Budzi mnóstwo hejtu, jest o nim w sieci pełno, sam wypowiada się często tak, jakby właśnie pisał anonimowy komentarz na forum społecznościowym. Jego sukces będzie prowokował mnóstwo analiz, na ogół bałamutnych (już miałem przyjemność kiedyś pisać, że zbiorowe emocje, wbrew pokutującym mitom o wszechwiedzy Systemu, nie dają się łatwo rozumieć). A dlaczego nie brać pod uwagę takiej prostej tezy – tegorocznego kandydata na prezydenta stworzył internet, z jego potrzebą chamstwa, rozrywki i rosnącej dawki konfliktu. To wszystko nie oznacza, że Trump będzie złym prezydentem, oznacza natomiast, że może być tak samo innym prezydentem, jak był innym kandydatem.
Ktoś może w tym miejscu zaprotestować, przypominając, że to Barack Obama osiem lat temu masowo uruchomił twittery, media społecznościowe i tym podobne wynalazki w ostatecznie wygranej kampanii wyborczej. Ale prawda jest taka, że owszem, osiem lat temu bardzo dobry kandydat użył sprawnie internetu, a w 2016 r. to internet użył kandydata.
PS: Gazety nie decydują o tym, kto wygra wybory, ale niektóre warto czytać. W Magazynie DGP sprzed tygodnia przeczytałem, że „Clinton przegrała wybory”. Artykuł Karoliny Lewestam, chyba najciekawszy, jaki ukazał się w polskiej prasie w ostatnich tygodniach na temat USA, wydał mi się przekonujący – i proszę, od ubiegłego piątku na pytanie, kto wygra wybory w USA, odpowiadałem, że Trump.