To chemia, o jakiej Jarosław Kaczyński - w relacjach z Lepperem i Giertychem - mógł tylko pomarzyć. Daje im punkty na starcie i wizerunek fajnych gości, którzy nigdy się nie kłócą, nie piorą publicznie brudów i wszystkich kochają.

Reklama

W czasach pierwszej Solidarności, choć nigdy się nie spotkali, mieli wspólny epizod. Było nim Niezależne Zrzeszenie Studentów. Po 13 grudnia 1981 roku każdy poszedł w swoją stronę. W czasie, gdy Donald chodził na zadymy, Waldemar pracował na roli. Pierwszy wspinał się po trójmiejskich kominach, drugi po szczeblach ZSL-owskiego aparatu. Tusk kontestował PRL, Pawlak go akceptował. Ich "żywoty równoległe" przecięły się dopiero w Trzeciej RP. Tusk był wschodzącą gwiazdą gdańskich liberałów, Pawlak nadzieją na przetrwanie postkomunistycznej partii ludowej.

Na dobre połączył ich Lech Wałęsa. Był 4 czerwca 1992 roku. W Sejmie wybuchła sprawa teczek. Antoni Macierewicz sporządził listę polityków, zarejestrowanych przez Służbę Bezpieczeństwa jako tajni współpracownicy. Lista była tajna, ale wszyscy wiedzieli, że są na niej nazwiska prezydenta, marszałka Sejmu oraz kilkudziesięciu posłów i ministrów. Pojawiły się oskarżenia, że kwity zostały spreparowane przez SB. Reputacja wielu legend Solidarności zawisła na włosku. Aby do tego nie dopuścić, Lech Wałęsa zwołuje doraźny sojusz. Kamera rejestruje, jak za kulisami politycy przyklepują upadek rządu Jana Olszewskiego i namaszczają na premiera wyraźnie zestresowanego Waldemara Pawlaka. Jest w tym gronie i Donald Tusk.

Od tamtej "nocnej" do dzisiejszej "dziennej" zmiany mija 15 lat. I Tusk, i Pawlak nie są już politycznymi żółtodziobami. Są facetami po przejściach. Pierwszy przeżył gorycz porażki z braćmi Kaczyńskimi, drugi podwójne strącenie ze stołka premiera. Mają podobne doświadczenie, reprezentują to samo pokolenie. Publicznie deklarują wzajemną wierność i dozgonną koalicyjną miłość. Ale od miłości tylko jeden krok do nienawiści. I to nie dlatego, że pod swym uśmiechem Donald skrywa wilcze zęby, a Waldemar - mimo upływu lat - jest pazerny jak za czasów koalicji z SLD. Nie chodzi o ludzką przewrotność, ale o przekleństwo, jakie wisi nad każdą koalicją. Przekleństwo sprzecznych interesów. Przekleństwo drobnych interesików, jakie chcieliby zrobić "wyposzczeni" działacze obu partii.

Reklama

"Twardo do spraw - miękko do ludzi" - to dewiza, którą wyznaje Waldemar Pawlak. Ładnie brzmi, a co oznacza? Twardą aż do bólu obronę interesów własnej partii w resortach, służbach specjalnych, przy rozdziale miliardów euro i układaniu budżetu. Lider PSL nie jest w ciemię bity i nie będzie z każdą awanturą biegać do mediów. Jest mądrzejszy od Giertycha i Leppera, nie chce zginąć z własnej ręki. On interesy będzie załatwiał w ciszy gabinetu Donalda Tuska. Pawlak przyznaje w "Polityce", że na razie nie katuje lidera PO "tematami, w których jest wyraźna różnica zdań". Ale ten dzień nastąpi szybciej, niż obaj myślą. W chwili, gdy będą musieli zdecydować, co z uwolnieniem cen energii, z werdyktem Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ubezpieczeń rolników, czy wreszcie, co powiedzieć nauczycielom i pielęgniarkom, którzy upomną się o podwyżki.

Leszek Miller ostrzega Donalda Tuska przed Brutusem, który wbije mu nóż w plecy. Czy będzie nim Waldemar Pawlak? Wiele zależy od tego, czy ich wzajemna "chemia" zadziała także w sprawie wyborów prezydenckich. Nie wierzę, że premier Tusk zrezygnuje z bycia prezydentem Tuskiem. Nie wierzę, że wicepremier Pawlak poważnie myśli o prezydenturze - on wie, że polityk chłopski nie ma szans na wygraną. Jeśli tak, to kto wie, czy w głowie Tuska nie zrodził się już sprytny plan zaszachowania Pawlaka: "Ja idę do Dużego Pałacu, a ty przejmujesz schedę po mnie". Mówiąc wprost: "Jeśli nie będziesz przesadzał z żądaniami, obaj podzielimy się władzą i porządzimy przez dwie kadencje". Roszada "nasz prezydent - wasz premier" w 2010? Czemu nie? Pawlak był wprawdzie premierem już dwa razy, ale tak naprawdę nigdy sobie nie porządził. Dla samego Tuska zwycięstwo nad drugim z braci, byłoby ukoronowaniem kariery.

Jednak panowie Tusk i Pawlak nie mogą się przedwcześnie cieszyć. Życie zazwyczaj przerasta scenariusz. Sondaże się zmieniają, a liderzy często stają się outsiderami. Co ich może zabić? Przede wszystkim pycha. Ta zazwyczaj kroczy przed upadkiem. O czym boleśnie przekonała się poprzednia władza.