Potem sam się jednak od siebie, trzeba przyznać, że jak zwykle z dużą dozą uroku - zdystansował.
Ale jednak, załóżmy na chwilę, że jeszcze przed wakacjami Marcinkiewicz wraca do kraju, by założyć partię. Ląduje na Okęciu najtańszymi liniami, by pokazać bizantyjskie rozpasanie latającego LOT-em Donalda Tuska, uśmiecha się jeszcze szerzej niż dotąd, by wydobyć kontrast z Jarosławem Kaczyńskim, i staje przed dziennikarzami. Można przewidzieć, co by powiedział. Że rodacy poprzez sondaże wzywają, a on nie może patrzeć na jałowy i teatralny spór między dwoma wielkimi blokami. Że prawdziwe wyzwania sa zupełnie gdzie indziej, że inwestycje związane z Euro 2012 stanęły, że nie ma autostrad, a ustawy zdrowotne to pojawiają się, to znikają. A co najgorsze - dodałby - także opozycja nie ma Polsce nic lepszego do zaoferowania. Więc ofertę składa on. Kazimierz Marcinkiewicz. Dzwońcie, piszcie i esemesujcie. Przybywajcie.
Tak pewnie by było. Ale co działoby się potem? Czy rodacy, w tym pomniejsi politycy, przyszliby na wezwanie? Ci z PiS pewnie nie. Wsparcie przez byłego premiera w kampanii wyborczej PO ostatecznie przecięło cienką linię łączącą Marcinkiewicza z partią Kaczyńskiego. A potem było już tylko gorzej aż do ostatnich życzeń premiera z Gorzowa - życzeń, by PiS już do władzy nie wróciło. Mało ma tam sojuszników, a ci, którzy się z nim zgadzali, dawno są już z małymi wyjątkami poza PiS. A więc może sfrustrowani ludzie z PO? Tylko skąd niby ma się brać ta frustracja? Z tych niemal 60 procent poparcia? Starczy na długo.
A więc może zwykli ludzie? Dotychczas niemający ochoty na jakiekolwiek zaangażowanie? Może. Ale ta rzekomo tkwiąca w społeczeństwie polityczna energia ujawnia się w Polsce tak rzadko, że aż trudno w nią w ogóle wierzyć.
A więc skąd? Jak sprawić, by poszło lepiej niż Markowi Jurkowi, Demokratom.pl, Leszkowi Millerowi i tylu innym, którzy próbowali i próbują ukroić dla siebie coś z tortu wielkich?
Jakby nie patrzeć, jak nie analizować, szans na nowy byt nie ma wielu. Może w przyszłości? Lista do Parlamentu Europejskiego na początek. Ale to dopiero 2009. Może wybory prezydenckie, nie z myślą o zwycięstwie, ale jako sposób na zbudowanie struktur?
Kto wie. Ale Kazimierz Marcinkiewicz jest inteligentnym politykiem. I choć chętnie opowiada bajkę o wyspach Bergamutach, to żadnej partii nie założy. Na pewno nie teraz.