Obiecywałem sobie, że uszanuję naturalny porządek rzeczy i przez dwa wakacyjne miesiące nie napiszę o niczym poważnym. No ale co ja zrobię, że sezon ogórkowy przyniósł w tym roku tylko krwiożercze biedronki i Bolka? A na biedronkach to ja się naprawdę nie znam. To znaczy raz tam kupowałem pastę do zębów.
Rzadko tak sądzę, ale tym razem uważam, że vox populi okazał się vox Dei. Większość Polaków myśli, że może i Wałęsa był ponad trzydzieści lat temu "Bolkiem", ale przede wszystkim był później bohaterem i żywą legendą, a jeszcze później dość marnym prezydentem.
I cokolwiek by mówić, on jeden ze współczesnych spocznie kiedyś na Wawelu, bo nikt nie będzie wtedy patrzył na jego chwile słabości czy chorobliwą małostkowość.
Bo Wałęsa to brzmi dumnie. Gotów byłbym poświęcić Wałęsie cały felieton, gdyby nie pewien drobiazg. Oto próbowałem wyrobić dzieciom paszport. I dowiedziałem się, że jakiś arcybaran wymyślił, inny wpisał do ustawy, a gromada czterystu z górą osłów uchwaliła przepis, na mocy którego każdy, kto chce mieć paszport, musi się stawić osobiście. Chory na raka jadący na leczenie za granicę,inwalida, niemowlę - wszyscy.
Z dziećmi jest w ogóle niezły cyrk, zwłaszcza jak komu przyjdzie do głowy wyrobić paszporty całej czeredzie. Potrzebni są do tego: rodzice sztuk dwie z dowodami osobistymi, bachorki z aktami urodzenia i dowodem nadania PESEL. Plus zdjęcia, kwestionariusze, oświadczenia, opłaty – sam miód.
Pogrążeni w szaleństwie rodzice, znudzone i marudne potomstwo, z trudem to wytrzymujące urzędniczki. Biuro paszportowe wygląda więc jak unikalne skrzyżowanie domu wariatów z przedszkolem dla dzieci z ADHD - polecam choćby w ramach zwiedzania.
Ale wróćmy do przepisów. Ten konkretny został uchwalony dwa lata temu. Głosował za nim poseł Palikot (PO) i jego zastępca w komisji od idiotycznych ustaw poseł Poncyljusz (PiS). Głosował każdy, kto się tego dnia w Sejmie nawinął, bo przecież nikt nie był na tyle głupi, by taką ustawę przeczytać.
Teraz już podobno w lasce marszałkowskiej czeka jej nowelizacja. I znów Palikot, Poncyljusz i cała reszta będą za. Najpierw wymyślają idiotyzmy, potem je zwalczają. Perpetuum mobile po prostu.
Stefan Kisielewski był przez lata posłem do marionetkowego Sejmu PRL. Zwykle głosował jak wszyscy, ale raz był przeciw. Chodziło o ustawę o rybołówstwie. Podenerwowany szef koła "Znak"spytał go więc, czemu to uczynił. "Bo ja tę ustawę przeczytałem" - odpowiedział spokojnie Kisiel.