Telewizja publiczna w ostatnich latach stała się krzywym zwierciadłem polityki. Odbijały się w niej tendencje każdej władzy, która chciała wywierać wpływ na opinię publiczną, i przybierały postać karykaturalną. Ostatnia kampania wyborcza dowiodła, że udział polityków w życiu mediów publicznych jest przesadny, a polskie radio i telewizja niebezpiecznie zbliżyły się do kształtu właściwego mediom par exellance rządowym. Pokazują to statystyki ujawniające np. znaczną nadwyżkę czasu antenowego poświęcanego PiS - nadwyżkę dotąd chyba niespotykaną w żadnej kampanii - nad czasem poświęcanym pozostałym ugrupowaniom. Również sposób prezentacji i selekcji materiałów budził wątpliwości co do bezstronności realizatorów.

Reklama

Co można zrobić? Jeśli więc chodzi o Krajową Radę Radiofonii i Telewizji, to musi ona zostać pozbawiona wpływu na merytoryczną zawartość programów radiowych i telewizyjnych. Jej podstawową kompetencją powinna się stać rola regulatora rynku medialnego, który ustala zasady prawidłowego dostępu do częstotliwości, sprawuje nadzór prawny nad technicznymi uwarunkowaniami tego rynku oraz nad legalnością działań podejmowanych w mediach publicznych. Rada powinna mieć prawo powoływania rad nadzorczych publicznego radia i telewizji, ale z wyłączeniem klucza politycznego, który dziś jest jedyną podstawą doboru tych kadr. Nawet wówczas, kiedy członkowie PiS poprzedniej kadencji mieli ogromną chęć zagłosować na kandydaturę, która wydawała się merytorycznie lepsza, to i tak ze względów politycznych musieli głosować np. na kandydata Samoobrony. Takie były wymogi koalicji. Wszystko to odbywało się z oczywistą szkodą dla poziomu i profesjonalizmu publicznych mediów. Tymczasem podstawowym zadaniem rad nadzorczych i powoływanych przez nie zarządów radia i telewizji musi być takie prowadzenie tych spółek, by były mocną konkurencją dla stacji komercyjnych. Jest to zadanie coraz trudniejsze i coraz pilniejsza jest potrzeba profesjonalizmu w jego realizacji. Parytety polityczne nie służą temu w najmniejszym stopniu.

Mam więc nadzieję, że projekt nowej ustawy o KRRiT pozwoli na dobre pożegnać się z praktykami, w których niemal każda decyzja dotycząca publicznych mediów miała charakter polityczny. Skorzystają na tym przede wszystkim odbiorcy: dla nich telewizja nie może być prawicowa czy lewicowa. Musi być rzetelna, aktualna i ciekawa. Ale skorzystają na tym także politycy, jak dotąd bowiem wszyscy ci, którzy brali telewizję publiczną w swoje władanie, przegrywali. I żeby było jasne: zmiany, nawet rewolucyjne, nie oznaczają pozbywania się dziennikarzy, którzy mają poglądy. Każdy ma poglądy. Jako polityk nie boję się, że mam przed sobą dziennikarza, któremu bliżej do lewicy czy prawicy, bo ma do politycznych sympatii prawo. Boję się natomiast, gdy całe przedsięwzięcie radiowe lub telewizyjne jest podporządkowane określonej politycznej opcji w zależności od tego, czy rządzi prawica, czy lewica. Ja się nie boję nawet poglądów politycznych prezesa telewizji. Natomiast boję się jego uzależnienia od politycznego namaszczenia.

Wierzę, że sami dziennikarze w swoich zróżnicowanych poglądach i bardzo politycznym spojrzeniu na jakość życia publicznego, kiedy zostaną uwolnieni od gorsetu mediów rządowych, zbudują nowe standardy swojej pracy: dużo wyższe, dużo trudniejsze, dużo bardziej obiektywne, a przez to wymagające wobec polityków. Telewizja publiczna nie powinna wierzyć, że jest instytucją o specjalnych prawach, której się należą abonament, przywileje, szczególne traktowanie i opieka polityków. Jej jedynym i ostatecznym orężem w walce o widza musi się stać jakość dziennikarstwa. Tylko w takiej sytuacji rywalizacja na rynku mediów nabierze czystych, merytorycznych rumieńców.