W Polsce nie doszło jeszcze do ataku terrorystycznego – nie licząc ubiegłorocznej próby zamachu bombowego we wrocławskim autobusie (udało się uniknąć ofiar wyłącznie dzięki przytomności kierowcy pojazdu). Zamachowiec był Polakiem i katolikiem, lecz w powszechnym odczuciu to muzułmanie uznawani są za grupę zagrażającą naszemu bezpieczeństwu.
Czytamy o budowaniu murów, o projektach rejestrowania oraz szczególnej inwigilacji muzułmanów albo o ich przymusowej deportacji, jeśli nie oświadczą na piśmie, że cenią „nasze wartości”. Straszy się nas islamizacją Europy, przez internet zaś przelewa się fala nienawiści pod każdą informacją dotyczącą muzułmanów – także wtedy, gdy są to doniesienia o ofiarach wojen lub zamachów w Syrii, Iraku lub Turcji.
Zmierzmy się zatem z założeniem leżącym u podstaw tego rodzaju wypowiedzi i zapytajmy: dlaczego muzułmańscy uchodźcy zabijają?
Reklama
Zanim jednak przejdziemy do tego pytania, zadajmy analogiczne: dlaczego Polacy zabijają? Zapytani o to z pewnością oburzylibyśmy się: Polacy nie zabijają. Ale po namyśle byśmy przyznali, że owszem, niektórzy. Chciał tego zamachowiec z Wrocławia. Zabijają gangsterzy lub psychopaci. Zabijają mężczyźni stosujący przemoc domową (w Polsce w jej wyniku giną statystycznie trzy kobiety tygodniowo). Polacy zabijają w samoobronie albo dlatego, że zostali wysłani na wojnę.
Pozornie neutralne nazwanie Polaków Polakami w pytaniu, dlaczego zabijają, sugeruje, że przyczyną jest polskość – i dlatego takie postawienie sprawy nas oburza. A przecież odpowiedź nie różni się od odpowiedzi na pytanie, dlaczego ludzie zabijają. Dlaczego zatem z muzułmanami ma być inaczej?
Po części przyczyną jest błąd percepcji typowy wobec osób naznaczonych jako inne. Cokolwiek zrobią, rzuca się to w oczy, a za wszystko, co złe, odpowiedzialna ma być wyróżniająca je cecha. Jeśli Polak zamorduje żonę czy partnerkę, nie jest to nic nadzwyczajnego, jeśli zaś mordercą jest Syryjczyk, poseł PiS uważa to za wypowiedzenie wojny naszemu państwu. Czynny polski polityk stwierdza, że „kobiety zawsze się troszeczkę gwałci”, a znany publicysta przyznaje, że wykorzystanie nietrzeźwej jest dla niego normą, ale ich sympatycy oburzają się dopiero wtedy, gdy molestowania „naszych kobiet” dopuszczą się Marokańczycy. Jeśli niemiecki pilot rozbija samolot pełen ludzi, powodem są jego problemy psychiczne, ale jeśli atakuje leczony psychiatrycznie muzułmanin – winny jest islam.
Jednak wynikająca z uprzedzeń błędna percepcja nie wyjaśnia wszystkiego. Ataki dokonywane przez uchodźców lub imigrantów oburzają nas tak bardzo, gdyż robią to ludzie, którym pomogliśmy, wpuszczając ich do naszych bezpiecznych i bogatych państw. Muszą być więc nam wdzięczni. Uważamy, że ponieważ są gośćmi, powinni być idealni, bo najmniejsze uchybienie odbierze prawo do tej gościny nie tylko im samym, ale także reszcie ich współziomków i współwyznawców.
Czy jednak mamy prawo stawiać takie wymagania? Albo inaczej: czy są one w ogóle możliwe do wypełnienia? Nikt nie jest idealny, ale sytuacja uchodźców wydaje się szczególnie mało usposabiająca do dążenia do doskonałości. Dlatego postawiłabym tezę, że dokonywane przez nich ataki mają, owszem, pewną wspólną przyczynę. Nie jest nią jednak islam, ale to, z czym muszą się mierzyć uchodźcy i za co my również jesteśmy częściowo odpowiedzialni.
Spróbujmy sobie wyobrazić, jak poradzilibyśmy sobie na ich miejscu. Ponieważ nasza sytuacja różni się radykalnie od położenia Syryjczyków czy Afgańczyków, aby rzetelnie przeprowadzić taki eksperyment myślowy, musimy wkroczyć na teren political fiction i odrzucić wiele założeń, które obecnie dla nas są oczywiste.
Po pierwsze, nie należymy do cywilizowanego Zachodu. Jesteśmy w Polsce obecnie tak podzieleni, że możemy sobie wyobrazić, iż jacyś źli Oni przejmują władzę i Polska opuszcza UE. Na przykład PiS się radykalizuje, a utworzone przez ministra Antoniego Macierewicza bojówki bronią chrześcijaństwa przed laicyzacją, podkładając ładunki wybuchowe na zepsutym Zachodzie. Albo alternatywnie: oto służalczy wobec Rosji „komoruscy” sprawili, że postsowiecka agentura wplątała nas w wojnę z cywilizowanym światem.
W każdym razie My nie mamy z Nimi nic wspólnego, ale to na Nas lecą bomby. A ponieważ nie jesteśmy częścią Pierwszego Świata, więc nasze życia to tylko straty uboczne. Zniszczone szkoły i szpitale to nieunikniony koszt tego, że broni się nas przed tyranią. Nasi dobrodzieje ledwo zauważą tysiące zabitych Polaków, lecz jeśli któremuś z naszych „świrów” uda się ranić kilkanaście osób z ich cywilizowanych krajów, trąbią o tym tygodniami. A przecież to ich bomby sprawiają, że zamachów – u nich, ale przede wszystkim u nas – jest coraz więcej.
Straciliśmy dom i rodzinę albo boimy się, że stanie się to niebawem, decydujemy się więc uciekać. Front obrony demokracji nie przewiduje jednak ochrony życia i zdrowia takich jak my. Możemy wegetować w obozach dla uchodźców lub zawalczyć o lepszą przyszłość, przeprawiając się przez morze. Widzieliśmy tonące dzieci, przeszliśmy potworne rzeczy, lecz dotarliśmy. Teraz musimy jeszcze udowodnić, że nie mamy nic wspólnego z draniami, naszymi pobratymcami, którzy niszczą nasz kraj. Jesteśmy traktowani jak przestępcy i poddawani upokarzającym procedurom. Ale załóżmy, że to też już za nami. Możemy rozpocząć nowe życie.
Tutaj musimy się zatrzymać i mocniej popuścić wodze fantazji, aby odmalować naszą hipotetyczną polską niedolę w sposób analogiczny do syryjskiej czy afgańskiej. Nie możemy przecież być biali. Dlatego wyobraźmy sobie, że unikatowy gen polskości zabarwia nasze twarze na kolor intensywnego różu. Nieraz słyszymy za sobą: „Ale nalana morda” albo „Ej, ty buraku!” i nigdy nie mamy wątpliwości, że wyraźnie odcinamy się od tła. Szybko dochodzi do nas, że na dobrą pracę nie mamy szans, więc dobrobyt, jaki widzieliśmy w ich serialach, nie stanie się naszym udziałem. Upokarzające zasiłki, gorsze dzielnice i te ciągłe spojrzenia: oni są niebezpieczni. Jesteśmy skrupulatnie rewidowani przed wejściem na imprezy. Niby to rozumiemy, bo znowu jakiś buraczany świr wysadził się w centrum handlowym, ale co my mamy z nim do cholery wspólnego? I trzeba przyznać, że wdzięczność nie jest tym uczuciem, które przepełnia nas o poranku. Nadzieja na lepsze życie prysła. Zawsze będziemy tu gośćmi, zawsze będą nas oceniać według surowszych kryteriów, obarczając odpowiedzialnością za wszystkich innych różowych.
Poza tym odzywają się nasze traumy. Może widzieliśmy rozrywane ciała najbliższych i sami byliśmy o włos od śmierci? Może nas gwałcono? Tu nikt nie chce o tym słuchać. Za to stale podkreślają, że powinniśmy być wdzięczni, że nas ratowali przed tyranem, a jak im nie wyszło, to nawet pozwolili żyć u siebie. Z czasem frustracja rośnie. Pojawiają się okoliczności, które także białych potrafią doprowadzić do chwycenia za siekierę czy karabin: mobbing w pracy, zawody miłosne. Pewnego dnia jest o jedno upokorzenie za dużo i zaczynamy się zastanawiać, czy może nasze świry nie mają jednak trochę racji?
Oczywiście ta historia nie musi skończyć się zamachem – i zazwyczaj nie kończy. Ale jeśli to sobie wyobrazimy, dziwne wydaje się raczej to, że na miliony uchodźców tak niewielu z nich postanawia puścić to wszystko z dymem. Czy na ich miejscu bylibyśmy w stanie się od tego powstrzymać? Czy przeciwnicy przyjmowania uchodźców, często identyfikujący się z żołnierzami wyklętymi albo powstańcami warszawskimi, nie pomściliby przemocą zniewag doświadczanych przez różowych? Czy zatem przyczyny, dla których niektórzy muzułmańscy uchodźcy dopuszczają się przemocy, nie są takie same jak w przypadku wszystkich innych ludzi?
Podkreślmy wyraźnie: nie chodzi o usprawiedliwianie zbrodni. Jakkolwiek wielkie byłyby czyjeś traumy, nikt nie ma prawa odreagowywać ich na innych ludziach. Ale zrozumienie źródeł takiej przemocy i tego, na ile sami je potęgujemy, jest konieczne, aby z nią walczyć.
Kluczowa jest też odpowiedź na pytanie: dlaczego rasiści zabijają? O źródłach rasizmu pisano wiele, ale skupmy się na pewnym konkretnym przypadku. W latach 1991–1992 po Sztokholmie grasował mężczyzna uzbrojony w karabin z laserowym celownikiem, atakujący ludzi o nieszwedzkim wyglądzie. Zanim go złapano, postrzelił jedenaście osób, w tym jedną śmiertelnie.
W książce „Mężczyzna z laserem” Gellert Tamas pokazuje, że sprawca, niewątpliwie zaburzony psychicznie, jako dziecko był ofiarą przemocy domowej oraz szykan rówieśników. Czarnowłosy John Ausonius, syn imigrantów, Niemki i Szwajcara, wyróżniał się wśród szwedzkich blondynów, dlatego wyzywany był od „czarnuchów”.
Jednak kluczowe były też czynniki społeczne. Tamas opisuje Szwecję wczesnych lat 90. XX w. jako miejsce, gdzie populistyczne partie zbijają kapitał polityczny na podsycaniu ksenofobii, rasistowskie ugrupowania wzywają do fizycznej walki o Szwecję dla Szwedów, a media szczują na imigrantów. Dlatego zamachowiec czuł, że jego działania wspiera znaczna część społeczeństwa.
Przypadek Ausoniusa pokazuje, jak w klimacie nagonki na innych czarnowłosy syn imigrantów usiłuje potwierdzić przynależność do blond społeczeństwa, atakując ciemniejszych od siebie „czarnuchów”. Jessica Stern, analizując źródła różnego rodzaju terroryzmu, stwierdza, że chociaż zjawiska te wiele dzieli, da się wskazać jeden wspólny czynnik: poczucie upokorzenia.
Zatem walka z rasizmem i terroryzmem, które okazują się lustrzanymi odbiciami, musi polegać na likwidacji systemowego wykluczenia, zarówno na poziomie lokalnym, jak i globalnym. We współczesnym świecie nie da się postawić szczelnych granic i odgrodzić od biedy i nieszczęścia. Dlatego konieczne jest budowanie świata, w którym nikt nie musi odreagowywać upokorzeń na tych, którzy stoją jeszcze niżej na drabinie społecznej – bo żadnej drabiny nie ma.
Utopia? Ale czyż nie na takiej utopii opiera się nasza europejska demokracja? Jeśli równość i wolność będą tylko pustymi frazesami, nie dziwmy się, że kontrast między deklaracjami a rzeczywistością będzie budził wściekłość znajdującą ujście w rasistowskiej przemocy lub w terroryzmie. Nawet jeśli walka z wszelkiego rodzaju niesprawiedliwościami jest herkulesowym zadaniem, przykład Szwecji – ćwierć wieku temu łudząco podobnej do obecnej Polski – pokazuje, że wiele da się pod tym względem zrobić.