Ach, jakież cudne to życie. Wszystkie dyskusje, jakie się u nas toczą, nie służą dojściu do prawdy albo choćby do kompromisu, nie służą nawet wymianie argumentów. Sprowadzają się do potępiania tego czy owego albo do jego afirmacji w celu zaznaczenia swojej przynależności grupowej. Zgłoszenia akcesu do stada.
To stąd bierze się język naszych debat publicznych, brutalny - mówią ludzie dobrze wychowani, chamski - powiadają ci wychowani gorzej. Stąd takie napięcie emocji, graniczące z histerią. Trzeba głośno i kwieciście krzyczeć, wkładając w to uczucia, aby zostać zauważonym i uznanym za swego. Mamy okres powyborczy, nową władzę i niezły tłumek ochotników, który spieszy, aby się określić na nowo. Oddzielić się od stada, w ktrym przez ostatnie dwa lata żuli pokornie siano, mrucząc przytulnie, wyleźć na opustoszałe pastwiska i poryczeć. Też tu jestem. Jestem z wami.
Patrzę na to z rozbawieniem, ale w istocie jest to zjawisko dość smutne. Mamy chmarę ludzi pewnie myślących, ale tylko prywatnie w domu, którzy uważają się za całkowicie zależnych od tego, kto aktualnie rządzi państwem i gorączkowo szukających sposobów, aby się władzy przypodobać. Zresztą władza obecna, tak jak i poprzednia, i jeszcze wcześniejsze, wcale tego nie ukrywa, że oczekuje takiej właśnie, bezkompromisowej postawy. To dołączanie do zwycięskiego stada byłoby jeszcze jakoś zrozumiałe w przypadku osób zależnych zawodowo w jakimś stopniu od rządu - urzędników państwowych, prokuratorów, sędziów. Choć źle to świadczy o strukturze państwa, skoro apolityczny urzędnik i niezawisły prokurator sami siebie postrzegają jako marionetki. Ale ludzie, którzy są naprawdę niezależni, intelektualiści, arystokraci ducha mogliby być nieco bardziej powściągliwi i nie tak stadni. Odstąpiwszy od jednego stada i przystąpiwszy do drugiego, tego na dziś lepszego, mogliby nie wołać na innych z pogardą - odstępcy. To już trochę zbyt infernalne.
Po każdej takiej operacji taktycznej rośnie w siłę Polak stadny, jednolitofrontowy. Coraz mniej jest jednostek, ludzi osobnych. Reszta to człowiek kolektywny, homo collectivus, masa, zbiorowisko, tłuszcza. Ale nie miejcie złudzeń - mimo przebywania w tłumie każdy jest w pewnym sensie osobny. Jest mędrcem lub idiotą na własny rachunek.