Kreml wziął aktywny udział w przygotowaniach do wyborów w USA, czasem wbrew własnej woli. Zainteresowanie w Rosji tym wydarzeniem było tak wysokie, że podczas wrześniowej elekcji do Dumy media i wielu wyborców zwracali większą uwagę na amerykańskie niż narodowe wybory. Ale też Rosjanie uznają Stany Zjednoczone za głównego przeciwnika, a samych siebie za obywateli wielkiego mocarstwa, które na razie nie może, ale powinno zrównać się z nimi pod względem wpływu na politykę międzynarodową.
W październiku stowarzyszenie niezależnych agencji badawczych Gallup International/WIN przeprowadziło globalny sondaż poparcia najważniejszych kandydatów. Ponad połowa (59 proc.) respondentów z 45 państw świata stwierdziła, że gdyby mogła, głosowałaby na Hillary Clinton. Donald Trump zdobył poparcie ledwie 25 proc. Poza Rosją, USA i Chinami, gdzie dostał odpowiednio 33 proc., 41 proc. i 44 proc. Z tym że w Rosji notowania Clinton nie przekroczyły 10 proc., bo 57 proc. Rosjan nie wiedziało, kogo poprzeć.
Co stoi za tak wysoką popularnością Trumpa w Rosji? Można by stwierdzić, że Rosjanom podobają się jego niepoprawne politycznie, radykalne wypowiedzi. Miliarder podaje w wątpliwość podstawy instytucji demokratycznych, z czym zgadza się wielu Rosjan (i władze). Tyle że prezydent Filipin Rodrigo Duterte pozwala sobie na ekstremistyczne tezy, krytykuje USA i nazywa rosyjskiego lidera Władimira Putina swoim idolem, a Rosjanie w ogóle go nie znają.
Przyczyną popularności Trumpa w Rosji jest kremlowska propaganda, która aktywnie reklamuje go w kraju. Na jego korzyść wypowiada się większość komentatorów występujących w centralnych stacjach telewizyjnych. Przedstawiciele Kremla, w tym sam Władimir Putin, choć mówią o gotowości współpracy z dowolną amerykańską administracją, przejrzyście sugerują, że woleliby Trumpa. A prasa opisze, że Partia Demokratyczna i wiele amerykańskich mediów oskarża Rosję o otwarte wspieranie kandydata republikanów. Oczywiście Rosjanie wyciągają ten sam wniosek, co amerykańscy demokraci, przekonani, że Donald Trump jest agentem Kremla. Tyle że w ustach Rosjan brzmi to pozytywnie: "to nasz agent!".
Reklama
Czy kandydat republikanów naprawdę jest agentem Kremla? Niezależnie od sympatii, jaką żywią do niego w Rosji, jest to zupełnie niewiarygodne, choć miliarder rzeczywiście ma więcej kontaktów z rosyjskimi politykami, biznesmenami czy nawet muzykami niż Hillary Clinton. Jednak tak Kreml, jak i amerykańskie FBI zapewniają, że bezpośrednich kontaktów między sztabem biznesmena a Moskwą nigdy nie było.
Tyle że fakty mało kogo interesują. Długoterminowo gra rosyjską kartą była dla ekipy Clinton pomyłką. Tak, dzięki temu odwrócono uwagę od rewelacji związanych z pracą aparatu Partii Demokratycznej przeciwko Berniemu Sandersowi podczas prawyborów na mechanizm wykradzenia tych rewelacji przez perfidnych "rosyjskich hakerów". Ale równocześnie ekipa Clinton doprowadziła do sytuacji, w której z punktu widzenia relacji amerykańsko-rosyjskich, a i reputacji Władimira Putina oraz Rosji na świecie, Trump w żadnym wypadku nie powinien wygrać.
W warstwie symbolicznej stało się jasne: jeśli wygra Trump, wygra Putin. Chociaż niewykluczone, że potem relacje między oboma politykami wejdą w stadium konfliktu. A jeśli wygra Hillary, i tak wyjdzie na to, że niemal połowa amerykańskich wyborców "poparła Putina". Moskwa już teraz rozgrywa tę kartę. Na tym od października polega jej strategia informacyjna. Przekonać cały świat, że Rosja jest zdolna wpłynąć na wyniki wyborów w USA, ale zarazem sprawić, by nie uwierzyli w to sami Amerykanie. Przecież jeśli oni w to uwierzą, po wyborach nie uda się uniknąć dalszego popsucia relacji z nową administracją, która będzie musiała udowadniać, że Biały Dom wciąż jest w stanie przywołać Kreml do porządku.
Rosja ogólnie może by i chciała wpłynąć na wynik wyborów, ale Kreml rozumie, że nie ma do tego środków. Dlatego Moskwa wykorzystuje sytuację, by poszerzyć swoje wpływy w USA, zwłaszcza wzmacniając prorosyjskie lobby. Wobec dyskusji o wzroście wpływów Kremla przedstawiciele amerykańskiego establishmentu zaczęli z większym zainteresowaniem odnosić się do moskiewskich towarzyszy. W ten sposób rosyjska interwencja, jeśli nawet nie ma wyłącznie wirtualnego charakteru, to z pewnością nie stawia sobie za cel wpłynięcia na ich wynik. Kreml po prostu stara się (i na razie mu się to udaje) wykorzystywać we własnych interesach cudze sukcesy i problemy.