Sekretarz Sojuszu uważa, że utrzymanie abonamentu to warunek konieczny, by publiczne media były wreszcie apolityczne. "Problemem jest niska ściągalność abonamentu, więc pieniądze na telewizję przyznają tak naprawdę politycy. Jest naturalne, że szefowie publicznych mediów stają wtedy przed politycznymi naciskami <spłaty długu>" - tłumaczy Grzegorz Napieralski.

Reklama

Dlatego SLD chce, by ściąganiem abonamentu zajęła się skarbówka. "Wysoka skuteczność skarbówki gwarantowałaby znacznie większe pieniądze dla mediów, więc abonament z pewnością nie musiałby być większy. Szacujemy, że 15 złotych miesięcznie (dziś za radio i telewizor stawka wynosi 17 zł) byłoby maksymalną stawką dla zamożnych, a biedniejsi płaciliby odpowiednio mniej. Ile? To trzeba jeszcze szczegółowo obliczyć" - wyjaśnia Napieralski.

Sekretarz generalny SLD zauważa także, że dziś mediom publicznym zarzuca się, iż nie wypełniają swojej misji i w niczym nie różnią się od stacji komercyjnych. Szefowie mediów tłumaczą się zaś, że nie mają pieniędzy z abonamentu, więc próbują zarabiać jak się da.

Dlatego lewica chce opracować rodzaj licencji programowej, która dokładnie ustali szczegółową zawartość poszczególnych rodzajów programów i kanałów. Czyli np. określałaby dokładnie, ile w danym kanale ma być rozrywki, ile publicystyki, a ile edukacji.

Tak jasno sformułowane kryteria - zdaniem Napieralskiego - umożliwiłyby posłom i Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji dokładne rozliczanie publicznych mediów z ich ustawowej misji. Pakiet prawnych zmian "medialnych" lewica chce ogłosić w przyszłym tygodniu.

"To totalna bzdura. W głowie się nie mieści, by kwestia dostępu do publicznych mediów była uzależniona od zamożności obywatela" - komentuje dla dziennika.pl Iwona Śledzińska-Katarasińska, wiceszefowa klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej. I tłumaczy, że dla PO najważniejsze jest teraz przyjęcie ustawy medialnej, która dokładnie określi, czym mają być media publiczne, w jaki sposób będą finansowane i jak je rozliczać z wydatków. "Teraz przepisy tego dokładnie nie określają" - dodaje Iwona Śledzińska-Katarasińska.