Chodzi mi raczej o dzień dzisiejszy. To, co widzę tu i teraz. Dlatego spróbuję zastanowić się nad najważniejszymi trendami teraźniejszości z pozycji człowieka, którego ze względu na pół wieku życia w reżimie komunistycznym charakteryzuje wrażliwość wyjątkowo wyczulona na kwestię wolności. A tę uważam za podstawową i determinującą zasadę organizacji jakiejkolwiek sensownej społeczności ludzkiej. Takiej, w której chciałbym żyć.

Reklama

W poszukiwaniu wolności

Słowa "wolność" używa się dziś często i chętnie, ale wydaje mi się, że nie traktuje się go poważnie. Mam wrażenie, że celem wszelkich codziennych dążeń stało się dziś jakieś mityczne, wszechobecne Dobro, w obrębie którego praktycznie nie ma miejsca na definicję prawdziwej wolności. Co więcej - obawiam się, że niewielu ludziom to przeszkadza. A jest tak między innymi dlatego, że wraz z upadkiem komunizmu i rozbiciem zwierciadła, w którym Zachód mógł się przeglądać, zaczęto zapominać o sprawach fundamentalnych dla demokracji. Grozi nam więc to, że będziemy nieruchomo tkwić - lub co najwyżej dreptać - w jednym miejscu, wmawiając sobie, że idziemy naprzód. Czeski pisarz i dramaturg Milan Kundera w zakończeniu swej sztuki "Kubuś i jego pan" stawia bardzo istotne pytanie: "Do przodu, czyli dokąd?". Brak odpowiedzi sprawia, że bohater jak sparaliżowany zostaje w miejscu. Podobnie jak cała dzisiejsza Europa, która nie chce iść ani w lewo, ani w prawo - chce iść do przodu. Niestety, dominujące dziś zaplecze ideologiczne, przyzwyczajenia i nawyki sprawiają, że Europa niestety stoi w miejscu. Żebyśmy mogli ruszyć do przodu, musimy - na pozór paradoksalnie - cofnąć się. Musimy wrócić do fundamentów, na których nowoczesne europejskie demokracje budowały swoje sukcesy, nie wyłączając z nich ekonomicznej prosperity. W ten sposób automatycznie wrócimy do wolności i do tego, co jest dla jej identyfikacji konieczne.

Oda czy serenada

Prawdopodobnie zwróciliście uwagę na tytuł, którym opatrzyłem temat swoich przemyśleń. Po co owa muzyczna analogia?

W żadnym wypadku nie mam intencji podawania w wątpliwość wielkości Ludwika van Beethovena, ale wydaje mi się, że w ogromie jego twórczości jest pewien sztuczny, niepasujący do całości fragment. Który? Otóż mam na myśli fragment IX Symfonii - "Odę do radości", czyli nieformalny hymn Unii Europejskiej, rzecz prawdopodobnie najbardziej sporną. Mam wrażenienie, że ten patetyczny hymn do tekstu Schillera jest wszystkim, tylko nie refleksją nad rzeczywistością ani drogowskazem, który wskazuje, w którą stronę podążać. Tęsknota za wszechobecnym zbrataniem ludzkości jest - rzecz jasna - godna pochwały, ale nie ma nic wspólnego ani z ówczesną rzeczywistością, ani z naszą rzeczywistością, ani z rzeczywistością jakichkolwiek czasów, które potrafimy sobie wyobrazić. Arnold Schoenberg zrobił coś innego. Był jednym z pierwszych, który odkrył nowy sposób organizacji materiału tonicznego, tzw. dodekafonii, która reprezentowała zaprzeczenie tradycyjnej hierarchii tonów. I tworzył w ich ramach. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że nie był to wyłącznie produkt jakiegoś "samoistnego rozwoju" muzyki. Ta nowa kakofoniczna organizacja musiała - jak sądzę - odzwierciedlać również wrażenia kompozytora z otaczającego go świata.

W totalitarnej Czechosłowacji jego muzyka nie była przyjęta pozytywnie. Przez czołowych ideologów partii komunistycznej była uważana za niezrozumiałą dla ludowego odbiorcy. Nie nadawała się do jednego chóru wszystkich obywateli, wychwalających budowę Nowego Świata. W przeciwieństwie do muzyki Schoenberga "Oda do radości" w tym czasie - jak i dziś - regularnie zamykała cieszący się poważaniem międzynarodowy festiwal muzyki poważnej Praska Wiosna.

Reklama

Mam nadzieję, że teraz staje się już jasne, ku czemu zmierzam, używając tej muzycznej analogii. Czy lepszym opisaniem naszej współczesności i wyłaniającej się z niej przyszłości jest Beethovenowska "Oda do radości", czy może Schoenbergovska "Serenada"? Jednym słowem - czy mamy o naszej przyszłości romantycznie śnić, czy może raczej wsłuchać się w kakofonię symbolizującą faktycznie egzystujące ideowe kierunki i tendencje, które przebiegają przez kontynent europejski? Jeżeli chcemy poważnie zastanowić się nad przyszłością Europy, to jestem przekonany, że powinniśmy pójść tą drugą drogą.

Europa tu i teraz

A jak ja widzę dziś Europę? Z jednej strony dostrzegam pozorną spójność ideologiczną, która nastała po upadku komunizmu. Podkreślam - pozorną, ponieważ w cieniu analiz podsumowujących historyczne zmiany w Europie w tym okresie doszło do wyraźnego, choć dyskretnego, przesunięcia na osiach obywatel - państwo i rynek - plan (czy regulacja). To przesunięcie nastąpiło w kierunku, którego my - obywatele byłych krajów bloku komunistycznego - w radosnym dla nas momencie upadku komunizmu zupełnie nie oczekiwaliśmy. Chcieliśmy znaleźć się bliżej obywatela i bliżej wolnego rynku, a dalej od państwa i odgórnego planowania. Niestety tak nie jest. Byłoby więc fatalnie tego nie dostrzegać.

Widzę tymczasem jedynie wolność formalną oraz demokrację, która nieubłaganie i bezustannie zmienia się w system coraz bardziej regulujący działania człowieka. Widzę demokrację zamieniającą się w postdemokrację. System prawny w ramach poszczególnych krajów stawia jednostkę w pozycji podporządkowanej wobec państwa. Obywatela i polityka coraz bardziej oddala wzrastająca kompetencja instytucji międzynarodowych - przede wszystkim Unii Europejskiej.

Dostrzegam i to, że Europa wprawdzie jest - czy raczej pozostaje - relatywnie bogatym i ekonomicznie wysoko rozwiniętym kontynentem, ale jednocześnie nie ulega wątpliwości, że wiele krajów już stosunkowo długo znajduje się w stagnacji ekonomicznej. Wielu z nas uważa, że jest to spowodowane w istocie postbismarckowskim socjalnym systemem protekcjonistycznego, paternalistycznego typu. Nowym zjawiskiem jest sztuczne hamowanie wzrostu ekonomicznego - kompletnie niepotrzebnym podnoszeniem ceny energii na podstawie irracjonalnych wyobrażeń.

Nie podważam - rzecz jasna - idei integracji europejskiej. Dostrzegam jedynie bezlitosny i bezwzględny nacisk na zjednoczenie kontynentu w jeden ponadnarodowy i ponadpaństwowy organizm, podczas kiedy oczywiste jest, że Europa nigdy w przeszłości polityczną całością nie była, i ewidentnie być nie musi. Wystarczało przecież, że była "konglomeratem w wymiarze duchowym i kulturalnym". A jednoczenie jest czymś innym niż integracja. Właśnie w tym sensie powyższa "Oda do radości" jest dla mnie niczym innym, jak nieżyciowym symbolem planu sztucznego jednoczenia i bratania się.

Dostrzegam również jałowe frazesy abstrakcyjnego i zupełnie teoretycznego uniwersalizmu. Widzę obłudę poprawności politycznej, zanik kryteriów przy osądzaniu tego, co jest dobre, a co złe, negację autorytetów (pod szyldem antytotalitaryzmu), wzrost bezwzględności i przemocy, ekstremizmu oraz chamstwa i wulgarności.

Jeżeli będziemy podążać dalej tą drogą, to obawiam się, że zaczniemy realizować nie tyle utopie, ile antyutopie. Że zbliżymy się do rzeczywistości "Brave New World" (nowego, wspaniałego świata) Aldousa Huxleya, do świata Jewgienija Zamiatina, George’a Orwella i myślicieli ich pokroju, a nie do romantycznych wyobrażeń utopijnych socjalistów o "Mieście słońca".

W trosce o przyszłość

Przewidywanie przyszłości jest trudne i niewdzięczne, ale musimy zacząć stawiać dziś nawet te najbardziej niepokojące pytania. Co stanie się z systemem politycznym? Czy przetrwa już dziś bardzo osłabiona demokracja parlamentarna, oparta na zdefiniowanych ideologicznie partiach politycznych? Czy przetrwa pod naporem żądnych sensacji, funkcjonujących online mediów, którym już od dawna nie chodzi o istotę spraw ani o ich kontekst? Czy w centrum naszych działań pozostanie obywatel i jego potrzeby, czy może dominować będzie pojedynek agresywnych, wywierających presję grup nacisku i lobbystów zajmujących się konkretnymi, nietworzącymi żadnej całości sprawami? Czy zostanie zachowany mechanizm pozwalający ogarniać system jako całość i chronić demokrację proceduralną, czy też zwycięży rozparcelowanie organizacyjne i będzie można wywalczyć dowolną sprawę dowolnymi sposobami, kosztem funkcjonowania systemu jako całości?

Co się stanie z systemem ekonomicznym? Czy doczekamy się zapowiadanego przez Josepha Schumpetera końca kapitalizmu w momencie, w którym zniknie tworzący go duch - przedsiębiorca, innowator - a dominować zacznie urzędnik rozdzielający europejskie granty? Czy przetrwa dostatecznie wysoka motywacja do pracy i działania przy rosnącej zamożności i dobrobycie? John Keynes już przed 80 laty uważał, że "wraz z rosnącymi dochodami spadać będzie graniczna użyteczność tychże dochodów". Czy europejski system ekonomiczny przetrwa roszczeniowość dzisiejszego systemu socjalnego, który idzie w kierunku uniezależnienia jakości życia człowieka od jego własnych wyników produkcyjnych? Czy system ekonomiczny przetrwa atak enwironmentalizmu, którego ekspansja nie jest niczym kontrolowana?

Co stanie się z Europą pod wpływem ewidentnego starzenia się jej obywateli? Jak sobie poradzi, jeśli dziś we Wspólnocie jest 35 emerytów na 100 osób pracujących, a w roku 2050 będzie ich już 75? Jak Europa przetrwa swoje relatywne zmniejszanie się w skali świata? W 1950 r. w Europie żyło 22 proc. mieszkańców świata, w roku 2000 już tylko 12 proc., a w roku 2050 będzie tylko 7. Jaki będzie efekt braku zainteresowania i chęci wykonywania przez Europejczyków różnych mniej przyjemnych lub mało inspirujących profesji, które jednak wykonane być muszą? Nie można przecież ich nigdzie - użyję tu tego modnego i jakże brzydkiego słowa - "outsoursować". Efektem pogardy dla rzemiosła i zawodów robotniczych jest wychylona struktura systemu kształcenia i bardzo kontrowersyjny, sztucznie wydłużany okres studiowania. Jako ekonomista muszę przypomnieć, że podczas gdy "całkowity efekt kształcenia jest znacząco duży, jego graniczny efekt jest mały". A wynikiem tego jest rosnący napływ sił pracowniczych - i w ogóle emigrantów - z bardzo odległych kręgów cywilizacyjnych, co w sposób zasadniczy narusza koherencję europejskiej społeczności. Choć oczywiście ideolodzy wielokulturowości starają się nam wmówić, że jest wręcz odwrotnie. Czy to wszystko można jeszcze zatrzymać? I czy jest to rzeczywiście "Oda do radości"?

Co się stanie z demokracją, która, jak pokazała historia, funkcjonuje najwyżej na poziomie państw narodowych? Czy na skutek faktycznego dziś jej tłumienia nie zginie? Czy zdają sobie z tego sprawę zwolennicy radykalnego pogłębiania europejskiego procesu unifikacyjnego? Czy są tak naiwni, czy może tak bardzo cieszy ich perspektywa technokratycznie zaprojektowanego procesu decyzyjnego zależnego od urzędników zatrudnionych w ponadnarodowych instytucjach, dla których obywatel jest bardzo daleko? Jest w każdym razie zupełnie oczywiste, że odpowiada im twór obejmujący cały kontynent, którego obywatele nie są w stanie ani kontrolować, ani uczestniczyć w procesie decyzyjnym. I tu właśnie dostrzegam duży problem dzisiejszej Europy, a przede wszystkim jej przyszłości.

Czy brzmieć będzie w Europie raczej Beethoven czy jednak Schoenberg? Czy coś jeszcze można zmienić? Ja wierzę, że można. Nie powinniśmy jednak robić uniku w przód, ale tworzyć przestrzeń dla autentycznej, nieplanowanej i nieregulowanej centralnie aktywności obywateli poszczególnych europejskich państw. Jedyna niebrzmiąca fałszywie "Oda do radości" nazywa się wolność.

A najlepiej ją śpiewa przez nikogo nieprowadzony za rękę chór. Chór tych, którym pozwoli się żyć, tworzyć i poszukiwać - korzystać z jej wartości.

*Vaclav Klaus, prezydent Republiki Czeskiej, były jej premier. 10 lipca 2007 r. odebrał z rąk prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Order Orła Białego