Jeden z czołowych polskich artystów (tańczy, śpiewa, recytuje) zwierzył mi się ostatnio, że jego znajomi planują wyjazdy na narty, a to do Szwajcarii, a to do Austrii, najbogatsi nawet do Zakopanego, a on nie ma dość pieniędzy na to, żeby zostać w domu. Co za czasy, swoją drogą. W PRL każdy - nie tylko artysta - kto posiadał 50 dolarów, nawet w bonach Pekao, był krezusem. Mógł kupić parę skrzynek wódki. A dziś wygląda na to, że już wkrótce nie tylko artyści, nawet żebracy będą odmawiać przyjmowania dolarów. Kiedyś dziad proszalny za 50 centów całował dobrodzieja w rękę, dziś można zostać obrzuconym obelgami, a nawet obitym kosturem. Rzućcie w kościele dolara na tacę, a zostaniecie napiętnowani z ambony, a może nawet obłożeni ekskomuniką.

Reklama

Światowa niechęć, a nawet obrzydzenie dla dolara jest szansą dla polskich artystów, dla reżyserów filmowych, scenarzystów, piosenkarzy, a nawet dla aktorów, o ile wysupłają trochę złotówek na naukę języków. Zresztą nowy minister kultury mógłby wziąć sprawę w swoje ręce i zorganizować dla aktorów kursy angielskiego. Kazimierz Marcinkiewicz po powrocie z Londynu mógłby objąć konwersację w randze sekretarza stanu. Trzeba ogłosić, że polscy artyści nie grymaszą i biorą chętnie w dolarach.

Polska mogłaby się w dziedzinie sztuki stać tym, czym są Chiny w szyciu dżinsów, produkcji zabawek, wytwarzaniu elektroniki. Zarzucilibyśmy świat naszą twórczością, wypierając z rynku drogie, bo płatne tylko w euro, dzieła jakichś Anglosasów, Iberoamerykanów czy innych Frankofonów. W takim Hollywood jakby się rozeszło, że za jednego Quentina Tarrantino można mieć siedmiu absolwentów łódzkiej filmówki z dyplomami, żadna wytwórnia by się nie wahała.

To samo w branży muzycznej. Po co się szarpać na miliony euro za koncert, skoro za paręnaście tysięcy dolarów można w Carnegie Hall pokazać całe polskie Top Ten? To samo księgarze - zamiast wydawać za grubą forsę jakiegoś Huellebecqa, można wydać za te same pieniądze, a nawet taniej, nie tylko Pawła Huelle, ale wszystkich laureatów nagrody Nike.

Reklama

Zawsze narzekaliśmy, że polska sztuka jest w świecie niedostatecznie znana i niedoceniana. A to dlatego, że byliśmy niekonkurencyjni rynkowo. Wszyscy brali w dolarach i myśmy też chcieli. Teraz nikt nie chce, więc szansa przed nami. Trzeba ją tylko uchwycić. Jest to także argument, żeby nie wchodzić do strefy euro. Nie pogarszać pozycji artystów.

Zresztą z tym euro jest dokładnie tak jak z ze wszystkim - nie wiadomo, dokąd dojdziemy, jeśli każdy zapowiada, dokąd zmierzamy, a nikt nie idzie sprawdzić, gdzie zajdziemy, jeśli będziemy szli.