Sprawa związana z uchwałą składu powiększonego Sądu Najwyższego w sprawie możliwości zastosowania prawa łaski przez prezydenta względem osoby skazanej nieprawomocnym wyrokiem była newsem wczorajszego dnia. Przed wydaniem orzeczenia wszyscy żyli tym, co stwierdzi Sąd Najwyższy. Po jego wydaniu - co zostało powiedziane.

Reklama

Tyle że newsem dnia tak naprawdę wcale nie było to, czy prezydent Andrzej Duda mógł ułaskawić ministra Mariusza Kamińskiego. Znacznie ważniejsze było to, jak uchwała zostanie przyjęta przez tych polityków, dla których okaże się ona niepomyślna.

Tak się złożyło, że Sąd Najwyższy orzekł nie po myśli członków i popleczników Prawa i Sprawiedliwości. Tak się w sądownictwie zdarza. Gdy zderzają się ze sobą dwa poglądy, na ogół jest tak, że jedna strona wychodzi ze starcia zwycięsko, a druga pod nosem utyskuje. Rzecz w tym, że tak jak dopuszczalne było niezgadzanie się z orzecznictwem sądów powszechnych i podejmowanie merytorycznej polemiki, tak naczelną zasadą było uznawanie wyroków i uchwał.

Mogę powiedzieć: "nie zgadzam się", ale jako że żyję w państwie prawa – "akceptuję". W szczególności zaś gdy za wydanym orzeczeniem kryje się autorytet składu powiększonego Sądu Najwyższego - czyli autorytet największy z możliwych. Taki, którego żaden prawnik nie ośmiela się podważyć. Bo wie, że - być może wbrew niektórym opiniom wygłaszanym w publicznym dyskursie - w Sądzie Najwyższym nie zasiada się ani za piękne oczy, ani za komunistyczną przeszłość. Sędziowie, którzy tam trafiają, są prawniczą elitą. Co rzecz jasna nie oznacza jeszcze, że musimy być w nich zapatrzeni jak w obrazek.

Wczorajsza uchwała spotkała się jednak nie tylko z krytyką, lecz także z jej odrzuceniem. Paweł Mucha z Kancelarii Prezydenta (magister prawa, adwokat niewykonujący zawodu, który nigdy nie specjalizował się w prawie karnym), stwierdził, że "uchwała Sądu Najwyższego nie ma należytej podstawy prawnej i nie może być podstawą ingerencji przez władzę sądowniczą w ten zakres określany jako bezpośrednia prerogatywa głowy państwa. Wszystkie działania ws. Mariusza Kamińskiego i innych ułaskawionych były na podstawie bezpośredniego stosowania konstytucji zgodnie z obowiązującym prawem". Rzeczniczka PiS Beata Mazurek dodała, że "Sąd Najwyższy przekroczył swoje kompetencje i nadużył swoich uprawnień". Oboje przy tym odnieśli się do przepisów prawa, wskazując na to, jakie błędy popełnili sędziowie Sądu Najwyższego.

I oczywiście przeciętny obywatel może wierzyć osobom, z których światopoglądem się zgadza, a nie wybitnym prawnikom, którzy od dziesięcioleci specjalizują się w prawie karnym. Rzecz w tym, że afirmacja podejścia polegającego na odrzucaniu niewygodnych orzeczeń sądowych zbliża nas do Bantustanu. Czas wydawania wyroków przez polityków skończył się już wiele lat temu. Szkoda, że niektórzy tego nie chcą zaakceptować. Takie podejście prowadzi bowiem nieuchronnie do tego, że obywatele, którzy usłyszą niekorzystny dla siebie wyrok, tupną nogą i nie będą chcieli go wykonać. Ryba psuje się od głowy.