Wiemy już, jaka koalicja bierze w Polsce władzę. Ale kto weźmie władzę w koalicji? Czy stosunek głosów sejmowych, 208 mandatów Platformy do 30 mandatów PSL, na pewno oddaje układ sił w układzie rządowym? Nie. Siła partii Waldemara Pawlaka uzyskana w negocjacjach jest nieporównanie większa. I nie można jej ograniczyć do deklarowanej przez Donalda Tuska pełnej partnerskości i oddania koalicjantowi aż trzech resortów oraz stanowiska wicepremiera.
Deklaracja koalicyjna Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego, czyli de facto umowa o celach i zasadach rządzenia, to zaledwie 320 słów. Zamykają ją i otwierają hasła wyborcze obu partii: "Razem tworzymy lepszą przyszłość - by żyło się lepiej. Wszystkim". I dobrze, bo to dokument ograniczający się jedynie do wyrażenia woli współtworzenia rządu i tak naprawdę powtórzenie obietnic z kampanii wyborczej. Nie dowiemy się z niego, co naprawdę zamierza nowa ekipa, nie znajdziemy w nim nawet ogólnego zestawu celów i dat, nie mówiąc o spisie ustaw, nad którymi nowa ekipa chce pracować. To ruch zaskakujący, ale możliwy do zaakceptowania - polska polityka na nadmiar słów i nic nieznaczących świstków papierów nigdy nie narzekała.
Mimo wszystko warto się nad tym dokumentem na chwilę pochylić. Oto bowiem pod koniec pojawia się zaskakujące zdanie o tym, co się stanie, gdy obie partie nie będą w stanie osiągnąć kompromisu: "Gdy nie będzie można go osiągnąć, nie będziemy forsować rozwiązań wbrew partnerowi koalicyjnemu". Jak ustalił "Dziennik", to nieprzypadkowa formuła. Wewnątrz samego PSL Waldemar Pawlak określa ją "Joaniną" - nawiązując do podobnego rozwiązania wywalczonego przez Polskę w Unii Europejskiej. A to ważne prawo, umożliwia ono bowiem słabszemu partnerowi blokowanie niechcianych decyzji w nieskończoność. I nieprzypadkowo znalazło się wśród pozostałych ogólników bez praktycznego znaczenia, takich jak stwierdzenie, iż Polsce "jest potrzebny kompetentny, sprawny i wrażliwy rząd".
I już jesteśmy prawie w domu. Bo choć nie wiemy, co dokładnie i w jakim czasie będzie chciał zrobić rząd, to jednego możemy być pewni: nie zrobi niczego, na co nie zgodzi się Waldemar Pawlak i jego ekipa. Z tego punktu widzenia PSL jest prawdziwym zwycięzcą tych wyborów: uzyskuje niemal całkowitą i samodzielną władzę nad swoimi ministerstwami, dostaje tekę wicepremiera i kilku wojewodów, a dodatkowo jeszcze ma prawo wiązać koalicjantowi ręce.
Dzisiaj, w - by użyć określenia Waldemara Pawlaka - miesiącu miodowym przejmowania władzy, w chwili, gdy obaj liderzy wydają się zdeterminowani, by rządzić zgodnie, ten zapis wydaje się bez znaczenia. Ale im bardziej będą rosły koszty władzy, im większe będą problemy do rozwiązania, tym cenniejszy będzie ten mechanizm blokujący Pawlaka.
Daleki tu jestem od demonicznych wizji zachłannego i chytrego szefa ludowców, który w opozycji do koalicjanta blokowałby próby uzdrowienia kraju. To nie jest obraz prawdziwy. Ani Pawlak nie jest tak niechętny reformom i liberałom, jak był kiedyś, ani Donald Tusk nie marzy już tak jak dawniej o zmianie kraju i przejściu do historii jako wielki liberał reformator. Rzecz jednak w tym, że nawet przy założeniu, iż nowa władza nie podejmie żadnych wielkich projektów reformatorskich, że skupi się na kilku możliwych do osiągnięcia zadaniach, jak EURO 2012, to i tak problemów nie zabraknie. I jeśli dobrze czytam deklarację koalicyjną - na wszystko, choćby nawet dotyczyło wojska czy służby zdrowia, zgodę będzie musiał dać PSL. Gdzie może postawić opór?
Pozornie pola sporu wydają się oczywiste: podatek liniowy (czy też - jak to ostatnio nazywa PO - płaski), sprawy wsi, w tym Kasa Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego, prywatyzacja. Z tego pamiętamy przecież dawny PSL - z niechęci do reform. Sądzę jednak, że tu może czekać nas niespodzianka. Waldemar Pawlak naprawdę przeszedł w ostatnich latach długą drogę i naprawdę stał się fanem gospodarki tak rynkowej, jak to tylko możliwe. Z tego, co mówi i robi, wynika, że w tych sprawach kompromis z nim będzie możliwy. Ale polityk, który się rozwija, zwiększa też ambicję. Sądzę więc raczej, że wywalczonych wpływów i swojego mechanizmu blokującego będzie używał w sprawach takich, jak polityka zagraniczna, kształt ustroju państwa, sposoby walki z korupcją.
W końcu, choć ma tylko 30 mandatów w Sejmie, to on te wybory tak naprawdę wygrał.