Szybko nie znaczy dobrze

Kamil Durczok, redaktor naczelny Faktów TVN:

Łatwe ferowanie wyroków - to jeden z powodów, dla których media powinny posypać głowę popiołem. Zbyt wiele tekstów i informacji w polskich mediach ukazuje się na podstawie jednego źródła. Stara zasada, że informację trzeba weryfikować w co najmniej dwóch, niezależnych od siebie źródłach, została zamknięta na cztery spusty i zrzucona z mostu Siekierkowskiego do Wisły.

Dzisiaj przysłowiowa czarna teczka znaleziona na wycieraczce przed drzwiami mieszkania dziennikarza zamiast być sygnałem do alarmu i początkiem pracy, staje się prawie gotowym tekstem, który tylko redagujemy. Wierzymy, nie weryfikujemy, nie sprawdzamy wszystkich wątków.

Reklama

To dość dziwne, bo w innych dziedzinach polskie media w ostatnich latach coraz bardziej się profesjonalizują. A o takiej podstawowej sprawie, jak sprawdzanie tego, co nam podsuwają politycy, służby, instytucje, PR-owcy w ogóle zapominamy. A trzeba zacząć od pytania: kto ma interes w podsunięciu takiej informacji. Potem należy przystąpić do bardzo skrupulatnego sprawdzania wszystkich wątków. Zanim wydamy pierwszy sąd, należy pozyskać dogłębną, rzetelną wiedzę.

Tymczasem zdarza się tak, że rewelacje z wątpliwego źródła w niemal niezmienionej wersji trafiają do druku. I zaczyna się trzęsienie ziemi, jedna konferencja prasowa goni drugą, potem sprawa zaczyna żyć własnym życiem i rzadko kto sięga do źródeł. Jeśli wyjdzie na jaw, że doszło do dziennikarskiej wpadki, często nie potrafimy za nią przeprosić. Albo czynimy to półgębkiem. Jakbyśmy zapomnieli, że błędy to rzecz ludzka, a przyznawanie się do nich to dowód szacunku do naszych widzów i czytelników.

Dlaczego tak się dzieje? Dzisiaj w mediach zwycięża szybkość. Za dobrą informację uważa się informację szybko podaną. A informacja szybka to na ogół informacja niesprawdzona i publikowana na podstawie wątpliwej jakość materiałów.

Reklama

Myślę, że powinniśmy posypać sobie głowę popiołem również za sposób relacjonowania spraw lustracyjnych. To zresztą wiąże się z tym podstawowym uchybieniem rzetelności dziennikarskiej, jaką jest łatwe ferowanie wyroków. Nie mamy więc dystansu do tego, co zapisano w esbeckich teczkach wyprodukowanych w tej fabryce nienawiści i siania niezgody. O ich zawartości informujemy tak, jak gdyby w tych dokumentach była prawda objawiona.

Za te grzechy powinniśmy posypywać sobie głowę popiołem nie tylko w środę popielcową. Powinniśmy to czynić każdego ranka.

Teatr medialny zastępuje życie

Bogusław Chrabota, redaktor naczelny Polsatu:

Mam wrażenie, że na naszych oczach doszło w ostatnim czasie do niezwykłej wymiany; rzeczywistość ostatecznie ustąpiła miejsca jej obrazowi w mediach; kreowany przez nas teatr zastąpił prawdziwe życie. Kuba Wojewódzki i Szymon Majewski uprawiają wrzask i grubą metaforę. Maciej Rybiński i Rafał Ziemkiewicz wmawiają Polakom, że przez lata żyli w cieniu monstrualnego, wszechwładnego Adama Michnika. Fakt i "Super Exspress" przycinają wizerunek świata do formatu nierzetelnej karykatury. Rydzyk straszy Żydami i liberałami. "Nasz Dziennik" Tuskiem. "Wyborcza" Rydzykiem. Telewizje - w krótkich przerwach między lansowaniem świata a la "M jak miłość" - prześcigają się w egzaltacji tym, co w polityce najbanalniejsze. Internet wypluwa śmieci. Blogerka - wyzwiska. Świat sztuki przysłania niegustownie ubrana Doda Elektroda. Ile w tym ciągle prawdy o naszym świecie, ile rzeczywistości zastępczej? - nie wiem. Mam niestety wrażenie, że tej pierwszej jest coraz mniej. Za co posypujemy głowę popiołem? Właśnie za ten wrzask, za przesadę, za nierzetelność, pogoń za blichtrem i sensacją. Za propagowanie fałszywych wzorców. Za egoizm i banalny brak czasu na skupienie nad sprawami ważnymi. Może za to ostatnie najbardziej…

Media narzędziem polityków

Monika Olejnik, dziennikarka Radia ZET i TVN24

Posypać sobie głowę popiołem powinny te media, które zamiast bronić Andrzeja Grajewskiego, umieściły go na liście zdrajców RP za współpracę z WSI. Kolejny grzech mediów to to, że tak łatwo stają się słupami ogłoszeniowymi służb specjalnych, że bez weryfikacji korzystają z przecieków, które są gotowcami.

Inne winy, które na nich ciążą, to brak obiektywizmu czy wzajemne oskarżanie się np. o kreowanie różnych historii, podczas gdy każdy ma tutaj coś na sumieniu.

Dziennikarze powinni pokajać się za to, że papugują po sobie i nie powołują się na media, które jako pierwsze podały jakąś informację. Za to, że idą na konferencję, na której są wszyscy, a następnie piszą na pierwszej stronie: "Jak dowiedzieliśmy się ...". Za brak rzetelności, za to, że nie sprawdzają informacji, że nie chce im się zadzwonić, zapytać. Praktykują "dziennikarstwo stadne" - jednego dnia wszystkie zajmują się jakimś newsem, a następnego już nikt o tym nie pamięta, nie tropi, jak to było naprawdę, tylko ekscytuje się nową wiadomością.

Nie lubię też, kiedy media pokazują dramatyczne sytuacje, bulwersujące zdjęcia, kiedy epatują publiczność pokazywaniem roztrzaskanych ciał, ofiar wypadków, egzekucji itd.

Z pewnością, tabloidy powinny się pohamować z wchodzeniem z butami w prywatne życie gwiazd. Ostatnio, przez kilka dni, jedna z gazet zajmowała się tym, czy pewna aktorka ma mały biust, czy nie i wzywała do kibicowania, by jej urósł. To po prostu skandal.

Padają zarzuty, że dziennikarze uwikłali się w popieranie PiS. Każdy jest odpowiedzialny za swoje czyny i wie, co robi. Zaangażowanie polityczne ośmiesza dziennikarza, czyni z niego propagandystę. Ale to nie zaczęło się za rządów PiS. Znamy przecież przypadki naszych kolegów, którzy wcześniej wikłali się w propagandę na rzecz władzy, robili np. filmy o premierach.

Jednak w ostatnich latach, szczególnie za rządów Jarosława Kaczyńskiego, to się nasiliło. Podział społeczeństwa i dziennikarzy pogłębił się. Były premier wybierał sobie tych, z którymi rozmawiał. Chyba spełniło się jego życzenie, żeby dziennikarze zaczęli się kłócić między sobą. Media myślą, że są czwartą władzą, ale zdarza się, że stają się bezwolnym narzędziem w rękach polityków.

Stronniczość jest groźna

Piotr Semka, publicysta "Rzeczpospolitej":

Jeśli miałbym komuś sugerować posypanie głowy popiołem, to tym dziennikarzom i mediom, którzy w dwóch kwestiach przyjęli zasadę: "hura, bronimy naszych chłopaków". Te dwie sprawy to ostrzelanie przez polskich żołnierzy afgańskiej wioski Nangar Khel oraz zgwałcenie i ciężkie pobicie Angielki przez Polaka w brytyjskim Exeter.

W obu tych, złożonych jednak, przypadkach raził sposób relacjonowania. Dziennikarze przyjmowali jednostronny ton narracji. Polegał on na tym, że pokazywano wypowiedzi przyjaciół, rodziny, podejrzanych lub oskarżonego. Ci ze łzami w oczach przekonywali: "nasi chłopcy są niewinni". Nie oddawano jednak głosu stronie poszkodowanej.

Jest oczywiście dobrym prawem rodziny i przyjaciół wyrażanie takich opinii i obrona bliskich. Nie jest jednak dobrze, gdy dziennikarze przyjmują taki subiektywny punkt widzenia tych strasznych wydarzeń i interpretują całość zdarzenia w duchu hasła "biją naszych". To banalizuje problem i sprowadza go bardzo często do hasła "my, kontra ponurzy oni, którzy chcą naszych chłopaków skrzywdzić". To niedobra maniera i życzyłbym sobie, by dziennikarze wyciągnęli wnioski z tych dwóch spraw. Inaczej idą na łatwiznę. Uważam to zjawisko za wysoce niepokojące, a nawet groźne. Sugerowałbym dziennikarzom chwilę refleksji.

Nie unikajmy sprostowań

Michał Karnowski, szef działu Polityka DZIENNIKA:

Pamiętacie maybacha ojca Rydzyka? Albo kolejną partię toruńskiego redemptorysty? Pamiętacie, a przecież nic takiego nie było. Albo wieloryba z Wisły? Jak najbardziej, choć nikt go jednak nie dostrzegł. A może coś wiecie o nowej kobiecie przy boku Jana Rokity? To też gościło przecież na czołówce pewnej gazety, choć nie ma nic wspólnego z prawdą. Do ciekawych sensacji tego typu zaliczam także opowieść o sekcie, która miała opanować ZUS i sporą część polskich elit, choć to akurat dorobek pewnej poważnej gazety.

Rzecz jednak nie w tym, że te wszystkie tematy pojawiły się na łamach, ale że nigdy nie pojawiło się do nich żadne sprostowanie. Błąd może się zdarzyć, ale jak nazwać milczenie o takich wpadkach? To moim zdaniem jeden z głównych grzechów polskiego dziennikarstwa i naszych mediów. I żeby to posypanie popiołem było szczere, nie mogę nie przyznać, że sam miewam z tym problem. Zawsze w sytuacji, gdy pojawia się konieczność - jak to mówimy w dziennikarskim języku - "odszczekania" jakiejś informacji, pojawia się też pokusa, by tego uniknąć. Nikt nie jest od tej pokusy wolny, choć różni w rożnym stopniu jej ulegają.

A przecież taka łatwość w unikaniu konsekwencji wcale nie buduje siły i wiarygodności mediów. Wręcz przeciwnie, wzmacnia to, co w dziennikarstwie nieprawe, ułatwia zadanie nieuczciwym, podważa wartość ciężkiej pracy i prawdziwych śledztw. Ułatwia potem obronę prawdziwym złoczyńcom, którzy wskazują palcem na media i bezczelnie pytają: im wierzycie? Tym kłamczuchom? Nie mówiąc już o tym, jak bardzo odstaje od standardów mediów zachodnich.

Czyż trudno się dziwić, że tak łatwo potem o manipulację? Bo skoro zaczynamy myśleć, że wszystko nam wolno, to rodzi się pokusa: to można wyolbrzymić, tamto przemilczeć. Przecież i tak bezkarność gwarantowana.

Dlatego gdy po raz kolejny patrzę na tego typu medialną kometę przemykającą przez wszystkie media, tak bezkrytycznie powtarzaną, zaczynam się zastanawiać, czy tak nisko cenimy naszego odbiorcę? Czy aż tak jesteśmy łasi na pieniądze? Dlaczego nie potrafimy po prostu danej informacji sprawdzić? Czasami, niestety, nie. I dlatego dzisiaj musimy pokornie pochylić głowę.

Banalizujemy rzeczywistość

Stanisław Janecki, redaktor naczelny tygodnika "Wprost":

Jest pewien rodzaj dziennikarstwa, za które powinno się nie tylko posypać głowę popiołem, lecz rąbnąć się mocno kamieniem w łeb. Nazywam to dziennikarstwo żebraczym albo sępim.

Najczęściej widać je w telewizji. Mamy panią lub pana reportera, którzy znaleźli kolejny przykład ludzkiej krzywdy i na koniec wygłaszają mniej więcej takie zdania: "Jak państwo może na to pozwolić?, dlaczego na takie rzeczy nie ma pieniędzy?, kogo stać na taką bezduszność?". Normalny człowiek mówi wtedy: "To, mądralo, daj na to z własnej kieszeni albo załatw to sam bądź ze swoimi współczującymi kolegami, a nie sięgaj do mojego i innych portfeli". Bo to najłatwiejsze - popisywać się swoją empatią i zbawiać świat bez żadnego wysiłku i za nieswoje pieniądze. Na świecie są wielkie pokłady różnych krzywd i jest łatwizną znajdowanie ludzi, którym stało się coś złego, nie mają pieniędzy na leczenie czy na życie. I wtedy nie trzeba przemądrzałych moralizatorów przed kamerą czy mikrofonem, tylko trzeba coś zrobić i nie chwalić się tym całemu światu, bo wątpliwa jest bezinteresowność tego, kto to robi.

Mniejszym grzechem dziennikarzy, ale jednak grzechem, jest przekonanie, że czytelnikom, słuchaczom czy widzom ktoś ukradł radiodbiorniki i telewizory oraz odłączył internet. I oni jako jedyni mają telewizory, więc opisują to, co każdy mógł zobaczyć i o czym każdy mógł posłuchać. Ten trywialny opis zajmuje 70-80 proc. dziennikarskiego materiału, a oprócz tego pojawiają się równie banalne mądrości uogólniające (taka chłopska filozofia - nie obrażając chłopów). Charakterystyczny jest język tych wypocin: nie jest to obiektywny opis świata, lecz sprawozdanie z męki twórczej piszącego. Czyli opis tego, jak zdobywał wiedzę, co mu wtedy w duszy grało, jakie miał dylematy sumienia i tym podobne dyrdymały. Tak jakby to był jakiś gigant intelektu, którego problemy i wahania warto śledzić. To przejaw kompletnego braku pokory u dziennikarzy i megalomańskiego przekonania o oryginalności płodów ich umysłów.

Dziennikarskie grzechy, za które warto, a nawet trzeba posypać głowę popiołem, biorą się głównie z intelektualnej nędzy naszego zawodu. Bo wbrew sporym pieniądzom i znaczącej pozycji społecznej, dziennikarze należą do najbardziej niedouczonych profesji. Jeśli nawet wiedzą, jak pisać, to nie stoi za tym żaden bagaż porządnej wiedzy, lecz jakiś zlepek informacji. Dziennikarz zwykle nie czyta niczego poza gazetami, nie potrafi analizować, nie przestrzega elementarnej logiki wywodu, nie rozwija językowej sprawności. I zwykle nie ma żadnych poglądów.

Wszyscy grzeszymy

Michał Kobosko, redaktor naczelny tygodnika "Newsweek":

Wszystkie media mają sobie coś do zarzucenia. Albo inaczej: nie ma gazety, telewizji, radia, które mogłoby powiedzieć, że jest bez grzechu i może uniknąć sypania głowy popiołem. Dyskusyjne jest jedynie to, jak poważnie grzeszymy, jak dalece oddalamy się od ideałów wykonywania naszego zawodu. Przykre, że taka rozmowa rzadko ma w Polsce miejsce.

W branży nie funkcjonują mechanizmy samoregulacji, nikt nie przejmuje się głosami różnych komisji etyki, a organizacje dziennikarskie są słabe, stetryczałe i skonfliktowane. Rządzi rynek, a ten - nawet w moim ulubionym liberalnym postrzeganiu świata - nie rozwiązuje wszystkich problemów. Nie wymusza jakości, nie obliguje do szanowania i przestrzegania standardów etycznych. Żeby przejść od ogółu do szczegółu, warto zadać serię pytań służących właściwemu rachunkowi sumienia:

Drogi autorze, czy zawsze sprawdzasz wszystkie fakty, które opisujesz? Czy zastanawiasz się, jakie mogą być skutki przekazania informacji wyssanej z palca? Czy sięgasz po głos z drugiej strony, czy też wolisz wygodnie oprzeć się na jednym źródle - i nie martwi cię to, że informator zawsze chce coś załatwić twoimi rękami. A może zdarza ci się "podkręcać" artykuły, tak by redakcja była z ciebie jeszcze bardziej zadowolona, a gazeta zwiększała sprzedaż?

Drogi redaktorze, czy nie ulegasz aby za często naciskom (wydawcy, polityków, celebrytów, przedsiębiorstw) i nie wypaczasz tym samym sensu swojej pracy. Czy nie zdarza się, że odrzucasz teksty i programy tylko dlatego, że nie pasują do twojej wizji świata, do kierującej tobą ideologii? Czy nie mylisz czasem roli polityka z rolą profesjonalnego pracownika mediów? Czy to nie ty posyłałeś kiedyś dziennikarza X czy Y do ministra Z, by ten mógł bez przeszkód podyktować półprawdziwy tekst, który trafi na czołówkę gazety? Czy nie przerywałeś transmisji meczów, by pokazać posiedzenie Bardzo Ważnej Partii? Czy nie manipulujesz tekstem i obrazem, by racja "twoich" była zawsze pokazywana jako jedynie słuszna?

Drogi prezesie, czy zawsze dbasz przede wszystkim o jakość tego, co pisze i pokazuje twoje medium. Czy kierując się interesem ekonomicznym firmy, nie naruszasz granic między dziennikarstwem a reklamą? Czy nie zwalniasz i nie zatrudniasz dziennikarzy tylko ze względu na ich umiejętność robienia wokół siebie hałasu i obrażania ludzi?

Zapraszam do szczerej rozmowy z samym sobą. Warto, nawet jeśli nikomu nie zdradzimy jej efektów i wniosków.

Media są upolitycznione

Dorota Wysocka -Schnepf, dziennikarka "Wiadomości":

Lista grzechów mediów nie jest krótka. Główny i najcięższy to politykierstwo. Nie bez racji media niepubliczne zarzucają upolitycznienie publicznym. Z drugiej strony, nigdy od 89 roku media komercyjne nie były aż tak zaangażowane w uprawianie polityki, jak przez ostatnie 3 lata.

Niewielu dziennikarzy trzyma się od tych rozgrywek z dala. Nieliczni ograniczają się do opisywania czy komentowania politycznych starć. Lista tych, którzy chcą iść ramię w ramię z politykami albo dają im się - świadomie bądź nie - wodzić za nos, stając się ich narzędziem, jest przerażająco długa. Dlatego uważam, że wielu z nas nie ma prawa wytaczać dział przeciwko temu, co dzieje się w publicznych mediach, bo dokładnie tą samą amunicją można strzelać i do nich, tyle że z innej strony barykady.

Efektem ubocznym jest otwarta wojna, jaką sami ze sobą toczą - nazwijmy ich po imieniu - politycy, choć formalnie zatrudnieni na dziennikarskich etatach. Wiodą polityczne życie równoległe do tego, które toczy się na Wiejskiej. Zapominają, że ich rolą miało być tylko baczne przyglądanie się politykom, a nie wchodzenie w ich buty.

Innym, popełnianym od lat grzechem mediów jest brak konsekwencji w docieraniu do prawdy. Coś mówimy, coś piszemy, o coś pytamy, ktoś nie chce odpowiedzieć, zwleka, licząc że się zniechęcimy, zapomnimy, zmienimy temat, a my nie mamy determinacji, by po A powiedzieć B. Zbyt mało jest wśród nas osób konsekwentnych.

Poza tym wszystkim, gdzieś tak na marginesie, choć to bardzo ważne - dziennikarze powinni posypać sobie głowę popiołem za zbyt częste wypisywanie i wypowiadanie głupstw. Za bylejakość i podawanie nieprawdziwych czy niesprawdzonych informacji, które często czynią krzywdę, a za które zbyt rzadko pada słowo "przepraszam".

Rządzą nami błahostki

Jan Domaniewski, zastępca redaktora naczelnego "Faktu:

Jeśli media to rzeczywiście czwarta władza, to dlaczego my - dziennikarze zapomnieliśmy, że każda władza zobowiązuje? Staliśmy się władcą absolutnym obrazu rzeczywistości, jaki dociera do normalnego człowieka. I z tym obrazem wyprawiamy rzeczy doprawdy niebywałe. Tworzymy nowe, dziwaczne systemy wartości, skupiamy się na sprawach miałkich i jakże często kompletnie ignorujemy wydarzenia ważne, doniosłe. Doniosłe tak po prostu, bo choćby wzruszające lub mające szansę wywołać w ludziach szczytne reakcje.

Potrafimy tygodniami piętnować jakiegoś ministra, że kupił do swego resortu ciasteczka w czekoladzie i ani nam w głowie zapytać, zastanowić się, czy ten właśnie minister potrafi przeprowadzić niezbędną reformę w kraju. Pierwsza lepsza pyskówka w Sejmie jest dla wielu redakcji o wiele ważniejsza, niż rzeczywiście wyczerpująca informacja na temat podwyżek emerytur. A pęknięty dysk komputera Ziobry przyćmiewa swym blaskiem tragedię dzieci chorych na nowotwory. Boże! Co się z nami dzieje?! Stworzyliśmy jakiś matrix, którym karmimy nieświadomych widzów, słuchaczy lub czytelników!

Problem w tym, że nasi odbiorcy właśnie "dzięki" nam, nie mają szansy wyjść poza ten matrix. Są od nas zależni, a my lekką ręką mydlimy im oczy. Sprawowanie władzy to między innymi umiejętność mądrego wyboru i wnikliwej oceny. Niestety, w tej dziedzinie polskie media powinny okryć się rumieńcem wstydu!

Szybko, po łebkach, dynamicznie, głośno. Tak dzisiaj sprzedaje się informacje. Tymczasem zwykły człowiek ufa mediom bardziej niż nam się wydaje. I oczekuje, że one wyjaśnią mu świat, rozwieją wątpliwości, oddalą dręczące go lęki. Czy nas to obchodzi? Być może ferwor walki z konkurencją przesłonił nam oczy i zatkał uszy? Bo nie chodzi o jedną gazetę czy jedną stację telewizyjną. Chodzi o to, by całe środowisko mediów przypomniało sobie, co jest czarne, a co białe. Co ważne, a co błahe. To naprawdę nie my powołaliśmy do życia świat moralnych norm. Pominniśmy więc jak najszybciej odnaleźć w sobie wobec nich pokorę.