- To jest taki wewnętrzny przymus. Tak długo się walczyło o tę wolność, o demokrację, o niezależne media, że po prostu nam tego szkoda. Wstyd byłoby to stracić – 63-letnia nauczycielka z jednego z warszawskich liceów.
– Pamiętam doskonale, jak się chodziło na protesty, jak kolportowało się bibułę w latach 80. Nie ukrywam, że i teraz mam znowu takie odczucie. Idzie się na protest, a tam znajomi z dawnych lat – lekarz z Poznania, rocznik 1958.
– Poprzednia władza stosowała sankcje wobec własnych obywateli. Teraz mamy rząd, który chce zrobić porządek, sprawić, że Polska wreszcie stanie się państwem przyjaznym, a więc trzeba ją wspierać, wychodzić na ulicę, głośno mówić o tym, co jest dobre, a co złe – przedsiębiorca z miejscowości pod Warszawą, za dwa tygodnie kończy 67 lat.
Nie studenci, nie licealiści, nie dwudziestoparolatki pełni ideałów. Nawet nie trzydziestolatki świadomi przecież tego, że państwo mogłoby działać, społeczeństwo musi być obywatelskie, czyli złożone z ludzi, którzy aktywnie biorą udział w jego tworzeniu, także wyrażając niezadowolenie. Nawet czterdziestolatków nie ma znowuż tak wielu. Ani na protestach przeciwko zmianom w ustawie o Trybunale Konstytucyjnym, przeciwko nowej ustawie medialnej, przeciwko psuciu zasad demokracji, ani na tych przeciwko krytykowaniu nowych reform. Tu przeważają roczniki 1940, 1950 i 1960. To właśnie te „babcie” i „dziadkowie” wychodzą na mróz.
W mediach społecznościowych jest jeszcze goręcej. To seniorzy zaczynają w nich gardłować za i przeciw. Mohery, którym niemal 10 lat temu wnuczki miały zabierać dowody, by nie szły na wybory głosować na PiS, udzielają się w internetowych dyskusjach. Wykluczeni cyfrowo, nie tak nowocześni jak wyborcy PO czy Nowoczesnej, okazują się bardzo sprawni na Facebooku czy Twitterze.
Z jednej strony Irena Szafrańska, która za sprawą bardzo ostrych komentarzy wyrosła na celebrytkę prawicowego Twittera i świetnie daje sobie radę na tym portalu – choć sama pisze o sobie: „Mam swoje lata, swoje doświadczenia i przyzwyczajenia”. Z drugiej strony na Facebooku zwolennicy Komitetu Obrony Demokracji tworzą społeczność liczącą już ponad 130 tys. osób, z działaczami takimi jak Leszek Budrewicz, rocznik 1956, eksdziałacz podziemia solidarnościowego, który właśnie wyzwał na muzyczny pojedynek Pawła Kukiza za obrażanie KOD. Dziś w polityce, szczególnie tej oddolnej, młodych nie widać.
Nowi seniorzy
Borys Bura z Sieci Obywatelskiej Watchdog opowiada, że po pierwszych protestach na kolejny, ten przeciwko ustawie medialnej, szedł specjalnie, by zobaczyć, czy znowu nie będzie na nim niemal wcale 20- i 30-latków. – Stałem obok, bo tak bardziej z psem na spacer wyszedłem, i starałem się młodych dojrzeć. Dokładnie tak: „dojrzeć”. Bo choć tym razem było ich nawet odrobinę więcej, to wciąż stanowili może 15–20 proc. całego zgromadzenia. I, nie ukrywam, naprawdę mnie, w końcu 30-latka, bardzo to zaskakuje. Nie spodziewałem się tak wielu ludzi w wieku naszych rodziców czy wręcz dziadków – opowiada.
– Mam takie samo spostrzeżenie. Bardzo mało aktywnych młodych ludzi. Jednocześnie znaczna przewaga starszych, w najlepszym wypadku czterdziestoletnich, ale zazwyczaj w wieku bliższym emerytury – przytakuje socjolog dr Dominik Batorski specjalizujący się w badaniach nowych mediów. – Ludzi, co do których wydawało nam się, że są raczej bierni społecznie, że nie są tak biegli w internecie, więc w mediach społecznościowych aż tak mocno się nie udzielają. A tu okazuje się, że to oni stanowią większość protestujących przeciw rządowi – dodaje socjolog. A że po drugiej stronie politycznej od dawna też jest ich więcej, to można pokusić się o stwierdzenie, że to właśnie te roczniki 50- i 60-latków dziś stanowią najbardziej aktywną politycznie część społeczeństwa.
– Dlaczego właśnie oni? To bardzo trudne pytanie. Kilka lat temu naprawdę nie przewidziałbym, że tak to będzie wyglądało. Szczególnie jak spojrzało się na socjologiczny obraz Polaków w wieku 50+ – mówi Batorski.
I rzeczywiście, z Diagnozy Społecznej z 2013 r., której duża część była poświęcona osobom starszym, wyłaniał się mało zaskakujący obraz. „O tym, że seniorzy są bardziej konserwatywni od młodszych pokoleń, świadczą ich postawy społeczne. W Diagnozie mierzyliśmy je na dwóch skalach: orientacji na dominację społeczną (konserwatyzmu rozumianego jako przywiązanie do tradycyjnych podziałów społecznych) i egalitaryzmu. Seniorzy, zwłaszcza w grupach w wieku od 65. do 79. roku życia, częściej prezentują postawy konserwatywne od młodszych pokoleń; szczególnie wyróżnia ich konserwatywny egalitaryzm” – pisali autorzy Diagnozy. I kolejno wymieniali opinie, które przeważają wśród starszych pokoleń: „prawdziwy patriota nie powinien źle mówić o Polsce i Polakach”, „bez kar fizycznych nie da się dobrze wychować dzieci”. I takie, których zwolenników wraz rosnącym wiekiem było coraz mniej: „ojcowie powinni częściej korzystać z urlopu rodzicielskiego i opiekować się dziećmi”, „homoseksualiści powinni móc układać sobie życie według własnych przekonań”.
Dodatkowo konserwatyzm seniorów miały potwierdzać także poglądy polityczne, a szczególnie popieranie tych partii, w których programie jest obrona tradycyjnych wartości. A z Diagnozy wynikało, że częstość wskazania na Prawo i Sprawiedliwość jako najbliższą respondentowi partię polityczną, którą uznać można za najbardziej konserwatywną, była znacznie większa wśród seniorów niż osób młodszych i oczywiście rosła w kolejnych grupach wiekowych (wśród osób w wieku 80+ była aż o 70 proc. większa niż wśród osób w wieku do 59 lat).
Trudno więc było przewidzieć, że wyznająca podobne wartości część społeczeństwa tak silnie zaangażuje się politycznie. O aktywności internetowej nie wspominając. Kompetencje cyfrowe seniorów były stanowczo ubogie – okazywali się zamknięci na nowoczesne technologie i im niechętni. Jedynym urządzeniem elektronicznym, które równie często jak u osób młodszych można było znaleźć w ich gospodarstwach domowych, był telewizor. A im grupa starsza, tym rzadziej spotykane były komputer i internet.
Ale już wtedy dostrzec można było nowe zjawisko – udział seniorów w populacji internautów wzrósł sześciokrotnie od 2003 r. Mimo wszystko aktywność społeczna w tej grupie była jednak wyjątkiem. Zaangażowanie seniorów w pracę na rzecz lokalnej społeczności i w wolontariat – znikome. Udział w organizacjach pozarządowych i partiach – niski (ok. 15 proc. i, co ciekawe, równie niewielki odsetek pojawia się tylko u najmłodszych Polaków do 16. roku życia). Ci, którzy w ogóle się w coś angażują, skupiają się wokół Uniwersytetów Trzeciego Wieku i organizacji religijnych. Jednym słowem: życie po pięćdziesiątce to niańczenie wnuków, fajeczka, wędkowanie i wyszywanie obrusów.
Aż nadeszły zimne, grudniowe dni i okazało się, że zamiast spokojnej emerytury seniorzy wybierają uliczne i internetowe protesty.
Oto idzie starość
– Dlaczego? Na pewno nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Pierwsze, co się narzuca, to że uaktywnili się ludzie, którzy pamiętają, jak było przed rokiem 1989. Wiedzą, jak może wyglądać ograniczanie praw człowieka. I takie właśnie zagrożenia – czy to związane z Trybunałem Konstytucyjnym, czy z wolnością mediów – do nich przemawiają – uważa Batorski. – Widać to choćby po tym, że dziś protestuje sporo osób aktywnych w latach 80. w opozycji czy działających w ruchach społecznych. Dla nich te zagrożenia są bardziej namacalne niż dla młodych, urodzonych już po upadku komunizmu – tłumaczy socjolog i dodaje: – Stopień wnerwienia rośnie wraz z wiekiem.
– Ale przecież na fali takiego wnerwienia to Korwin i Kukiz odnosili ostatnio sukcesy. A ich wyborcy są młodzi.
– Tyle że teraz to zdenerwowanie na to, że marnowane są zdobycze sprzed lat, że nie docenia się tego, co udało się nam zyskać, wychodząc z komunizmu. Proszę zwrócić uwagę, że tymi samymi argumentami posługują się i zwolennicy, i przeciwnicy PiS – zauważa socjolog. Rzeczywiście, i jedni, i drudzy mówią o walce o wolność i demokrację.
– Trzydziestolatki mogą jeszcze pamiętać PRL, ale już dwudziestolatki i dzisiejsze nastolatki urodzili się w całkiem demokratycznym otoczeniu. I jeżeli coś ich denerwuje, jeżeli widzą wypaczenia, to raczej te z czasów rządów PO–PSL. I uważają, że to z nimi trzeba walczyć. Dlatego też obecne protesty do nich nie przemawiają, a hasła wolności i demokracji wydają się abstrakcyjne – dodaje Bura.
– Dokładnie tak jest: dla mnie, dla mojego męża, znajomych to, co się dzieje, to sygnał, że zagrożone są wszystkie wartości, o które walczyliśmy z komunistami. Ale moi nastoletni uczniowie nie widzą w tym problemu. Rola Trybunału Konstytucyjnego nie jest im znana, mediów publicznych nie oglądają i nie słuchają, a bardziej emocjonujący jest dla nich kryzys migracyjny niż kryzys demokracji – opowiada warszawska nauczycielka. – Na temat migrantów, uchodźców mają jakieś tam zdanie, na temat zmian przeprowadzanych przez PiS – już nie, bo po prostu nie rozumieją ich konsekwencji – dodaje.
Ale dokładnie cztery lata temu sytuacja wyglądała z gruntu odmiennie. 21 stycznia 2012 r., w równie zimny, śnieżny piątek weekend rozpoczął się cyberatakami na strony internetowe Sejmu, Ministerstwa Kultury, prezydenta i premiera. A ledwie minęła niedziela, w środku zimy na ulice wyszły tysiące ludzi , i to ludzi nie reprezentujących jakąś jedna grupę zawodową, tylko internautów wspólnie sprzeciwiających się planom rządu co do podpisania międzynarodowej umowy ACTA. Wtedy protestowali młodzi, i to bardzo młodzi. – Z danych, jakie mieliśmy z facebookowych fanpage’ów anty-ACTO-wskich wynikało, że 80 proc. z nich nie miało nawet 24 lat, a połowa była wręcz niepełnoletnia – wspomina Batorski.
Czyli kilka lat temu młodym chciało się protestować w obronie praw do wolności w sieci. Ale już demonstracje w obronie wolności mediów, zasady trójpodziału władzy czy prywatności w sieci nie wzbudzają aż takich emocji.
– Wtedy to był w ogromnej części protest przeciwko wolności rozumianej jako swoboda w dostępie do przeróżnych treści kultury i rozrywki, czyli danie wyrazu obawom, że ACTA zablokuje możliwość ściągania filmów i seriali. To była taka obrona „chomikowania”, obrona wartości mających dla młodych ludzi znaczenie praktyczne. A te przywoływane obecnie są znacznie mniej namacalne, trudne do uchwycenia i zrozumienia – uważa socjolog.
I właśnie w tym eksperci upatrują kolejne powody rewolucji srebrnych głów. – Ja bym to nazwał „rewolucją doświadczonych” – ocenia politolog prof. Kazimierz Kik. – Przez lata mieliśmy zachwyt nad młodymi, nad ich potencjałem, nad siłą, jaką stanowią w cyfryzującej się rzeczywistości. Ale ta pajdokracja okazuje się w świecie polityki za słaba, za mało doświadczona, bez zrozumienia szerszego tła. Czyli bez tego wszystkiego, co przychodzi z wiekiem – tłumaczy politolog. – Zresztą, proszę zauważyć, że choć to młodość wydaje nam się bardziej skłonna do zmian, do dążenia do nowych rozwiązań politycznych czy społecznych, to jednak rewolucje zazwyczaj – no, może wyjątkiem był młody Napoleon – wywoływali ludzie dojrzali i doświadczeni. Oni po prostu umieli sprawniej wokół siebie zbudować konkretne siły polityczne. A nawet jak mamy młodych przywódców, liderów, to i tak otaczają ich te „srebrne głowy” – uważa Kik.
Gerontokracja, której sami chcemy
Rzeczywiście, gdyby spojrzeć na polityków w skali globalnej, to widać, że mimo powtarzanych jak mantra haseł o konieczności odmłodzenia kadr i tak rządzą ludzie dojrzali. Średnia wieku parlamentarzystów w Stanach Zjednoczonych wynosi 57 lat dla Izby Reprezentantów i 63 lata dla Senatu. I co ciekawe, obecny 112. Kongres USA jest drugim najstarszym w historii. Średnio starszy był tylko ten poprzedniej kadencji. I choć zostać reprezentantem narodu można tam po skończeniu 25 lat, to dziś tylko 10 proc. wybrańców ma mniej niż 40 lat. Co więcej, przeciętny Amerykanin jest aż o 20 lat młodszy od swoich politycznych przedstawicieli.
Trochę młodziej jest na Starym Kontynencie. Tu średnia wieku europarlamentarzystów praktycznie od początku jego istnienia oscyluje w okolicach 50 lat. Obecny Parlament Europejski jest zresztą najstarszym w historii tej instytucji i liczy sobie średnio aż 53 lata (dla poprzedniego średni wiek to 49,1). Polscy europosłowie należą zaś do najstarszych, bo ze średnią 56 lat są wyprzedzani tylko przez Luksemburczyków (57 lat) i Estończyków (58 lat).
A i w polityce krajowej wcale nie jest dużo młodziej. W ostatnich wyborach parlamentarnych kandydaci mieli przeciętnie 47 lat, gdy średnia ogólnopolska wynosi lat 37.
– I dlatego uważam, że ten zryw osób dojrzałych do politycznych działań, jaki obserwujemy, to tak naprawdę powrót do normalności. On nam przecież też może odświeżyć scenę polityczną, o czym zazwyczaj myśli się w kontekście pojawiania się młodych kadr. A te kadry nie tyle powinny być młode, co nowe – ocenia profesor Kik.
Młody czytelniku, oburzysz się pewnie na takie argumenty i wyliczenia. Ale pamiętasz, jak kilka tygodni temu podobnie irytowałeś się na wieść o tym, że nowy minister obrony narodowej zatrudnił u siebie w urzędzie dwudziestoletniego doradcę Edmunda Jannigera? Albo jak podśmiechiwałeś się z młodych nieopierzonych kandydatek na posłanki i ich gaf? Owszem, są wyjątki, tak chętnie podchwytywane przez media. „Najmłodsi” posłowie, ministrowie, kandydaci na prezydentów czy nawet sami prezydenci, bo rzeczywiście i Aleksander Kwaśniewski, i Andrzej Duda w momencie wyboru mieli niewiele ponad 40 lat. Ale prawda jest taka, że wciąż wybierając polityków, kierujemy się również ich dojrzałością.
Zresztą nic dziwnego, skoro realizacja biernego prawa wyborczego też rośnie z wiekiem. Z grupy najmłodszych Polaków (do 29 lat) podczas ostatnich jesiennych wyborów poszła głosować ledwie jedna czwarta. Czterdziestolatków głosowało już 38 proc., pięćdziesięciolatków 47 proc., a tych powyżej 60. roku życia – blisko połowa.
Młodzi zaś polityką się brzydzą, uważają ją za „obciachową”. Z ubiegłorocznego badania Instytutu Ipsos MORI wyłania się obraz pokolenia zupełnie tą sferą życia niezainteresowanego: ledwie 14 proc. młodych Polaków politykę aktywnie obserwuje, 44 proc. zapewnia, że w ogóle się nią nie interesuje, a aż 77 proc. klasę polityczną ocenia źle. Co więcej, blisko trzy czwarte w ogóle nic nie potrafi powiedzieć o swoich poglądach politycznych i ponad połowa nie potrafi wskazać partii reprezentującej ich poglądów.
Polityka mogłaby dla nich nie istnieć. Wolą swoje nowoczesne ideały realizować w pracy, w biznesie, w podróżach, rodzinie. Migrują choćby wewnętrznie. A więc prawda jest taka, że gerontokrację wybieramy sami.