"Ta część Europy, która po 1945 roku zaczęła nazywać się Zachodem, identyfikując się z demokracją, społeczną gospodarką rynkową i wolnością, uważała się od dawna za kompletną i prawdziwą Europę" - pisze Karl-Markus Gauss. Austriacki pisarz, eseista i wydawca zajmuje się mniejszościami etnicznymi. Jest autorem licznych książek na ten temat. W Polsce ukazały się m. in. "Umierający Europejczycy" i "W gąszczu metropolii".

Reklama

Aby się zintegrować, ta Europa (zachodnia) potrzebowała "świata będącego jej zaprzeczeniem" - wydającego się jej "obcym, niebezpiecznym i w sposób godny pożałowania zacofanym", swego rodzaju "Anty-Europy" - tłumaczy Gauss. Wschodnia część kontynentu, która stała się pod względem politycznym, religijnym i kulturowym inna niż część zachodnia, traktowana była przez Zachód - uważający się za bastion oświecenia, mieszczańskiego postępu, lepszej gospodarki i demokracji - za "Azję wiecznego zacofania" - czytamy w opublikowanym w "SZ" eseju.

Gauss zwraca uwagę, że wyłomem w tym sposobie myślenia był rok 1989. "Wschodni Europejczycy stali się nagle mile widziani, a konkretnym celem stało się rozszerzenie UE na Wschód, które było raczej rozszerzeniem na Zachód, gdyż to Zachód rozszerzył swój obszar gospodarczy na Wschód i zainstalował tam swoją praworządność i liberalną kulturę" - pisze Gauss. Pisarz zaznacza, że Zachód przeznaczył na rozszerzenie ogromne pieniądze, ale w zamian zachodnie firmy mogły tam robić doskonałe interesy.

Wobec panującej euforii pomijano straty - "realną pauperyzację czy spadek liczby ludności na Wschodzie" - zaznacza Gauss. "To paradoks, że dopiero napływ uchodźców spoza Europy ujawnił z całą ostrością konflikty" - podkreśla pisarz. "Od tego czasu ponury mit Wschodu w sposób zadziwiający odżył" - stwierdza autor. "Niemal tak jak przedtem, Zachód dostrzega na Wschodzie monolityczny blok, w którym wrodzy wobec homoseksualistów, umysłowo ograniczeni nacjonaliści sprzysięgli się przeciw integracji europejskiej, zdeterminowani, by zepchnąć Europę w przepaść" - czytamy w "SZ".

Zdaniem Gaussa żenujące jest to, że właśnie Polska i Węgry - kraje, których tysiące obywateli było politycznymi lub ekonomicznymi migrantami, zamykają swoje granice - w sytuacji, gdy "nie powinni przepędzać ludzi, ale ich przyjąć". "Pomimo tego błędem, który świadczy o ograniczeniu i jest niebezpieczny, jest demonizowanie Wschodu i traktowanie krajów z tego regionu jako monolityczny blok" - ostrzega Gauss.

Na obszarze od Bułgarii po Litwę nie ma - podkreśla Gauss - sojuszu nacjonalistów, nawet jeżeli w pojedynczych krajach "podobne problemy wyniosły do władzy podobnych polityków", których nacjonalizm ma na celu "etnizację problemów socjalnych". To sami robią politycy na Zachodzie - zauważa Gauss.

Zdaniem Gaussa zagrożeń dla UE nie należy szukać w małych gospodarczo słabych krajach wschodniej Europy, ale na Zachodzie. Jak zaznacza, nie chodzi bynajmniej o Marine Le Pen czy Geerta Wildersa, lecz o "beneficjentów zawinionych przez siebie kryzysów, którzy w przemówieniach chętnie powołują się na europejskie wartości, ale podczas strategicznie prowadzonych batalii o zyski, czynią wszystko co w ich mocy, by nie dopuścić do przekształcenia unii gospodarczej w unię socjalną" - krytykuje autor.

Reklama

Gauss przestrzega Zachód przed spychaniem wschodnich Europejczyków w "moralną nicość". "Pragnienie wyrażane przez wielu wschodnich Europejczyków, by stać się wreszcie panem we własnym domu jest historycznie przestarzałe, ponieważ państwo narodowe nie jest w stanie rozwiązać aktualnych problemów, ale ze względu na historyczne doświadczenia tych państw jest zrozumiałe" - konkluduje Gauss.