Wiara amerykańskich campusów ma dzisiaj swojego proroka. Jest nim Richard Dawkins, którego objazdowe misyjne konferencje na temat nieistnienia Boga i szkodliwości religii gromadzą tutaj tłumy. Dawkins jest Anglikiem, ale swoją ziemię obiecaną znalazł dopiero w Stanach. Dla tutejszych campusowych liberałów jest nowym Wolterem, choć od pierwowzoru różni go wiele i to moim zdaniem na gorsze. Dawkins autentycznie wierzy, że uwalniając świat od religijnego zabobonu, oczyści go także z wszelkiej przemocy, doprowadzi do zakończenia wojen, skończy ze społeczną niesprawiedliwością. Tę żarliwą wiarę podzielają równie zaangażowani amerykańscy uczniowie Dawkinsa, nierzadko z doktoratami z dziedziny nauk społecznych czy historii, których jednak studiowanie przeszłości niczego nie nauczyło. Wolter na ich tle naprawdę pozostaje oazą rozsądku, ze swoją smutną uwagą, że gdyby nawet Bóg nie istniał, należałoby go wymyślić. Wyczyny wyznawców religii rozumu podczas rewolucji francuskiej bardzo szybko przyznały rację cynizmowi Woltera. Później było już tylko gorzej.

Reklama

Ale wyznawcy Dawkinsa wydają się o tym wszystkim nie pamiętać, bo podobnie jak tutejsi chrześcijanie, także amerykańscy ateiści są "new born”: narodzili się całkiem na nowo i strząsnęli z siebie niepotrzebną wiedzę o wcześniejszych wyczynach naszego gatunku. Jedynie twórcy animowanego serialu "South Park” - najbardziej kompetentnej, bezstronnej, a przede wszystkim bezgranicznie śmiesznej amerykańskiej krytyki społecznej - co nieco z tej przeszłości jeszcze pamiętają. W jednym z najlepszych odcinków "South Parku” tłusty ośmiolatek Cartman, uciekając przed kartkówką z matmy, zamraża się niechcący w spiżarni swojej matki aż na 1000 lat, bo nikt nie mógł go znaleźć. Trafia do świata przyszłości, gdzie żarliwa niewiara Richarda Dawkinsa dawno już zatryumfowała i stała się nowym obowiązującym dogmatem. W tym nowym świecie cywilizacja ludzi i cywilizacja inteligentnych wydr toczą ze sobą wyniszczające wojny o właściwe zrozumienie nauczania Richarda Dawkinsa na temat nieistnienia Boga. Po obu stronach w użyciu są atomówki i nowa inkwizycja, a we wszystkich biurach i salach Kongresu - zarówno u ludzi, jak i u wydr - wiszą portrety Dawkinsa. Tak więc mimo upływu dziesięciu wieków i ogromnego skoku cywilizacyjnego - przynajmniej po stronie wydr - w obszarze kultu nic się nie zmieniło.

Opowieść Bobby’ego
Wyjeżdżając z Chicago w kierunku Grand Detour Illinois - obszaru, od którego zaczęła się kolonizacja amerykańskiego Zachodu - od razu wkraczamy na teren, gdzie o Richardzie Dawkinsie nikt nigdy nie słyszał. Natomiast na każdym zjeździe z autostrady wielkie drogowskazy kierują nas do najbliższego Baptist Camp, gdzie amerykańscy chrześcijanie - zarówno dzieci, jak i dorośli - otrzymują wszechstronną religijno-polityczną formację. Te miejsca są stylizowane na szkoleniowe obozy amerykańskiej armii, nawet jeśli przed bramą jednego z nich trafiamy na sielankowy obraz: wielką gipsową figurę lwa obok wielkiej gipsowej figury baranka. Jesteśmy przecież w miejscu zrealizowanej utopii, gdzie kończy się upadła świecka historia. Choćby obszar tej utopii zrealizowanej ograniczał się do terenu Baptist Camp i był oddzielony od reszty świata solidnym wysokim ogrodzeniem, wzdłuż którego spacerują patrole dzieci poprzebieranych za żołnierzy - w panterkach i z wojskowymi walkie-talkie. To przeciwieństwo cywilnego bezhołowia i moralnego brudu wielkich amerykańskich metropolii. Nawet jeśli niektóre z tych dzieci zostały przywiezione właśnie z Chicago, żeby pooddychały świeżym powietrzem i pośród bezkresnych pól modyfikowanej genetycznie pszenicy i kukurydzy zaczerpnęły ducha prawdziwej wiary pierwszych apostołów.

Chrześcijańska stacja z Rockford - stolicy hrabstwa Ogle - nadaje na częstotliwości 91,1. Częstotliwość nie jest przypadkowa, każdemu Amerykaninowi kojarzy się z "nine eleven”, czyli z 11 września 2001. Właściciele stacji wystąpili o nową częstotliwość zaraz po zamachach.

Reklama

Jednym z najważniejszych składników jej programu są świadectwa bezpośredniej ingerencji Boga w życie słuchaczy. Najczęściej nie opowiadane przez nich samych, ale odczytywane przez zawodowego prezentera pełnym energii głosem naśladującym ton relacji z meczów bejsbolowych. Najbardziej utkwiła mi w pamięci opowieść Bobby’ego, którego przed 20 laty spotkała ogromna tragedia. W wypadku samochodowym zginęła jego żona i dzieci, a on sam trafił do szpitala. I tam właśnie, pod kroplówką, usłyszał głos Boga, który powiedział mu: "Bobby, you shouldn’t be a victim, you must be a victor” (Nie możesz pozostać ofiarą, musisz stać się zwycięzcą). Słowa "victim” i "victor”, nakaz, by z ofiary stać się tryumfatorem, powtarzają się przez całą opowieść Bobby’ego, stylizowaną na Księgę Hioba, choć odmienną w tonie. Kiedy Bobby uwierzył, Bóg rzeczywiście uczynił go z ofiary zwycięzcą. Dał mu nową żonę i dwójkę nowych, bardzo udanych dzieci. Dlatego dziś Bobbby ma do przekazania innym słuchaczom stacji 91,1: "Bóg chce, byście wszyscy z ofiar stali się zwycięzcami”. Słuchając opowieści Bobby’ego, mam mieszane uczucia. Zniechęcony do polskiego zwyczaju nieustannego odgrywania roli bezsilnych ofiar historii widzę wyraźną wyższość przekazu stacji 91,1 nad np. przekazem Radia Maryja. Ale jednocześnie coś się we mnie buntuje w konfrontacji z tak prostym użyciem Boga. Czy to aby nie jest bluźnierstwo? Nie dalej jak przed ostatnią Wielkanocą oglądałem reportaż o Filipińczykach uczestniczących w najbardziej krwawym, najbardziej dosłownym naśladowaniu Pasji Chrystusa. Jeden z nich z całkowitą bezpretensjonalnością powiedział: "Przybijam się do krzyża już od czterech lat i od tego czasu ani ja, ani nikt z mojej rodziny nie chorujemy”. Opowieść Bobby’ego jest przesiąknięta tą samą magiczną wiarą, która z europejskim katolicyzmem czy protestantyzmem nie ma nic wspólnego. Chrześcijaństwo w Europie jak dotąd jeszcze pamięta, że nasz kontakt z Bogiem nie jest aż tak bezpośredni, a Jego ingerencje nie są aż tak proste.

Wiara jako ideologia
Moje wątpliwości kończą się wraz z wysłuchaniem serwisu informacyjnego stacji 91,1. Bo słuchacze radia, oprócz opowieści o bezpośrednich ingerencjach Boga w nasze życie codzienne, otrzymują także imponująco obszerny i kompletny pakiet ideologiczny. Składają się na niego szczegółowe informacje o zachowaniu poszczególnych polityków w Senacie i Kongresie, a także o decyzjach sędziów różnych instancji w kwestiach sumienia - z jednoznacznymi wskazówkami, na kogo głosować. Można też wysłuchać obszernych wykładów kreacjonistów walczących z zabobonem Darwina. No i jest patriotyzm, naprawdę żarliwy, jak przystoi stacji nawiązującej wprost do "nine eleven”. Radio z Rockford nadaje bezpłatnie reklamy amerykańskiej armii zachęcające młodych Amerykanów do zaciągu. Ważnym elementem programu jest także modlitewna adopcja żołnierzy służących w Iraku. Słuchacz podaje nazwisko i stopień krewnego albo przyjaciela i może być pewien, że tysiące ludzi będzie się modliło za jego życie i zdrowie.

Znowu problemem jest szerokość pakietu i jego pozorna spójność ideowa. Bo mniej w tym wszystkim drażnią religijne świadectwa, mimo retorycznego podkręcenia na swój sposób szczere i typowe dla wiary Amerykanów. Zupełnie w porządku wydaje się też codzienny amerykański patriotyzm, nawet jeśli tutejsi polityczni przywódcy nie zawsze robią z niego mądry użytek. Natomiast czemu obowiązkowo trzeba przy tej okazji akceptować bzdury kreacjonistów i wierzyć, że "liberalni paleontolodzy” - bo w tym świecie nawet paleontolodzy są chrześcijańscy albo liberalni - aby zniszczyć naszą wiarę, oszukują nas codziennie w kwestii dinozaurów? I czemu głosować na przedstawianą przez stację listę waszyngtońskich cwaniaków, którzy od lat świetnie nauczyli się manipulować kwestiami sumienia?

Reklama

Przyszłość wykuwa się w katakumbach
Amerykanie to jeszcze dzisiaj w porównaniu z Europejczykami trochę kosmici; amerykańska religia jest bardzo inna nawet od religijności polskiej - przynajmniej na razie. Jednak globalne oddziaływanie amerykańskiego modelu jest tak silne, że w coraz bardziej sekularnej Europie, gdzie chrześcijanie rzeczywiście czują się czasami osaczeni, gdzie lewica usiłuje zbyt intensywnie dogrywać swoje stare partie, amerykański model fundamentalistycznej religijności - zmobilizowanej do nieustającej kulturowej wojny na wszystkich frontach, oblężonej twierdzy, która jednak dysponuje własną ciężką artylerią medialną czy polityczną - może się przyjąć, a nawet przyjąć się musi. Oczywiście zamerykanizowane chrześcijaństwo będzie zupełnie inną wiarą niż ta, która kiedyś nadała kształt Europie, z której wyrosła nasza nowoczesność, łącznie z jej świeckimi formami mesjanizmu i marzeniem o społecznej sprawiedliwości. Będzie to inne chrześcijaństwo niż to, które sprawiło, że Europa jest dzisiaj zarówno bardziej socjalistyczna, jak i bardziej konserwatywna od Ameryki - oczywiście w tradycyjnym sensie pojęcia konserwatyzm, które nadawali mu kiedyś tacy ludzie jak Disraeli czy Bismarck, a nie Jurkowcy czy UPR-owcy.

To nowe chrześcijaństwo według amerykańskiego wzoru będzie silnie zindywidualizowane, społecznie egoistyczne. Cejrowski wybierający nową ojczyznę w czasie wypełniania PIT-u, wedle kryterium wysokości stawek podatkowych, nie tylko nie będzie wśród takich nowych chrześcijan wyjątkiem, ale wręcz stanie się ikoną do naśladowania. Bo zamiast oddawać choćby najmniejszą część swoich pieniędzy na niepotrzebne programy społeczne, trzeba je wszystkie ocalić dla siebie i własnej rodziny. W porównaniu z chrześcijaństwem św. Tomasza, Ockhama, Pascala, a nawet Jana Pawła II, to nowe chrześcijaństwo będzie także o wiele bardziej uproszczone intelektualnie - fundamentalistyczne, antykulturowe... Jego forpoczty już się pojawiły w Polsce, ale także we Włoszech czy Francji, wszędzie tam, gdzie wiara została skutecznie uwikłana w spór polityczny i kulturowy.

Ale za tę ewolucję, czy raczej możliwy regres europejskiego chrześcijaństwa, będą odpowiadać także ci, którzy tak skutecznie z nim na Starym Kontynencie walczyli. Którzy z zapałem usuwali wszelkie odniesienia do Boga z niedoszłej europejskiej konstytucji, a dzisiaj zmuszają w Anglii katolickie stowarzyszenia adopcyjne do oddawania dzieci parom homoseksualnym, bo inaczej cofa się im dotacje i delegalizuje - mimo że w tej samej Anglii spokojnie działają sobie świeckie stowarzyszenia adopcyjne same chcące szukać dzieci dla par homoseksualnych. Ci wszyscy wojujący antyklerykałowie w Europie, którzy chcieli zepchnąć chrześcijaństwo do społecznych katakumb, nie mają świadomości, że w katakumbach wiara wcale nie znika - ona tam tylko dziczeje. Po czym zdziczała powraca na publiczną agorę, gdzie proponuje swój własny religijno-ideologiczny pakiet. Zawsze podobny do tego, jaki już dziś oferuje chrześcijańskie radio 91,1 nadające z Rockford w hrabstwie Ogle na cały stan Illinois.