O co idzie gra? Możliwości jest kilka. Pierwsza: pułkownik ma realne wpływy w otoczeniu Macierewicza i dostęp do tajnych wiadomości. Szuka kupców, a zarobkiem dzieli się z informatorami. Taka sytuacja kompromitowałaby komisję i samego Macierewicza. A może komuś właśnie na tym zależy?

To może być drugie rozwiązanie. Oto wrogowie byłego ministra z dawnego WSI wysyłają prowokatora. Ten zaś rozgłasza na mieście, że aneks jest na sprzedaż, czym uderza w weryfikatorów.

Jest i trzecia możliwość. Lichocki jest wykorzystywany przez obecne służby do zdobycia dowodów na sprzedajność autorów aneksu. Podejrzenie takiej korupcji to doskonały pretekst do inwigilacji członków komisji. Zagrożenie ujawnieniem tajemnicy państwowej to poważna sprawa. Pozwala służbom nawet na zakładanie podsłuchów.

Problem nie jest fikcyjny, bo komisja już wcześniej nie była szczelna. Fragmenty z pierwszego raportu jeszcze przed publikacją przeciekły do programu „30 minut” w telewizji publicznej. Dziś wyciekają informacje o tym, co jest w tajnym aneksie.

Kłopot jest także z innego powodu. Grać można tylko tym, co jest tajne. Prezydent ma aneks od listopada. Dziś mówi wprost, że nie ma ochoty go odtajniać. Można powiedzieć, że Lech Kaczyński jest sam sobie winny. To on napisał ustawę i na własne życzenie pozbawił się wpływu na treść raportu oraz aneksu. Dziś trzyma go w pancernej szafie i pozwala, by nieczysta gra wokół tajnego kwitu toczyła się w najlepsze.

Informacjami z tajnego aneksu najbardziej zainteresowani są ludzie w nim opisani. Jeden z biznesmenów twierdzi, że przeczytał kilkanaście stron na swój temat. Inny zapewnia, że szczegółowo dowiedział się, co o nim napisano. Czy były to prawdziwe informacje? Nie sposób ocenić, dopóki aneks jest tajny. Ale jeśli jest towar i kupcy, znajdą się też pośrednicy tacy, jak opisany przez nas. Ilu jest jeszcze takich Lichockich?









Reklama