Oto w ostatnim programie "Warto rozmawiać" wystąpiła Julia Pitera. Pani minister mówiła wiele, czasem udało jej się nawet rozbawić publiczność i prowadzącego, choć były to raczej żarty niezamierzone, jak ten, że nie zajmie się skargą Olewników, bo nie dostała oficjalnego pisma od ich adwokata. Posłanka Platformy Obywatelskiej ogłosiła też kilka generalnych uwag na temat funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. "Proponowałam jakąś formułę weryfikacji prokuratorów, bo teraz kryteria ich nominacji i awansów są wzięte z sufitu" - przypomniała zgromadzonym w studiu. I stwierdziła bardzo stanowczo oraz jednoznacznie: "Musi być jakaś forma kontroli nad prokuratorami".
Hm, co w tym dziwnego? Czy nie brzmi to rozsądnie? Czy ktoś nie zgodzi sie z opinią, że warto przyjrzeć się prokuraturze, wszystkim ciemnym sprawkom wokół niej, że warto zweryfikować prokuratorów służalczych, skompromitowanych i wreszcie skorumpowanych? Więc w czym problem?
Ano jakieś dwa tygodnie wcześniej rząd premiera Tuska, którego ministrem jest Julia Pitera (przypominam dla porządku), przyjął projekt ustawy rozdzielającej funkcje ministra sprawiedliwości od prokuratora generalnego. Ustawa ta daje prokuratorom ogromną niezależność i de facto likwiduje obecną - zdaniem minister Pitery niewystarczającą (!) - kontrolę nad nimi. Ustawa tworzy nową korporację: prokuratorzy sami się będą mianować, według swoich kryteriów awansować, sami siebie będą pociągać do odpowiedzialności. Rola polityków jest jasno sprecyzowana: mają na to płacić.
Okej, jest to jakiś pomysł. W założeniu twórców ma nawet swoje zalety (prokuratorzy zamiast wysługiwać się władzą i naginać prawo, będą walczyć ze złem), jest popularny, zwłaszcza wśród samych zainteresowanych, i popierany przez rządzącą partię. No i jest fundamentalnie zwalczany przez jedną z jej liderek. Czy aby na pewno? Nie na pewno. Julia Pitera ani słowem nie protestowała przeciw temu projektowi, nie wyraziła najmniejszej choćby wątpliwości. Wyjaśnienia tej niekonsekwencji są dwa. Albo pani minister nie rozumie nic z ustawy, którą popiera, albo ma swój prywatny pogląd, ale się z nim służbowo nie zgadza.
Za komuny baca pytany przez wścibskiego cepra, co sądzi o tym i o owym - odburkiwał, że "to samo co partia". "A nie macie, baco, własnego zdania?" - odparował w końcu zdenerwowany rozmówca. "Mam. Ale je zwalczam".