Dominująca część społeczności zamieszkującej określone terytorium, korzystając z posiadanej władzy, a także często z przewagi liczebnej (choć nie jest to żelazną regułą), zatruwa życie jakieś grupie ludzi. Muszą oni się czymś odróżniać np.: religią, narodowością, kolorem skóry, poglądami politycznymi, długością owłosienia, uzależnieniem od nikotyny, ostentacyjną niewiarą w skuteczność szczepień, etc, etc.
Każda epoka ma swoich charakterystycznych odszczepieńców. Gdy okazują się oni zanadto ekspansywni i zaczynają wzbudzać obawy, że zagrożą panującym porządkom, następuje kontrreakcja. Na co dzień polega ona na odbieraniu posiadanych wcześniej praw oraz dociążeniu dodatkowymi obowiązkami, np. koniecznością płacenia wyższych podatków. Gdy to nie daje pożądanych efektów i odszczepieńcy uparcie nie chcą się upodobnić do reszty społeczności (nie zawsze jest to możliwe), a co gorsza zaczyna ich przybywać, wówczas przychodzi pora reakcji bardziej radykalnych.
Jeśli władza zachowuje się ospale, wówczas sprawy we własne ręce bierze lud i urządza odmieńcom pogromy. Bywa też odwrotnie i to rządząca elita jest radykalniejsza w swych poglądach od obywateli. W takim przypadku niepożądana społeczność musi liczyć się z bardzo przykrymi ograniczeniami swobód. W wersji bardziej humanitarnej można zmusić jej przedstawicieli do noszenia wyróżniających strojów, po czym przesiedlić do wydzielonego getta. Ewentualnie szykanami lub nakazem prawnym zmusić do emigracji. W ekstremalnych przypadkach przychodzi próba odgórnie zaplanowanej eksterminacji. Mijają tysiąclecia a wspomniany schemat zachowań pozostaje niezmienny. Natomiast radykalnie zmieniają się powody prześladowań.
Każdy powód jest dobry
Jest rzeczą niezwykłą, jak na przestrzeni dziejów ewoluowały przyczyny represji. Pretor Gnaeus Cornelius Hispanus wydanym w 139 r. p.n.e. dekretem nakazał wygnać z Rzymu Chaldejczyków i Żydów, bo jak zapisał: dziwnymi tradycjami oraz przez propagowanie astrologii "infekowali rzymskie zwyczaje". Jedną z najkrwawszych rzezi chrześcijan w dziejach Imperium Rzymskiego urządził w roku 250 r. cesarz Decjusz, ponieważ zbojkotowali nakazane jego dekretem "supplicatio", czyli urządzone w intencji pomyślności państwa masowego palenia kadzideł w świątyniach.
Chcąc, żeby uroczystości się udały z polecenia cesarza lokalne władze tworzyły komisje, które każdemu obecnemu w świątyni wydawały pisemne zaświadczenie o spełnieniu obywatelskiego obowiązku. Potem zaświadczenia skontrolowano. Jego brak budził podejrzenie, iż dana osoba nie lubi swego państwa lub cesarza, co owocowało natychmiastowym aresztowaniem. Dalsze, uparte odmawianie zapalenia kadzidła kończyło się egzekucją.
Tymczasem wiara surowo zakazywała chrześcijanom oddawania czci fałszywym bóstwom. Byli tacy, którzy stawali obok ołtarzy i bezwstydnie zapewniali, że nigdy nie byli chrześcijanami (…) jeszcze inni znosili tortury przez jakiś czas, ale potem nie wytrwali – zapisał Euzebiusz z Cezarei, jednak masowość egzekucji świadczyła o mocnym przywiązaniu chrześcijan do swych przekonań. Tysiąc lat później w chrześcijańskiej Francji narodziła się sekta katarów twierdząca (nawiązując do potępianego przez Kościół manicheizmu), że świat materialny stworzył zły Bóg, walczący z dobrym Bogiem, który odpowiada za ważniejszy dla ludzi świat duchowy. Poza tym katarzy oskarżali papiestwo oraz świeckich władców o nieprzestrzeganie praw zapisanych w Biblii.
W historii błyskotliwych powiedzeń złotymi zgłoskami zapisała się odpowiedź papieskiego legata Arnauda Amaury, gdy oblegający Béziers rycerze hrabiego Rajmunda VI zapytali - jak po zdobyciu miasta odróżnią katarów od uczciwych ludzi? Zabijcie wszystkich! Bóg rozpozna swoich – wybrnął z kłopotliwej sytuacji legat. Co skwapliwie wykonano 21 lipca 1209 r. mordując ok. 15 tys. mieszkańców Béziers. Kilka stulecie później w 1859 r. Charles Darwin wydał monumentalne dzieło "O pochodzeniu gatunków". Pisząc o ewolucji postawił kilka fundamentalnych tez, m.in. że selekcja naturalna chroni świat zwierzęcy przed degeneracją, a jednostki lepiej przystosowane wypierają ze środowiska te gorsze.
Darwinizm mówił jedynie o regułach biologicznych, abstrahując od: religii, moralności, czy ludzkiej psychologii. Mimo to twórcy najważniejszych idei czerpali z niego pełnymi garściami, dostosowując te tezy do własnych fobii. Karol Marks marzył o uchwyceniu mechanizmów rządzące ludzkim społeczeństwem, analogicznych do darwinowskich praw. Kierując się tym opisał wizję sprawiedliwej przyszłości, w której znikną ludzie wierzący w Boga oraz kapitaliści. Eliminacją tych mniejszości oraz wielu innych zajęli się w praktyce Lenin i Stalin. Fryderyk Nietzsche chciał aby drogą doboru naturalnego narodził się nadczłowiek. To oznaczało konieczność wykluczenia z narodu genetycznie gorszych jednostek i nacji. Ich likwidacją zajął się Adolf Hitler. Francis Galton zaalarmował świat, że ludzkie społeczeństwo odrzuciło zasady selekcji naturalnej, dopuszczając do tego, żeby potomstwo na masową skalę posiadali ludzie ułomni fizycznie, niedorozwinięci umysłowa, a nawet psychicznie chorzy.
Tymczasem osoby najbardziej wartościowe zwykle posiadają jedno, może dwoje dzieci. Wedle praw Darwina musiało to prowadzić do nieuchronnej degeneracji ludzkości. Z zagrożeniem zmierzyli się eugenicy. Ci najbardziej ludzcy propagowali przymusową sterylizację gorszych jednostek, acz często był to pierwszy krok ku likwidacji. W sumie ponad sto milionów ludzi w ubiegłym stuleciu miało pecha, że zaliczeni zostali do jakieś niepożądanej społecznie grupy. Następnie ich wyrżnięto. Po wielkich rzeziach przyszło trochę opamiętania. Dziś np. nałogowy palacz płaci de facto dużo wyższe podatki, na każdej paczce papierosów czeka na niego jakiś ekstremalny obrazek, a w miejscach publicznych musi wykazać sporo hartu ducha i zapomnieć o tym, na co ma największą ochotę. Wkrótce to samo będzie go czekać w samochodzie. Jednak o kulce w łeb nie ma mowy. Przy czym czasy, gdy prześladowania urzekają swą łagodnością nigdy nie trwają zbyt długo.
Nowa wiara
Gdy jedne grupy odszczepieńców w społeczeństwie zanikają, na ich miejsce pojawiają się inne. Czasami zaskakując nowatorstwem wyznawanych przez siebie przekonań. W ciągu ostatniej dekady takim niespodziewanym novum jest, szerzący się w krajach wysokorozwiniętych ruch antyszczepionkowy. Jego początek oraz sposób funkcjonowania przywodzi na myśl religijną sektę, acz dostosowaną do nowych czasów. Prorokiem, który zainicjował jej powstanie był dr Andrew Wakefield, który w 1998 r. ma łamach prestiżowego czasopisma „The Lancet” opublikował tekst dowodzący, iż szczepionka przeciw odrze, śwince i różyczce (MMR) powoduje w przewodzie pokarmowym dziecka reakcję zapalną i wydostanie się zawartości jelit do krwioobiegu, co z kolei wywołuje autyzm.
Wprawdzie doktor Wakefield okazał się fałszywym prorokiem, bo po drobiazgowej weryfikacji artykułu przez Uniwersytet Kolumbia, Szpital Massachucetts General oraz Amerykańskie Centra Zapobiegania i Kontroli Chorób okazało się, że swoje badania sfałszował. Jednak ziarno zostało zasiane. W dobie Internetu wymienianie się informacjami na temat szkodliwych dla dzieci skutków ubocznych szczepionek nie stanowiło żadnego problemu. Czy informacje są prawdziwe, czy fałszywe ma minimalne znaczenie. Liczyło się to, że coraz większa grupa ludzi w nie wierzy. Sprzęgło się to z narastającym przekonaniem we wszechmoc koncernów farmaceutycznych oraz słabnąca wiarą w epidemie.
Za sprawą szczepień oraz przestrzegania zasad higieny ostatni raz masowe umieranie ludzi z powodu zarażenia bakteriami lub wirusami miało miejsce w Europie niedługo po II wojnie światowej. Osoby, które to jeszcze pamiętają są zbyt stare, by we współczesnym społeczeństwie ktokolwiek ich doświadczenia brał na poważnie. Oczywiście jest jeszcze cała naukowa spuścizna pokoleń epidemiologów, mikrobiologów, czy lekarzy. Tyle tylko, że ludzką zbiorowość od zawsze kształtują dwie wielkie siły sprawcze: wiedza, zdobyta dzięki naukowym odkryciom i doświadczeniom empirycznym oraz ta oparta na wierze. Obie moce konkurują ze sobą i gdy jedna zaczyna dominować druga traci znaczeni i wpływy.
Po ponad dwóch stuleciach dominacji empirycznej nauki zdaje się ona znajdować w odwrocie, bo coraz więcej ludzi wierzy we wszystko, tylko nie w nią. To otwiera pole do ekspansji sekty antyszczepionkowców. Jak są zdeterminowani nawet w Polsce, świadczy fakt, iż udało im się zebrać ponad 100 tys. podpisów pod obywatelskim projektem zmieniającym "Ustawę o zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi" tak, by szczepienia ochronne dzieci stały się zupełnie dobrowolne. Dając tym samym możność rodzicom zaniechania ich u pociech bez żadnych, prawnych szykan. Ów projekt Sejm pod koniec sierpnia przyjął do pierwszego czytania.
Dlaczego właśnie oni
Pomimo nieskończonej różnorodność powodów prześladowań łatwo dla nich znaleźć wspólny mianownik. Jest nim stawienie przez społeczność i jej przywódców czoła jakiemuś zagrożeniu. Przy czym nie ma większego znaczenia, czy jest ono realne, czy kompletnie wyimaginowane. Liczy się wiara w to, iż istnieje. Natomiast, jeśli pojawiają się namacalne dowody, potwierdzające wcześniejsze obawy, reakcje obronne są jeszcze gwałtowniejsze. Podsyca je dodatkowo uparte trwanie grupy odszczepieńców przy swoje odmienności.
W przypadku antyszczepinkowców nieuchronnym nieszczęściem, jakie na nich spadnie jest fakt, że istnienie bakterii i wirusów zupełnie nie zależy od ludzkiej wiary. Co gorsza poza ospą prawdziwą (a i to nie na pewno) żadnego innego mikroba, odpowiedzialnego za wielkie epidemie, nie udało się wyeliminować z ziemskiej biosfery. Im bardziej ruch antyszczepionkowy rośnie w siłę, tym szybciej przybliża moment, gdy zderzy się z trzecim, po śmierci i podatkach, pewnikiem. Spadek liczby zaszczepionych dzieci musi przynieść powrót zapomnianych epidemii. Pod koniec XIX w., gdy za sprawą odkrycia istnienia bakterii ludzie coraz ściślej przestrzegali zasad higieny i tak z powodu zakaźnych chorób umierało w każdym roczniku ok. 15-20 proc. dzieci. Gdyby tą średnią przenieść na współczesne realia, to skoro każdego roku w Warszawie przychodzi na świat ok. 36 tys. dzieci, to epidemie powinny zabijać rocznie średnio ok. 6 -7 tys. z nich.
Tak apokaliptyczna wizja jednak się nie zdarzy. Wystarczy by w którymś z europejskich krajów nagle pojawił się wirus polio, zbijając setkę dzieci, a trzysta innych trwale okaleczając. To, co wówczas zacznie dziać się w mediach, a zwłaszcza tych społecznościowych będzie miało posmak apokalipsy, bo ludzie zawsze panicznie boją się chorób i równie mocno martwią o swe pociechy. Tymczasem szybko odkryją, jaka grupa odszczepieńców ponosi winę za nastające w nich przerażenie. Reszty nie trzeba dopowiadać. Wystarczy spojrzeć w przeszłość, by zobaczyć jak przerażone społeczności radziły sobie z obwinianymi o śmiertelne zagrożenie odmieńcami.