Co tak naprawdę miał na myśli autor twitta zapewne najlepiej wie on sam i być może kiedyś powinien poświęcić temu wspomnieniową książkę. Na razie każdemu zainteresowanemu pozostaje wnioskowanie z gołej treści. Ta zaś w pierwszej kolejności sugeruje, że mieszkańcy Wrocławia (bo tak nazywa się obecnie Breslau) "woleliby zapomnieć" o rocznicy Nocy Kryształowej. Czemu w przytłaczającej większości potomkowie chłopów z Kresów i Wielkopolski mieliby nie chcieć pamiętać o tym wydarzeniu, nie wyjaśniono. Gdy ubrani w mundury SA Niemcy masakrowali w Breslau swych sąsiadów żydowskiego pochodzenia przodkowie obecnych mieszkańców przygotowywali zagrody pod Zaleszczykami do nadejścia zimy.
Ba! współczesny wrocławianin, gdyby zechciało mu się uczyć historii, mógłby zauważyć, że kiedy wieczorem 9 listopada 1938 r. zaczęto bić i mordować Żydów na terenie całej III Rzeszy, jego pradziadek najpewniej kończył doić krowy w swym gospodarstwie pod Pobiedziskami. No chyba, że autor twitta miał na myśli, iż o tożsamości historycznej konkretnej zbiorowości decydują nie rodzinne korzenie, narodowość, spuścizna kulturowa oraz tradycje, lecz przede wszystkim przejęte wraz gruntami nieruchomości.
Takie widzenie świata rodzi sporo pułapek. Skoro bowiem z tej racji powinniśmy czuć się spadkobiercami tradycji niemieckich nocy "w rocznice których chcielibyśmy milczeć", to od razu należałoby dorzucić jeszcze 6 obozów pracy i 5 obozów koncentracyjnych ulokowanych w okręgu Breslau w czasach III Rzeszy. Tam to dopiero mordowano - o czym "wolelibyśmy zapomnieć". Choć przecież przywracanie pamięci o ofiarach niemieckiego nazizmu i jej podtrzymywanie jest rzeczą konieczną z rozlicznych powodów. Tak okazujemy im szacunek, przywracamy poczucie sprawiedliwości, staramy się zabezpieczać przed powrotem demonów z przeszłości. Wreszcie też dbamy o polską rację stanu, bo pamiętanie o tym, kto konkretnie zaplanował i realizował plan eksterminacji europejskich Żydów, jest niezwykle ważne.
Tu na wszelki wypadek przypomnę, iż byli to znani z imienia i nazwiska podwładni Adolfa Hitlera, pod którego przywództwem partia NSDAP wygrywając wybory, przejęła w 1933 r. władzę w Niemczech. Na marginesie należy zauważyć, że powyższe zdanie spokojnie zmieści się w jednym twittcie. Pozostaje mieć nadzieję, iż wpis uczyniony na Twitterze przez prezydenta Sutryka był po prostu polemiką z dwoma wrocławskimi nieszczęściami: eks-księdzem Jackiem Międlarem i Piotrem Rybakiem, przed kolejnym marszem narodowców.
Kiedy to obaj wspomniani lubią sobie publicznie pokrzyczeć, jak bardzo nienawidzą Żydów. Tyle tylko, że dla przeciętnego wrocławianina ci patologiczni antysemici są egzotycznym marginesem. Po tym, jak ich rewolucyjny zapał ostudziły 11 listopada policyjne armatki wodne, słychać było w mieście przede wszystkim żal, iż wieczór nie był troszkę mroźniejszy.
Nad wpisem prezydenta Wrocławia można by wyzłośliwiać się jeszcze długo, lecz od przyjemności ważniejsze jest zauważenie problemu. Chodzi o to, że samorządy z coraz większym zapałem angażują się w prowadzenie własnej polityki historycznej. Miejsca, którymi władają samorządowcy związani z PiS-em łatwo da się poznać po siermiężnym celebrowaniu rocznic kojarzących się z polskim patriotyzmem i narodową martyrologią. Sztampowość obchodów sprawia, że zapomina się o uroczystości kilkanaście minut po jej zakończeniu. Jedyne ubarwienia, to próba wycinania ze zbiorowej pamięci już nie tylko postkomunistycznej spuścizny, ale kreowanie nowych bohaterów (na czele z symbolicznymi "żołnierzami wyklętymi" bardziej fetowanymi niż AK) oraz zasadzania się na wszystko, kojarzące się z polską lewicą. Nawet jeśli były to ulice Stefana Okrzei, który wprawdzie w 1905 r. walczył z rosyjskim okupantem i za to go powieszono, no ale sztandar PPS, nawet pod przywództwem Piłsudskiego, był czerwony.
Polityka historyczna samorządowców z Prawa i Sprawiedliwości ma jedną, wielką zaletę, mianowicie jest do bólu przewidywalna. W przypadku włodarzy wywodzących się z liberalnej PO i powiązanych z nią środowisk zawsze można liczyć na niespodzianki, nawiązujące do spostrzeżenia Szekspira, iż są "na ziemi i niebie rzeczy, o których nie śniło się filozofom".
Choćby taka publiczna dywagacja wiceprezydenta Gdańska Piotra Grzelaka podczas uroczystości upamiętniających 74. rocznicę zakończenia II wojny światowej. Na początku było słowo, złe słowo. Słowo jednego przeciwko drugiemu. I to złe słowo było Polaka przeciwko innemu narodowi, Niemca przeciwko innemu narodowi – oznajmił słuchaczom. Jakie to "złe słowo" wypowiedziane w Polsce skłoniło Hitlera do wydania rozkazu ataku w 1939 r., mówca nie skonkretyzował. Może Rydz-Śmigły zamiast obiecywać, że "nie oddamy nawet guzika od munduru" powinien wcześniej ugryźć się w język? No bo Adolf usłyszał i się wściekł.
Podobnych perełek semantycznych był więcej, na czele z: "marszem życia czyli radosnym pochodem spod Teatru Szekspirowskiego", którym chciano w Gdańsku fetować 1. września. Dla pewności trzeba przypomnieć, że tamten radosny poranek osiemdziesiąt lat temu zaczął się od ostrzelania Westerplatte przez pancernik "Schleswig-Holstein".
Patrząc na szaleństwa samorządowej polityki historycznej w wykonaniu lokalnych włodarzy ze środowisk okołoplatformerskich widać, że zmagania z przeszłością są dla nich podobnym wyzwaniem, jak sprzedaż sztucznych choinek dla Ikei. Starsi koledzy z czasów później Unii Wolności oraz wczesnej PO uznali, że historia to sprawa drugorzędna, a łączenie jej z kwestiami patriotycznymi jest wręcz niewskazane.
No bo po co budzić nacjonalizm i być przez to postrzeganym w Unii Europejskiej jak czarna owca. To, co wolno Francji Macrona, niekonieczne musi być dozwolone dla krajów Europy Środkowej. We efekcie tworzenie tak ważnej dla wspólnoty narodowej narracji historyczno-patriotycznej polscy liberałowie oddali walkowerem w ręce PiS oraz narodowców.
Bolesne przebudzenie przyszło dopiero po wyborczym łomocie w 2015. Tyle tylko, że byłoby już za późno. Przyjęcie teraz narracji patriotycznej oznacza wpisanie się w to, co zaanektowało dla siebie Prawo i Sprawiedliwość. A poza tym przecież postępowa Europa patrzy. Mimo to opozycyjni wobec obecnego obozu władzy samorządowcy mają ambicje rzucać wyzwanie pisowskiej polityce historycznej.
Niestety robią to w stylu Ikei, która biorąc się za sprzedaż bożonarodzeniowych choinek, by nie urazić: Żydów, muzułmanów, hinduistów, buddystów, konfucjanistów, animalistów, ateistów i kosmitów oferuje "roślinę sztuczną" na "imprezę zimową". No bo przecież chrześcijanie i tak od razu wiedzą do czego to zielone służy. Tymczasem w Polsce po takim czymś większość ludzi wypina się na poprawność polityczną i kupuje choinkę bożonarodzeniową z lasu.
W przypadku samorządowców ich ikeowska polityka historyczna kończy się bolesnym łomotem. Prawica z dziką radością hejtuje jej prekursorów, poczynając od oskarżania o narodową zdradę, a kończąc nadaniem pieszczotliwego miana volksdeutschów. I trzeba przyznać, że ofiary same o to się proszą. Zwłaszcza, gdy zajmowania się przeszłością zaczynają przedkładać nad np. kwestie gigantycznych zatorów w ruchu miejskim. Tymczasem tkwiący w nich godzinami kierowcy wraz z pasażerami tramwajów i autobusów przypominają sobie jak to kiedyś: "mieszkańcy Breslau wystąpili przeciwko mieszkańcom Breslau". A skoro nie wiadomo, kto to był i dlaczego, więc może chodziło o korki?