Sprawa piwnicznego archiwum Czesława Kiszczaka wybuchła niemal w tej samej chwili, w której Narodowa Rada Rozwoju krzyknęła „tak!” dla prezydenckiej wizji „polityki historycznej”. Zestawienie wydarzeń uwypukla niejedyny z polskich paradoksów Anno Domini 2016 – najbardziej zaangażowana w ideę polityki historycznej siła polityczna jest akurat najbardziej skłonna do potępiania Lecha Wałęsy. Z jednej strony pragnienie ukazania rodakom i światu pozytywnego wizerunku Polaków dzielnych, mądrych i zasłużonych, z drugiej starania, by Wałęsa nie skojarzył się komuś aby z Polakiem dzielnym, mądrym i fajnym... Jakbyśmy tyle mieli szanowanych w świecie postaci, że możemy spokojnie jedną z nich skreślić.
Ciągnąca się za prezydentem sprawa "Bolka" nie decyduje o tym, że znaczna część prawej strony wiesza psy na byłym prezydencie. To spór z braćmi Kaczyńskimi pogrąża go w oczach obecnego obozu władzy. Był to spór, w którym Wałęsa chwytał się i chwyta od ponad 20 lat brzydkich słów. Od wielu lat z Wałęsą nie daje się w ogóle sensownie porozmawiać na jakikolwiek temat związany z oceną jego działalności politycznej, ego pożarło dawnego związkowca, jak smok wawelski owieczkę.
Jednakowoż, jakkolwiek by oceniać powikłane relacje z komunistyczną Służbą Bezpieczeństwa, jakkolwiek podejrzewać, że wpływały one na zachowania Wałęsy w wolnej Polsce, jakkolwiek oburzać by się na "psycholi" itp., nasz jedyny w dziejach laureat Pokojowej Nagrody Nobla pozostaje walorem, a nie obciążeniem "polityki historycznej". Jednoczesne prowadzenie przez PiS promocji dobrej narracji o polskich dziejach oraz narracji o nic niewartym Wałęsie widzieliśmy już w latach 2005–2007. Jakby ktoś nie pamiętał, przypomnę, że rząd premiera Kaczyńskiego upadł w końcu pod ciężarem politycznego i aksjologicznego chaosu, który sam wprowadzał.
Polityka historyczna, która ma utrwalić się w Polsce i poza Polską, musi opierać się na rozsądnej wizji stawiającej na podium i Okrągły Stół, i Lecha Wałęsę, i Władysława Bartoszewskiego, i Wisławę Szymborską. Inaczej nie będzie polityką historyczną, tylko polityką. A że Wałęsa potraktuje ewentualne drugie miejsce na podium, za papieżem, jako osobisty afront, to zupełnie inna sprawa.