieci tamtych rewolucjonistów. Czy przychylając im nieba, rodzice zabili w młodych ludziach gen buntu? Ktoś wie, przeciw czemu buntują się roczniki z końca lat 80. i z lat 90.? Czy w ogóle się buntują? Chyba tego nie widać…

Nie ma idei spajającej kilkanaście roczników. Nieważne, czy mają lewicowe, czy prawicowe poglądy, ale na horyzoncie nie widać grup, które chciałyby lepiej urządzić Polskę. Dzisiejsi protestujący czy popierający rząd urządzili (urządzają) współczesną ojczyznę dla siebie, a najwyższy czas na dyskusję o tym, jak będzie wyglądała ona za 10, 20, a tym bardziej 30 lat. Milczenie tego pokolenia dziś jest naszą winą, winą ich rodziców, że dzieci do wszystkiego doszły zbyt łatwo. Trudności nie było i o nic nie musieli walczyć. Jedyna walka, jaka im pozostała, to o etat, małą stabilizację w korpo czy urzędzie. Nie buntują się, będąc przekonanymi, że tak musi być, że być może będą mieli nawet gorzej od ich rodziców.

Reklama

Urodzonym w latach 40., 50. i 60. o coś chodzi. Ostro spierają się między sobą, im się chce. Młodym – w masie oczywiście nie mowa o wszystkich – nie wiadomo, o co chodzi. Przerażenie bierze, gdy obserwuje się bezradność, bezwolność, swego rodzaju „wewnętrzną emigrację obywatelską”. Słabo się robi na widok ludzi akceptujących małą stabilizację. Kredyty we frankach? Tak – mówią. To tylko droga do zakorzenienia się w społeczeństwie.

Halo! Młodzi – zbuntujcie się! Nie dajcie sobą manewrować, nie dajcie sobie układać świata, w którym to wy będziecie dłużej żyć. Dlaczego siedzicie cicho? Dlaczego nie kwestionujecie autorytetów? Ucieczka w obserwacje nowych idoli na YouTube czy Instagramie wcale nie jest receptą. To często chwilowe fascynacje i to nie bunt, a zaledwie cichy krzyk. Owszem, nie musicie nosić bibuły, rzucać kamieniami w ZOMO, bo rodzice, dziadkowie i wujowie Wam demokrację wywalczyli. Nie musicie prosić smutnego pana z WUSW o zgodę na paszport, by wyjechać na zgniły Zachód i – po cenie urzędowej – kupować dewiz. Pewnie nawet nie wszyscy wiecie, co to są dewizy, a dla wielu oczywiste jest, że Wasze marzenia są porównywalne do rówieśników z Paryża, Berlina czy Londynu lub choćby Bristolu, albo robotniczego Manchesteru. Owszem, nie wszystkich młodych. Zwłaszcza w Polsce B i C, na ten bunt nie wszystkich stać, w pogoni za wiązaniem końca z końcem nie mają czasu ani ochoty, by w tak „poukładanym” świecie wyrazić siebie.

Protestującym w 1968 młodym ludziom na ulicach Paryża czy buntownikom odmawiającym w USA wyjazdu do Wietnamu chodziło o zburzenie ładu społecznego. Im więcej się kocham, tym bardziej chcę robić rewolucję, im bardziej robię rewolucję, tym więcej chcę się kochać – to jedno z haseł buntowników Paryża 1968.

Powie ktoś, że bunt objawił się przy urnie wyborczej, że Kukiz, że Duda. To nie ten bunt winien targać Polską. Czas na bunt społeczny, nawet nie o bunt z powodu „śmieciówek”. Bunt o to, jak ma wyglądać demokracja, jaka Polska. Jak solidarna społecznie, czy bardziej narodowa, czy może socjalna. Jakaś. Niestety, na horyzoncie nie widać liderów, idei, energii. Może rację miał Michał Sadowski z Brand24, który w wywiadzie dla DGP twierdził, że nasza szkoła produkuje posłusznych pracowników, a nie przedsiębiorców, ludzi potrafiących walczyć o swoje. Mamy potulnych wykonawców, nie konkurentów. Nie uczymy wystarczająco samodzielnego myślenia, nie wzmacniamy zadawania trudnych pytań. Owych trudnych pytań zabrakło w dialogu międzypokoleniowym. Kto ma pytać o to, dlaczego urządzacie nam Polskę tak, a nie inaczej, jak nie obecne 20-, 30-latki?

Siwowłosi rewolucjoniści chcą już tylko takiej lub innej naprawy tego, co mniej lub bardziej wspólnie zbudowali. Rewolucja proponowana przez prezesa rządzącej partii to nic w porównaniu z tym, co mogłoby siedzieć w głowach, co może być pragnieniem kolejnego pokolenia. Kapitalizm w rezultacie oswoił ówczesnych buntowników z końca lat 60., dziś część z nich jest częścią establishmentu. W Polsce to Wałęsa, Gwiazda, Borusewicz, Kaczyński, Tusk – oni wszyscy już byli. Wielokrotnie. Są, będą i sami nie zrezygnują z możliwości wpływania na rzeczywistość. No chyba, że zmiecie ich „rewolucja”.

Kto nie był buntownikiem za młodu, ten będzie świnią na starość. To marszałek Piłsudski. Czy zatem usłyszymy kiedyś z ust dwudziestolatków: Teraz k… My!?