PiS zdecydował się na wariant, w którym wybory zarządzone na 10 maja zostaną unieważnione. Plan zakłada rozpisanie nowych elekcji, najprawdopodobniej na lipiec. Jednak już widać wiele poważnych problemów związanych z tym pomysłem.
Rano mamy się dowiedzieć, co zmienia się w umowie koalicyjnej PiS i Porozumienia. To efekt ugody lidera PiS Jarosława Kaczyńskiego z Jarosławem Gowinem w sprawie wyborów prezydenckich. Przewiduje ono, że po 10 maja, gdy wybory się nie odbędą i stwierdzeniu tego faktu przez PKW i Sąd Najwyższy (SN), marszałek Sejmu rozpisze nowe wybory.
Następnie w ciągu 14 dni PKW ma wysłać sprawozdanie z wyborów do Sądu Najwyższego. Stwierdzi w nim, że wybory się nie odbyły. SN, na podstawie tego dokumentu, będzie mógł stwierdzićnieważność wyborów.
Potem marszałek Sejmu wyznaczy termin wyborów w ciągu 60 dni. To oznacza, że kampania wyborcza ruszy od nowa. Jak szacuje nasz rozmówca z rządu, oznacza to, że pierwsza tura możliwa jest 12 lub 19 lipca, zaś druga dwa tygodnie po tych terminach. Możliwe, że wybór rozstrzygnie się zanim skończy się kadencja Andrzeja Dudy - mówi nasz rozmówca.
Ceną, jaką zapłaci Porozumienie za ugodę, jest poparcie ustawy o głosowaniu korespondencyjnym. To ona ma być podstawą do przeprowadzenia wyborów, choć Porozumienie ma zaproponować jej korekty. Poprawki do ustawy o głosowaniu korespondencyjnym mamy poznać w ciągu 1-2 tygodni. Jak wynika z informacji DGP, to m.in. zwiększenie roli PKW w tym głosowaniu, zmniejszenie tym samym znaczenia dla wyborów ministra aktywów państwowych oraz potwierdzenie dostarczenia pakietu do wyborcy. Sprawą sporną jest to, czy dotychczasowi kandydaci zachowają prawo startu bez ponownej rejestracji w wyborach.
Scenariusz, na który zdecydował się PiS, opisywaliśmy już 29 kwietnia na łamach DGP jako jeden z możliwych wariantów. Jest to wariant daleki od ideału, choć faktycznie wymieniany jako jedno z potencjalnych rozwiązań przez ekspertów. Można - uznając, że już zarządzone wybory z obiektywnych względów nie doszły do skutku - zarządzić zupełnie nowe - mówi nam były szef PKW Wojciech Hermeliński. Jego zdaniem nie musi w tej sprawie wypowiedzieć się Sąd Najwyższy. Mogłaby to zrobić PKW po 10 maja, podejmując uchwałę, że do wyborów nie doszło. Na tej podstawie marszałek Sejmu mógłby zarządzić nowe wybory i ustalić z PKW nowy kalendarz wyborczy.
Jarosław Gowin i Jarosław Kaczyński wyraźnie oświadczyli, że w ich koncepcji kluczową rolę odegra jednak i Sąd Najwyższy, i PKW. Przy czym wciąż pozostaje kilka niewiadomych i potencjalnych punktów spornych związanych z zarządzeniem nowych wyborów. Przede wszystkim sporną kwestią dla części prawników jest to, czy Sąd Najwyższy powinien ogłaszać nieważność czegoś, co faktycznie się nie odbyło - czyli wyborów 10 maja. W dalszej kolejności problematyczne mogą okazać się “prawa nabyte” już zarejestrowanych kandydatów. Z obozu PiS na razie dochodzą sprzeczne sygnały odnośnie tego, czy dziesiątka już zarejestrowanych kandydatów będzie musiała na nowo rejestrować komitety i zbierać 100 tys. podpisów. Na ten moment pewne wydaje się to, że trzeba będzie dopuścić do startu ewentualnych nowych kandydatów. Z kolei wszelkie zmiany w składzie wyborczego “peletonu” generują problem związany z drukiem kart wyborczych. Jak wiadomo, miliony kart zostało już wyprodukowanych. Jakiekolwiek zmiany w zakresie kandydatów spowodują, że karty te trafią do niszczarki i trzeba będzie zlecić druk nowych. - Przynajmniej do wykorzystania pozostaną koperty, oświadczenia o oddaniu głosu i instrukcje głosowania - pociesza się polityk partii rządzącej.
Inna sprawą jest polityczna ocena tego co się stało. Gowin osiągnął cel - wyborów w maju nie będzie. PiS natomiast musiał zrezygnować z celu, w który wiele politycznie zainwestował i zgodzić się na przesunięcie wyborów na zasadach, które mogą się okazać dużo mniej korzystne dla Andrzeja Dudy. Start kampanii od nowa daje szanse PO na wystawienie innego kandydata i powrót do gry o drugą turę. Istotne jest też, jak zmieni się umowa koalicyjna Porozumienia z PiS. Jak wynika z naszych informacji, Jarosław Gowin przynajmniej na razie nie wraca do rządu.