Sięgnijmy do klasycznej pracy Steve’a Hankego i Nicholasa Krusa. To stworzona w 2012 r. lista największych hiperinflacji w historii. Definicja zjawiska jest następująca: hiperinflacja to sytuacja, w której wzrost cen w gospodarce narodowej przekracza tempo 50 proc. w skali miesiąca. Hiperinflację uznajemy zaś za zakończoną w rok po takim epizodzie.
Lista historycznych wypadków tego typu wcale nie jest długa. Zawiera tylko 60 udokumentowanych epizodów. Wenezuela jest obecnie jedynym krajem, który przechodzi tę specyficzną chorobę gospodarki. I nie jest to szczególnie groźny przypadek. Tempo wzrostu cen w tym kraju to jakieś 120 proc. miesięcznie (dane za grudzień 2018r.: ponad 141 proc., według danych banku centralnego). Daje to Wenezueli 23. miejsce na liście hiperinflacji wszech czasów. Wysokie, ale daleko do rekordzistów.
Jak więc wygląda to w zestawieniu historycznym? Rekord zaskoczy pewnie niejednego: to Węgry tuż po II wojnie. Jest lato 1946 r. i ceny potrzebują ledwie 15 godzin, żeby się podwoić. Tak, godzin. Hanke i Krus celowo wyrażają wartość hiperinflacji w ten sposób, bo gdyby chcieli określić jej miesięczne tempo, musieliby użyć bardzo wielu zer (wartość wynosiła 10 do potęgi 16).
Podobne poziomy w naszych czasach zaliczyło jeszcze tylko Zimbabwe w listopadzie 2008 r. Tam ceny potrzebowały 28 godzin, by się podwoić. Trzecie miejsce zajmuje Jugosławia, a właściwie to, co z niej pozostało pod koniec wojny w 1994 r. W tym przypadku tempo inflacji da się już zapisać w miarę sensownie. 313 mln proc., czyli ceny podwajają się co półtora dnia.
Dopiero potem w zestawieniu pojawia się wielokrotnie opisany przypadek Niemiec weimarskich. Kulturowo usankcjonowany prototyp hiperinflacji i jej ponurych konsekwencji. Jeśli w tekście o historii hiperinflacji pojawi się zdjęcie ilustrujące temat, będzie to pewnie Weimar lat 20. i dzieci bawiące się stosami bezwartościowych banknotów. Faktycznie w 1923 r. tempo wzrostu cen w Niemczech wynosiło 23,5 tys. proc. Te wydarzenia odbiły się także na młodym polskim państwie: jesienią 1923 r. ceny rosły u nas w tempie 275 proc. i podwajały się co 16 dni. Dużo gorzej było np. w Wolnym Mieście Gdańsku (2,4 tys. proc. inflacji).
Uważny czytelnik zapyta pewnie, co z Polską przełomu lat 1989 i 1990? Czyli z naszą wciąż żywą w zbiorowej pamięci hiperinflacją wywołaną uwolnieniem cen przez Mieczysława Rakowskiego i pogłębioną (inni powiedzą, że niezbyt skutecznie zwalczaną) przez ekipę Balcerowicza. Faktycznie ma ona na liście Hankego i Krusa swoje miejsce, ale raczej na końcu stawki. Ówczesne 77 proc. ze stycznia 1990 r. to epizod zauważalny, lecz niezbyt porażający. Ot, zdarzenie porównywalne z 78 proc. w 1998 r. w Demokratycznej Republice Kongo albo 73 proc. w Armenii w 1992 r.
Tyle faktów. Reszta opowieści o hiperinflacjach to interpretacje. Najczęściej polityczne. Obliczone na zwalenie winy na nielubianych przeciwników albo ideologię. Pamiętajmy o tym, mówiąc dziś o Wenezueli. A jutro o kimś jeszcze innym.
Wenezuela jest obecnie jedynym krajem, który przechodzi hiperinflację. I nie jest to szczególnie groźny przypadek. Tempo wzrostu cen w tym kraju to jakieś 120 proc. Daje to Wenezueli 23. miejsce na liście hiperinflacji wszech czasów. Wysokie, ale daleko do rekordzistów