Choć jest krytykowany i przez opozycję, i przez prezesa TK Andrzeja Rzeplińskiego, projekt ma jedną zaletę – pozwala zlikwidować groźbę dualizmu prawnego, czyli orzekania przez trybunał według jednej ustawy, a oceniania tych orzeczeń przez rząd przez pryzmat innej.
Projekt nie jest doskonały, a dodatkowo PiS wrzucił do niego swoje ulubione pomysły, czyli rozstrzyganie przez trybunał większością dwóch trzecich głosów czy rozpatrywanie spraw zgodnie z kolejnością wpływu. Ale w obu przypadkach wprowadził liczne wyjątki, z których najważniejszy dotyczy tego, że jeśli nowa ustawa zostanie zaskarżona, to sędziowie mogą się nią zająć w pierwszej kolejności. Jest więc szansa, że nawet jeśli ustawa się nie spodoba i zostanie zaskarżona, to rząd nie będzie już odmawiał publikacji orzeczenia w tej sprawie. W ten sposób przynajmniej jedna z zasadniczych osi sporu o trybunał zniknie, podobnie jak zagrożenie, że dualizm prawny spowoduje, iż sądy będą rozstrzygały skargi obywateli według orzeczeń trybunału, a urzędnicy podlegli rządowi nie będą ich uznawali. Tyle że aby taki scenariusz się zrealizował, i PiS, i opozycja muszą nieco ustąpić. PiS – przyjąć poprawki opozycji do ustawy, a opozycja – uznać, że ustawa jest drogą, która przynajmniej częściowo pozwala wyjść z trybunałowego pata.
Spór warto rozwiązać szybko, bo straty ponoszone przez Polskę w jego wyniku są zauważalne i rzutują na naszą skuteczność za granicą. W momencie gdy groźba Brexitu staje się realna, co może uruchomić proces dekompozycji Unii, nasz spór z Komisją nie służy ani Brukseli, ani Warszawie. Bruksela, dociskając państwo członkowskie w przeddzień referendum na Wyspach, może wzmacniać pozycję secesjonistów. Jej karty nie są wbrew pozorom mocne, jeśli chodzi o możliwość realnych restrykcji wobec Polski. Zgodnie z traktatem Komisja może wnioskować do Rady o stwierdzenie, że Polska złamała art. 2 Traktatu o Unii Europejskiej. Ale dalsze postępowanie leży w gestii Rady. Dotyczy to zarówno samego stwierdzenia, że do takiego naruszenia doszło, co musi nastąpić jednomyślnie, jak i ewentualnej decyzji o restrykcjach wobec Polski, co może zapaść już większością kwalifikowaną. Art. 7 nie zostawia tu żadnych niejasności. Tak więc jeśli faktycznie Węgry na początku procedury powiedzą „nie”, to nie ma szans na wprowadzenie jakichkolwiek sankcji wobec Polski.
Reklama
Działanie Komisji może się wydawać groźne jedynie z powodów prestiżowych, ale rząd nie powinien się tym pocieszać, bo tak nie jest. Nie ma wątpliwości, że Komisja czy jej urzędnicy mogą próbować się odegrać na polskim rządzie w innych kwestiach, które będą dotyczyły realnych polskich interesów. Oczywiście zawsze możemy się powoływać na unijne prawo i naszą pozycję, ale ta w wyniku sporu jest coraz słabsza, a wiele rozstrzygnięć zapada w wewnętrznych procedurach ze sporą dozą arbitralności i trudno będzie podważyć decyzje Komisji jako stronnicze. Jeśli pewnego dnia okaże się, że polscy pracownicy delegowani powinni zwijać manatki z bogatszych państw UE, to może to być odprysk sporu o trybunał.
Zaradzeniu takiej ewentualności sprzyjają normalne kontakty z Komisją, a nie stan permanentnego napięcia. Beata Szydło może mówić, jak w piątek o opinii, która przyszła z Brukseli: „Technokratyczne opinie brukselskich biurokratów nie poprawią życia Polaków”. Jednak decyzje Komisji w konkretnych sprawach, np. Nord Stream 2, polityki klimatycznej czy pracowników delegowanych, wpływ na życie już mają. Warto brać to pod uwagę.