Zachodnia Europa nie odróżnia już Europy Środkowej od Związku Sowieckiego. W świadomości Zachodu staliśmy się częścią przestrzeni, w której nie ma tradycji demokracji i ducha obywatelskiego, społeczeństwo pozostaje zacofane, a jedynym lekarstwem na wszechobecną depresję społeczną są wódka, piwo i palinka. I właśnie wtedy, w 1984 r., Milan Kundera publikuje swój esej „Zachód porwany albo tragedia Europy Środkowej”. „Zniknięcie środkowoeuropejskiego ogniska kultury było niewątpliwie jednym z największych wydarzeń stulecia dla całej cywilizacji zachodniej. Europa Zachodnia bez Środkowej jest porwana, na tym polega prawdziwa tragedia” – pisze.
W 1989 r., kiedy odwróciły się wiatry historii, nowa geopolityka regionu została określona mianem powrotu do Europy. Ale na Zachodzie nasz entuzjazm był przyjmowany ambiwalentnie lub wręcz sceptycznie. W tamtejszej percepcji dominował stereotyp, w którym Europa Środkowa należała kulturowo do Wschodu i była bliższa Rosji. Tych argumentów używano zresztą w batalii o rozszerzenie UE, w której zachodni przeciwnicy przyjęcia nowych państw powoływali się na rozmycie kulturowego trzonu Wspólnoty, opartego na tradycjach rzymskiej i oświecenia – ich zdaniem obcych Europie Środkowej.

Nieliberalne demokracje

Do niedawna Europa Środkowa skutecznie walczyła ze stereotypami na swój temat, przyjmując standardy gospodarcze i polityczne Zachodu. Ale w ostatnich latach w naszym regionie doszły do głosu, zaś w przypadku Węgier oraz Polski przyjęły władzę, opcje kwestionujące dalsze z nim zbliżenie. Podkreśleniu ulegają kulturowe różnice i odmienny stosunek do roli państwa – narasta przekonanie, że tu powinno ono być niemal wszechobecne, a władza wykonawcza nie może być ograniczana. W konsekwencji zatrzymany został proces zbliżania się do Zachodu, a Budapeszt i Warszawa budują wręcz odmienny system polityczny. Już nie liberalno -demokratyczny, a hybrydowy, w którym odbywają się wolne wybory, lecz ograniczane są wolność mediów i niezależność sądownictwa. W rozbudowanej formie systemy takie funkcjonują w Turcji i Rosji, z tym że oba te kraje praktycznie nie są demokratyczne.
Reklama
W naszym regionie prekursorem wprowadzania nieliberalnej formy demokracji są Węgry Viktora Orbána, który pozostaje premierem od 2010 r. Nieprzerwanie demontuje on typowy dla liberalnych demokracji system równowagi sił opierający się na niezależności sądownictwa i poszerza zakres kompetencji władzy wykonawczej. Jego partia Fidesz zyskała kontrolę nad mediami publicznymi i systematycznie niszczy lub przejmuje sprzyjające opozycji media prywatne. Nominaci Fideszu zostali szefami niemal wszystkich ważniejszych firm państwowych, a sprzyjający władzy biznesmeni są nagradzani rządowymi kontraktami. W efekcie, podobnie jak w Rosji, pogłębieniu ulega proces oligarchizacji gospodarki. Popularność Fideszu jest przy tym wzmacniana nacjonalistyczną oraz tradycjonalistyczną retoryką, w której wybija się narodową odmienność Madziarów i nostalgię za erą Wielkich Węgier. Do tego dochodzi podgrzewanie antyemigracyjnej retoryki i wzmacnianie kseno fobicznych nastrojów w społeczeństwie.
W regionie model węgierski jest najmocniej powielany w Polsce przez PiS – będąc jeszcze w opozycji, prezes ugrupowania Jarosław Kaczyński mówił, że jego ambicją jest stworzenie Budapesztu w Warszawie. Po dojściu do władzy PiS, jak Fidesz, natychmiast zajął się podkopywaniem niezależności sądownictwa: partia przejęła prokuraturę, Trybunał Konstytucyjny i podjęła próbę zawładnięcia Sądem Najwyższym (ze względu na opór Komisji Europejskiej i Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej na razie odstąpiono od pełnego przejęcia SN). Rząd PiS, podobnie jak Fidesz, zmienił ustawę o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji i przejął kontrolę nad mediami publicznymi, od trzech lat trwają także przymiarki do przejmowania mediów prywatnych. Podobnie jak na Węgrzech, w Polsce rządzonej przez PiS trwa propagowanie nostalgicznej i nacjonalizującej wersji historii, w której uwypukla się moralną wyższość kraju nad sąsiadami i zachodnimi partnerami. Negatywny stosunek do emigrantów jest również czynnikiem wybijanym przez PiS, choć nie podjęto próby ograniczenia masowej emigracji z Ukrainy.
W przeciwieństwie do Węgier oraz Polski, w których rządzą opcje konserwatywne, w Czechach i na Słowacji władzę sprawuje liberalna lewica, która nominalnie jest proeuropejska. W obu tych państwach nie podjęto jeszcze próby przejęcia kontroli nad wymiarem sprawiedliwości, ale w obu poważnie ograniczono wolność mediów. Dzieje się tak głównie za sprawą koncentracji własności – np. premier Czech Andrej Babiš jest właścicielem największych dzienników w kraju. Zarówno w Czechach, jak i na Słowacji wolności dławione są wysokim poziomem oligarchizacji środowiska gospodarczego i korupcją. Tamtejsze ekipy rządzące także są niechętne emigrantom i również nie zgodziły się na przymusową alokację uchodźców.
Ideologiczna ewolucja Europy Środkowej wzmocniła głosy krytyków rozszerzenia Unii Europejskiej. Patrząc na region z perspektywy Paryża, Berlina czy Madrytu, potwierdzone zostały stereotypy, o których pisał Kundera – jesteśmy postrzegani jako państwa, w których dominują głębokie nacjonalizmy, powszechna jest tęsknota za rządami silnej ręki, a tradycja demokracji jest płytka lub żadna. W istocie nikt dziś w naszym regionie już nie mówi o powrocie do Europy, a Zachód jest określany przez rządzących jako strefa dekadencji zalewanej przez kulturowo odmiennych emigrantów. Dzieje się tak z dwóch powodów. Po pierwsze – poznanie Europy Zachodniej obaliło wiele mitów na jej temat; Zachód okazał się mniej perfekcyjny, niż powszechnie sądzono. Po drugie – od czasu rozszerzenia UE w 2004 r. zniknęły strukturalne zachęty służące zbliżaniu do standardów Wspólnoty. Dopóki kraje regionu starały się o akcesję, nie miały wyboru i musiały adaptować zewnętrznie narzucone wzorce. Natomiast UE ma bardzo ograniczone instrumenty wpływu wobec krajów członkowskich.
Trudno zaprzeczyć, że zahamowaniu uległa konwergencja środkowej Europy z Zachodem. Natomiast najbliższe lata rozstrzygną, czy jest to proces trwały, czy też mamy do czynienia z przemijającym kryzysem spowodowanym bólami adaptacyjnymi. Wydarzenia w regionie w 2018 r. pozwalają sądzić, że być może kończy się zachwyt retoryką odmienności, a wraca potrzeba normalności i przewidywalności kojarzonych z Zachodem.

Protesty w Europie Środkowej

Poprzedni rok rozpoczął się potężnymi protestami przeciwko korupcji i powiązaniom rządu ze zorganizowaną przestępczością na zwykle spokojnej Słowacji. Powodem demonstracji było zabicie 21 lutego dziennikarza śledczego Jana Kuciaka i jego narzeczonej Martiny Kušnírovéj. Policja powiązała morderstwo z pracą Kuciaka, który badał związki otoczenia premiera Roberta Ficy z członkami włoskiej mafii. Słowacja zawsze uchodziła za jeden z najbardziej skorumpowanych krajów regionu, lecz w okresie rządów Ficy i jego ugrupowania SMER, wywodzącego się z partii komunistycznej, percepcja stopnia łapówkarstwa osiągnęła rekordowy poziom. Polityka SMER pozostaje dziwną środkowoeuropejską mieszanką – choć ugrupowanie określa się jako lewicowe, w rzeczywistości faworyzuje interesy biznesu, nierzadko wywodzącego się z komunistycznych służb specjalnych. U samego Ficy lewicowa i proeuropejska retoryka przeplatała się z nacjonalistyczną – argumentował przeciwko polityce emigracyjnej UE, a jego rząd głosował przeciwko alokacji uchodźców. W marcu 2018 r. Fico został zmuszony przez protesty do ustąpienia ze stanowiska szefa rządu i zastąpiony przez Petera Pellegriniego.
Latem 2018 r., a następnie w rocznicę aksamitnej rewolucji – 14 listopada, antyrządowe protesty przetoczyły się przez Czechy. Demonstranci domagali się walki z korupcją i ustąpienia premiera Andreja Babiša podejrzanego o nielegalne zagarnięcie ponad 2 mln euro z funduszy europejskich. Na demonstracjach obecne były flagi Unii Europejskiej, co należy do rzadkości w raczej eurosceptycznych Czechach. Wcześniej, w październiku, odbyły się wybory samorządowe i uzupełniające do Senatu. Te pierwsze wygrała partia Babiša ANO, choć sromotnie przegrała w Pradze, kończąc dopiero na piątej pozycji. Natomiast w wyborach do Senatu zdecydowanie zwyciężyła opozycyjna Partia Obywatelska.
Na Węgrzech wybory parlamentarne wygrała partia premiera Orbána. Przy czym obserwatorzy OBWE uznali je za wolne, ale nierówne (free, but not fair). Co oznacza, że partie opozycyjne nie miały równej możliwości prowadzenia kampanii, a media państwowe agresywnie promowały partię rządzącą. W grudniu 2018 r. przez Budapeszt przetoczyły się protesty przeciwko prawu niewolniczemu, które podnosiło limit nadgodzin do 400 rocznie, jednocześnie dając pracodawcom trzy lata na uregulowanie za nie zapłaty. „Niewolnicze prawo” jest w dużej mierze konsekwencją antyimigracyjnej polityki Orbána – przy bezrobociu na poziomie 3,4 proc. brakuje rąk do pracy, co stało się poważnym problemem dla gospodarki opartej na inwestycjach zagranicznych. Ten protest socjalny połączył się z protestem obywatelskim przeciwko zamknięciu Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego ufundowanego przez George’a Sorosa.
Antyrządowe protesty, które przetoczyły się przez Europę Środkową, miały prawie w każdym wypadku, szczególnie w Polsce, a w mniejszym stopniu na Węgrzech, charakter kontestowania nieliberalnej formy władzy. W Czechach i na Słowacji rządy nie wprowadzają co prawda otwarcie antyliberalnego ustawodawstwa, lecz praktyka sprawowania władzy, w której panuje korupcja, a gospodarka zmierza ku oligarchizmowi, tworzy zamknięty system i nieliberalną rzeczywistość społeczno-polityczną.
Oznaki społecznego zmęczenia formą rządów odróżniającą Europę Środkową od Zachodu były częstsze w 2018 r. niż w poprzednich latach. Niemniej jest za wcześnie, by stwierdzić, że mamy do czynienia z wyczerpywaniem się formuły nieliberalnej demokracji. Na Węgrzech pomimo protestów pozycja Fideszu pozostaje niezagrożona, w Polsce PiS prowadzi w sondażach, na Słowacji rządzi SMER, a w Czechach partia premiera Babiša również nie ma żadnego rywala.
W tym roku wszystkie kraje regionu przejdą przez test wyborów do Parlamentu Europejskiego. Ponadto na Słowacji odbędą się wybory prezydenckie, a jesienią w Polsce – parlamentarne. Istnieje duże prawdopodobieństwo pozytywnej koniunktury gospodarczej na świecie, z czego zapewne skorzystają rządzący. Analitycy przewidują utrzymanie się stabilnego wzrostu dla państw regionu na poziomie średnio nie mniejszym niż 3 proc. Niemniej niezadowolenie społeczne może rosnąć, jeśli będzie postępować oligarchizacja systemów gospodarczych i oddalanie się od standardów Zachodu.
Pisząc swój esej, Milan Kundera nie miał wątpliwości, że Europa Środkowa przynależy do kultury Zachodu i że Zachód jest znacznie uboższy bez bogactwa kulturowego naszego regionu. Przy czym pisał to, kiedy w każdym z naszych krajów dominowała ideologia o rodowodzie orientalnym, a jedynym znakiem istnienia gospodarki rynkowej były, jak w Polsce, Pewexy. Wmawianie Węgrom czy Polakom, że jesteśmy kulturowo odmienni od Zachodu, może być krótkookresowo użyteczne politycznie – np. podczas kryzysu uchodźczego, jednak długoterminowo jest skazane na porażkę.
Artykuł ukazuje się w ramach cyklu #DemocraCE Visegrad/Insight prowadzonego przez Fundację Res Publica we współpracy z National Endowment for Democracy (NED) i redakcjami wiodących gazet w Europie Środkowej. http://visegradinsight.eu/democrace/ http://publica.pl/