Rząd ma luksusową sytuację. Platforma Obywatelska wygrała wybory. Razem z koalicjantem z PSL ma stabilną większość w Sejmie. Wielką przewagę w Senacie. Bardzo wysokie notowania w badaniach opinii publicznej i ogromny kredyt zaufania społecznego. Cieszy się też jawnym i często bezkrytycznym poparciem większości mediów. Jest wspierana przez prawdziwe i mniemane autorytety.

Reklama

A mimo całej tej przewagi partia rządząca, zamiast je wykorzystywać dla dobra pospólnego, zamiast reformować państwo w spodziewanym duchu liberalnym, zachowuje się jak typowe ugrupowanie opozycyjnie. Koncentruje się na zwalczaniu przeciwników politycznych, których zgodnie z regułami takiej walki najpierw degraduje do roli wrogów publicznych, aby w końcu pozbawić ich człowieczeństwa. Jedynym ośrodkiem władzy, na który Platforma Obywatelska nie ma wpływu, jest Kancelaria Prezydenta RP i zapewne z tego powodu, a nie ekscentrycznego usposobienia posła Janusza Palikota rzucono na Lecha Kaczyńskiego cień podejrzenia o alkoholizm.

Jest coś zdumiewającego, a równocześnie niepokojącego w tym, że wszystkie działania, wszystkie zaniechania polityków PO za punkt odniesienia mają Prawo i Sprawiedliwość. Można odnieść wrażenie, że najsilniejsza partia opozycyjna jest największym problemem nie tylko dla Platformy, ale przede wszystkim dla państwa i społeczeństwa.

Słuchając wypowiedzi polityków obozu rządowego, a także sprzyjających im komentatorów, słyszy się głosy obrońców oblężonej twierdzy, którzy muszą zwierać szeregi, lać nieczystości z blanków na głowy oblegającej tłuszczy. Emocjonalny stan permanentnego zagrożenia, w jaki wprowadzono tę partię, sprawił, że Platforma zamienia się powoli w sektę, której członkowie w publicznych wystąpieniach, a także działaniach bardziej dbają o zachowanie ortodoksji niż zdrowego rozsądku.

Nie wiem, jakie są powody takiego stanu rzeczy. Być może zwycięstwo wyborcze było jednak dla PO zaskoczeniem i partia wciąż nie jest w stanie wydobyć się z opozycyjności. Niewykluczone, że do wysadzania mostów, mimo że wojna już się skończyła, zmuszają polityków Platformy dalekosiężne cele, przede wszystkim przygotowanie gruntu pod zwycięstwo Donalda Tuska w wyborach prezydenckich. A wreszcie, że decydujący jest wpływ życzliwych środowisk, w tym medialnych, dla których najważniejszą sprawą jest usunięcie ze sceny politycznej raz na zawsze nie tylko PiS, ale także właściwego dla zwolenników tego ugrupowania sposobu myślenia. Jakkolwiek by było, rezultatem jest syndrom oblężonej twierdzy i staczanie się w sekciarstwo polityczne.

Rząd powinien postępować zgodnie nie tylko z interesem własnym, ale przede wszystkim zgodnie z interesem publicznym. Tymczasem z prostego, choć groteskowego powodu, że wszelkie działania rządu za punkt odniesienia mają ciągle rząd poprzedni i ubiegłą kadencję Sejmu, członkowie gabinetu i zaplecza politycznego Donalda Tuska wszystko starają się robić odwrotnie niż poprzednicy.

Instytucje państwa, wzmacniane przez Jarosława Kaczyńskiego, są osłabiane. Ludzie ścigani przez poprzedni reżim, podejrzewani o popełnienie poważnych przestępstw są uwalniani, usprawiedliwiani, a nawet gloryfikowani. Urzędników mianowanych przez poprzednią ekipę zwalnia się tylko z tego powodu, niezależnie od ich kwalifikacji, nawet bez podejrzeń o nielojalność. Ten przymus robienia wszystkiego inaczej, na opak, ta zasada dyskontynuacji objęła nawet tak delikatny i wrażliwy obszar, jak polityka zagraniczna, w której bez potrzeby, bez żadnych warunków wstępnych i bez nadziei na wzajemność zasygnalizowano partnerom zagranicznym ustępliwość.

Reklama

Dwa miesiące u władzy to może jest zbyt krótki okres, aby dokonać poważnych, niezbędnych reform. Ale to dość, aby choć poinformować społeczeństwo, w jakim kierunku te reformy będą zmierzać. Tymczasem nawet w tak fundamentalnej sprawie jak system ochrony zdrowia nie znamy nawet kierunku zmian. Bezpieczny szpital, bezpieczny pacjent to są hasła bez treści. Taki powinien być rezultat, założenia muszą być konkretne, nawet gdyby miały być odebrane jako brutalne. W ogóle tam gdzie nie chodzi o personalia, służby specjalne i wymiar sprawiedliwości, a więc obszary niedecydujące o jakości życia Polaków w sposób rozstrzygający, mamy do czynienia głównie ze słowotwórstwem, nowomową i zawłaszczaniem pojęć. Zgodnie z zasadą, że kto ma władzę nad pojęciami, ten ma władzę nad umysłami. O koncentrowaniu się na obrazie rzeczywistości, a nie na realnych problemach świadczą wypowiedzi Donalda Tuska - odzyskamy telewizję, zrobimy porządek w „Rzeczpospolitej”.

Tymczasem poza służbą zdrowia jest mnóstwo bardzo pilnych spraw, którymi rząd powinien się zajmować od początku: decentralizacją, która umożliwiłaby lepsze wykorzystanie funduszy unijnych; reformą systemu podatkowego; konsolidacją finansów państwa; szukaniem sposobów zapobieżenia skutkom dekoniunktury; zapobieganiu inflacji dodatkowo napędzanej podwyżkami płac; sposobami powstrzymania niekorzystnych tendencji demograficznych; zapobieganiem kryzysowi systemów emerytalnych, jaki musi nastąpić w wyniku starzenia się społeczeństwa. I tak dalej, i tak dalej.

Lista jest długa. Są jeszcze na niej infrastruktura, od której zależy dalszy rozwój gospodarczy, bezpieczeństwo energetyczne łącznie z kontrowersyjną, ale chyba nie do uniknięcia sprawą energetyki jądrowej, model szkolnictwa uwzględniający fakt, że wiedza przekazywana uczniom dezaktualizuje się obecnie w ciągu 5 lat. Słowem, rząd powinien zająć się przyszłością, a nie tkwić ciągle w przeszłości i za swoje naczelne zadanie uważać sprzątanie po PiS-ie, tak aby kamień na kamieniu nie został.

Platforma Obywatelska zgromadziła gigantyczny, jak na polskie stosunki i obyczaje, kapitał zaufania społecznego. Ale jest to ten rodzaj kapitału, który szczególnie łatwo i szybko można roztrwonić. PO właśnie to robi, uwikłana w walki i potyczki całkiem już niepotrzebne, spętana dodatkowo populistycznym lękiem przed decyzjami zbyt odważnymi, więc niepopularnymi. Władza w państwie to nie jest tylko legitymacja do odwetu i negacji. To przede wszystkim mandat do działań pozytywnych.