Od kilku miesięcy trwa w DZIENNIKU dyskusja na temat kondycji polskiej lewicy. Liderzy zastanawiają się, dlaczego przeżywa tak wyraźny kryzys. Głos zabrali m.in. Andrzej Smosarski, Przemysław Wielgosz, Adrian Zandberg, Zuzanna Dąbrowska, Sławomir Sierakowski, Piotr Ikonowicz i Leszek Miller. Kilka dni temu stan lewicy po rozpadzie LiD oceniał w wywiadzie dla dziennika Włodzimierz Cimoszewicz. Dziś rozmawiamy z Andrzejem Celińskim, który wraz z Markiem Balickim zapowiedział budowę nowego ugrupowania.

Reklama

AGNIESZKA SOPIŃSKA: Kilka dni temu wraz z Markiem Balickim wyszliście z inicjatywą utworzenia w Polsce nowej partii politycznej. Właściwie po co? Czy lewicy rzeczywiście potrzebna jest jeszcze jedna partia?
ANDRZEJ CELIŃSKI*: Nie mówię dzisiaj o partii politycznej. Chodzi o coś zupełnie innego. Polityka w Polsce stała się bezmyślna, nie określa celów strategicznych, nie prowadzi debaty o kluczowych dla państwa sprawach. Zeszła do poziomu tabloidów, gdzie przerzucamy się jakimiś ciekawostkami, facecjami, rzeczami, które kompletnie nie mają znaczenia dla naszego kraju. Przez jeden, dwa dni jest gorąco, a za chwilę już nikt nie pamięta, o co chodziło. Dzieje się tak, bo żadna z liczących się partii nie ma programu, który określałby wizję państwa, do którego chce zmierzać. Trzeba zatem najpierw tę Polskę naszych marzeń bardzo starannie opisać, a dopiero później należy zmierzać do realizacji tego programu. Trzeba to zrobić na tyle poważnie, by nie stało się to tylko jakimś dokumentem wyborczym. Ma to być zobowiązanie dla partii - dla ludzi, którzy wiążą swoje życie z polityką. Dopiero na tym poziomie będziemy w stanie określić, czy jesteśmy w stanie zorganizować nasze działania w partię polityczną, czy nie. Dopóki tego nie ma, mówienie o zakładaniu jakiejkolwiek nowej partii jest co najmniej przedwczesne, jeśli nie śmieszne.

A dlaczego lewica zaczęła się sypać?
Grzegorz Napieralski, człowiek ambitny, choć niekoniecznie skomplikowany, postanowił powalczyć o przywództwo w SLD. Nie widział innego sposobu na zwycięstwo jak odwołać się do resentymentów, kompleksów i zawiedzionych aspiracji tych aktywistów, którzy sądzą, że koalicja LiD zablokowała ich poselskie aspiracje. Psychologia zna ten mechanizm: człowiek woli przyczyny swoich porażek ulokować na zewnątrz niż w sobie. Napieralski rozhuśtał rewindykacyjne, roszczeniowe oczekiwania, a Olejniczak nie potrafił przeciwstawić temu nic innego. Postanowił więc wybrać konkurentowi wiatr z żagli.

Marek Borowski też pana zdaniem nie miał innego wyjścia? SdPl musiała rozstać się z SLD?
Tak jak powiedziałem, czas rozpocząć budowę - od korzenia - nowej formacji politycznej. Ugrupowania reprezentującego wyborców nieodnajdujących się w Polsce PiS i Platformy, rydzykowej lub łagiewnickiej orientacji, partii napuszczającej ludzi na siebie albo ślepo wiernej przekonaniu, że rozwój gospodarczy, a już specjalnie awans najbogatszych sam z siebie rozkręci koniunkturę dla biedniejszych, poprawi ich los, otworzy ścieżki awansu społecznego, wpłynie na ustabilizowanie gospodarki. Formacji, która nie dopuści do tego, że człowiek bezbarwny, którego poglądów i myśli nikt nie zna, a nawet nie za bardzo jest ciekaw - przez prostą populistyczną zagrywkę doszczętnie rozwalił dopiero co rozpoczętą budowę centrolewicowej formacji LiD.

Może SdPl zamiast zrywać współpracę z SLD razem z Olejniczakiem powinna budować taką formację?
Chętnie, ale to wymaga oprzytomnienia liderów SLD, zwycięstwa budowania nad psujstwem. A mało to prawdopodobne. Kilka tygodni temu jeden z moich wywiadów ukazał się pod tytułem: "Bezczelna niechęć do myślenia". Było tam trochę słów krytycznych, także wobec tzw. młodzieży SLD, nawoływanie do pogłębienia i przyspieszenia prac programowych, dla wypełnienia luki, która powstała w wyniku przechylenia się polskiej polityki na prawo. Byłem zły, że dziennikarz nie tylko nie wykreślił tych słów, ale wybił je w tytule. Dziś już nie żałuję. Są aż nadto prawdziwe. I potrzebne. Trudno jest budować poważną formację polityczną, jeśli przywódcy - zamiast animować wielką publiczną debatę o przyszłości Polski i roli polityki w jej budowaniu - ryją pod sobą, przepychają, zajmują sprawami, które dla szerokiej publiczności nie mają żadnego znaczenia.

A może przechodzicie dziś chorobę, która niszczyła partie prawicowe w latach 90.?
Dziś rządy lewicy niewiele różnią się od rządów prawicy. Ważniejsza jest władza niż to, czemu ona służyć. Jej zdobycie niż wykorzystanie dla budowy państwa takiego, jakie się obiecuje w kampaniach wyborczych. Zastanawiamy się nad tym, jak władzę zdobyć, a nie nad tym, po co ją się chce zdobyć. Partie są raczej spółkami z ograniczoną odpowiedzialnością rozdającymi rozmaite dobra publiczne swoim udziałowcom niż związkami ludzi idei walczącymi o publiczne dobro. Władza dla władzy. Bezideowość, brak zainteresowania swoją własną wizją kraju i programem kończy się tym, że liczą się jedynie interesy i to one kształtują sojusze i wyznaczają linie podziału.

Deklaracje o przesunięciu SLD na lewo są niewiarygodne?
Nie, nie są. Są narzędziem gry o władzę, a nie zobowiązaniem. To choroba całego polskiego systemu partyjnej demokracji. Musimy otworzyć te partie - wszystkie, nie tylko partie odwołujące się do wyborcy ceniącego lewicowość. Tabloidalne kampanie wyborcze nie dają podstaw do autentycznego wyboru. Polska polityka wyrodziła się w jakąś narośl, która, żerując na zasobach kraju, nie dodaje mu już żadnej wartości. Czas na sanację. Trzeba zaczynać od nowa. Bez ludzi, o twarzach przypominających nikogo, którzy poza psuciem i dbałością o siebie niczego nie potrafią zbudować. Musimy otworzyć polską politykę dla ludzi, którzy w jej dzisiejszych strukturach nie widzą dla siebie miejsca. Współczesne techniki komunikacji społecznej otwierają szansę przed ludźmi idei wobec ludzi aparatu.