Zakładanie hełmu na lewą stronę

Podobno Chuck Norris potrafi założyć hełm na lewą stronę. Ale on robi to jedynie w dowcipach. Kiedy próbują zrobić to premier i minister obrony narodowej, to nie jest śmieszne, a może być niebezpieczne dla państwa - piszą w DZIENNIKU były szef resortu obrony Aleksander Szczygło i jego zastępca Jacek Kotas.

Reklama

Premier Donald Tusk, wcześniej obiecując cuda, teraz mozolnie wraz ze swoimi ministrami usiłuje przekuwać te obietnice w czyn. W resorcie obrony narodowej takim cudem ma być zapowiadana profesjonalizacja armii – w wykonaniu PO i PSL przykład zakładania hełmu na lewą stronę. Owszem, po częściowym zniszczeniu i zdeformowaniu hełmu da się to zrobić, ale czemu miałoby to służyć i po co czynić hełm znacznie mniej użytecznym i bezpiecznym dla żołnierza? Tak właśnie rzecz się ma z przedstawionym przed kilku tygodniami rządowym programem uzawodowienia Sił Zbrojnych w latach 2008 – 2010. Ogłoszenie sukcesu w mediach jest wykonalne, ale czy w ten sposób nie zostaną utracone zdolności bojowe Sił Zbrojnych i czy nie zostanie osłabiony lub nawet zniszczony potencjał obronny Rzeczypospolitej?

Analizy możliwości wprowadzenia profesjonalizacji w polskich Siłach Zbrojnych trwają kilkanaście lat. Wyzwania i zadania, którym sprostać musi obecnie polskie państwo, jako sojusznik i koalicjant, wymagają zwiększenia efektywności naszego wojska. Szczególnie dziś, w obliczu agresji Rosji wobec Gruzji oraz rosyjskich gróźb po podpisaniu umowy o tarczy antyrakietowej, Polska potrzebuje profesjonalnej i silnej armii.

Reklama

Zanim jednak taki proces zmian zostanie uruchomiony, konieczne jest znalezienie odpowiedzi na pytania:

Gdzie jesteśmy?

Jaki cel chcemy osiągnąć?

Reklama

Jaką drogą i jak ten cel zamierzamy osiągnąć?

Doświadczenia minionych lat wskazują, że przebudowa Sił Zbrojnych w dużej mierze była procesem przypadkowym. Zdarzało się, że podporządkowanym widzimisię aktualnego ministra obrony narodowej i części generalicji. Jego wiodącą właściwością było „zwijanie” wojska. I pewnie był to jakiś program przebudowy. Niestety jego konsekwencje nie są dobre, m.in. pozostawiono jednostki w garnizonach bez poligonów (teraz na strzelania i ćwiczenia żołnierzy należy wozić kilkadziesiąt lub i więcej kilometrów), zlikwidowano garnizony, gdzie właśnie wybudowano mieszkania dla żołnierzy lub wyprzedano mieszkania tam, gdzie właśnie umiejscawiano nowe jednostki.

Również dzisiaj trudno oprzeć się wrażeniu, że ważne decyzje podejmowane są ad hoc, a jedynym ich kryterium jest wola ministra, np. minister Bogdan Klich po raz kolejny zmienia lokalizację Dowództwa Wojsk Specjalnych i z Warszawy przenosi je do rodzinnego Krakowa, podobnie jak wcześniej minister Radosław Sikorki wybrał rodzinną Bydgoszcz. I wtedy, i teraz resortowi eksperci zapewne dowiodą, że jest to rozwiązanie optymalne bez względu na konsekwencje i bez względu na koszty.

Istnieją poważne wątpliwości, czy resort obrony narodowej przygotował staranny plan profesjonalizacji, a pojawiające się sprzeczne informacje np. w proponowanej liczebności przyszłych Sił Zbrojnych RP i ich struktury (raz jest to 150 tys., raz 120 tys., później 90 tys. i znowu 150 tys., raz z Narodowymi Siłami Rezerwowymi, raz bez) sugerują, że jedynym kryterium przeprowadzenia tych zmian jest czas – do 1 stycznia 2010 r. Nieważne jaka armia, w jaki sposób funkcjonująca i jakim kosztem, ważne – do 1 stycznia 2010 r. ma być w pełni uzawodowiona. Czy ta cezura czasowa jest tak ważna ze względu na bezpieczeństwo Polski? Na pewno nie. Czy ta cezura czasowa jest tak ważna na potrzeby wyborów prezydenckich, które właśnie w roku 2010 mają się odbyć? Oczywiście tak.

Przygotowane przez specjalistów i ekspertów w Polsce raporty, programy i analizy, w tym projekt przygotowany rok temu przez Zespół ds. Profesjonalizacji SZ w Sztabie Generalnym Wojska Polskiego, wnioskując konieczność przeprowadzenia profesjonalizacji, jednocześnie, jako szczególne zagrożenia dla tego procesu, wyróżniały pośpiech i nieprzygotowanie oraz podkreślały niebezpieczeństwa, jakie mogą one spowodować dla sytemu obronnego państwa. Podkreślały także olbrzymią wagę starannego i dokładnego zaplanowania, przygotowania i wdrożenia całego procesu, zakładając, że będzie to proces wieloletni, do roku 2018.

Premier i minister obrony narodowej ignorują tę wiedzę, ale również doświadczenia innych państw. Wątpliwości prezydenta – zwierzchnika Sił Zbrojnych RP, opozycji i ekspertów lekceważą lub uważają jedynie za szkodliwe. Posługują się jedynie hasłami i ogólnikami, bo do tej pory nie przygotowano żadnych propozycji szczegółowych. Czy taka profesjonalizacja będzie służyć bezpieczeństwu państwa czy kampanii prezydenckiej Donalda Tuska?

Profesjonalizacja ma przecież służyć przede wszystkim podniesieniu poziomu bezpieczeństwa Polski, o którym tyle mówił rząd, powolnie i mozolnie negocjując z Amerykanami umowę dotyczącą tarczy antyrakietowej. Doświadczenia innych państw wskazują na to, iż taki proces musi być podzielony na etapy, by w trakcie jego przeprowadzania możliwe było dokonanie ocen, analiz i ewentualnych korekt, a co za tym idzie musi być to proces długotrwały. Jest to również proces kosztowny; państwo, które decyduje się na profesjonalizację sił zbrojnych musi gwarantować środki finansowe na wprowadzenie i utrzymanie profesjonalnej armii.

Wygląda na to, że rząd decyduje się na przedstawienie projektu profesjonalizacji jedynie po to, by dać iluzję spełniania wyborczych obietnic bez względu na koszty i bez względu na bezpieczeństwo państwa. Co z tego, że przygotowane projekty były awanturnicze i szkodliwe; „obiecaliśmy profesjonalną armię – pobór został zniesiony, więc mamy profesjonalną armię”. Ale to nieprawda – samo zniesienie poboru nie czyni żadnej armii profesjonalną. Przez profesjonalizm określa się przede wszystkim zbiór zasad i sposób realizacji celów, w tym wypadku cały ciąg procesów: rekrutację, kształcenie, szkolenie, możliwość rozwoju i awansu żołnierzy, wsparte nowoczesnym wyposażeniem i uzbrojeniem, systemem wynagrodzeń, opieką medyczną, pomocą socjalną, systemem emerytalnym. To przemyślany i spójny system, a na to pomysłu temu rządowi, a szczególnie ministrowi obrony narodowej, brakuje. Tak więc, w 2010 r. Donald Tusk, kandydat na prezydenta RP, będzie ogłaszał przeprowadzenie procesu profesjonalizacji polskiej armii, a wszelkie wątpliwości i pytania będą zbywane informacją, że zlikwidowano pobór. Oczywiste wtedy się stanie, że celem była kampania wyborcza i lista dyskusyjnych sukcesów premiera Donalda Tuska, a nie podniesienie poziomu bezpieczeństwa państwa.

Aleksander Szczygło, wiceprzewodniczący sejmowej komisji obrony narodowej i b. minister obrony narodowej,
Jacek Kotas, b. wiceminister obrony narodowej

p

Po co nam armia zawodowa

Rozmaite pojawią się już zarzuty wobec rządowych planów profesjonalizacji polskiej armii. Słyszałem już między innymi, że nie zdążymy ich zrealizować do roku 2010, że jesteśmy nieprzygotowani, że osłabimy zdolności obronne kraju i że na uzawodowienie armii po prostu nie znajdziemy pieniędzy - pisze w DZIENNIKU szef MON Bogdan Klich.

W moim przekonaniu zarzuty te wynikają albo z niewiedzy, albo ze złej woli. To prawda, że zadanie jest śmiałe i że wymaga poniesienia sporych kosztów. Od tego jednak jesteśmy politykami, żeby wiedzieć, jak pokonywać takie trudności. A pokonać je trzeba, bo w nowoczesnym świecie armia zawodowa staje się oczywistością. Każdy, kto ma pojęcie o wojskowości, wie, że mniejsza liczba profesjonalnych żołnierzy ma nieporównanie większą skuteczność niż większa liczba osób ledwie tylko przyuczonych do walki. Polska zasługuje i wymaga sprawnej, dobrze wyszkolonej armii. A młodzi Polacy zasługują na to, by zerwać nareszcie z ostatnim reliktem przeszłości, jakim jest obowiązkowy pobór do wojska. Najwyższy już czas, żeby 20 lat po odzyskaniu niepodległości każdy z nich mógł swobodnie dokonywać życiowych wyborów, bez strachu przed wezwaniem Wojskowej Komendy Uzupełnień. Na tym polega wolność i tej wolności nie da się przeliczyć na żadne pieniądze.

Odpowiadając więc sceptykom, którzy woleliby, żeby nam się nie powiodło, informuję, że rząd przyjął już program profesjonalizacji sił zbrojnych, do którego dołączyliśmy dziewięć materiałów o tym, co już zostało zrobione i co zrobimy w najbliższych miesiącach. Wszystkie są dostępne na stronie internetowej MON. Każdy może dowiedzieć się z nich, jaka będzie struktura polskiej armii zawodowej, ile będzie brygad, skrzydeł i flotylli, garnizonów, jaka jest struktura kadrowa dziś i do jakiej będziemy zmierzać, wreszcie jak wygląda ścieżka finansowa tego zadania, ile będzie ono kosztować i skąd weźmiemy pieniądze. W Sejmie czekają już na uchwalenie dwie ustawy (nowela ustawy pragmatycznej i nowela ustawy o powszechnym obowiązku obrony), następne przechodzą konsultacje międzyresortowe i trafią do laski marszałkowskiej do końca tego roku. Jeżeli to pobieżne wyliczenie nie świadczy o tym, że jesteśmy przygotowani do zmiany i zdeterminowani, by ją przeprowadzić, to co będzie o tym świadczyć? Politycy opozycji czynią nam zarzut, że ryzykujemy bezpieczeństwo kraju, chcąc zredukować liczebność armii do 120 tys. Pozostaje zapytać, dlaczego poprzedni minister Szczygło zredukował wcześniej tę liczbę z ok. 150 tys. do 132 tys. ludzi. Gdzie tu logika? I czy można nazwać redukcją zastąpienie prawie 42 tys. poborowych taką samą liczbą żołnierzy zawodowych? Przecież to największy nabór do służby w dziejach III RP.

Ze strony opozycyjnej pojawiają się powątpiewania, czy na to wszystko znajdą się pieniądze. Ja zaś uważam, że wystarczy po prostu zacząć nimi rozsądnie gospodarować. Czyż nie jest marnotrawstwem publicznego grosza pobór, skoszarowanie i przeszkolenie rokrocznie tysięcy młodych mężczyzn po to tylko, by po dziewięciu miesiącach odesłać ich do domu i nigdy więcej nie zobaczyć na poligonie? Nawet jeżeli żołnierz zawodowy będzie kosztować trzy razy więcej niż ten z poboru, to wciąż są to lepiej wydane pieniądze, bo taki żołnierz jest zwyczajnie skuteczniejszy. W dokumentach rządowych są wyliczenia, które wskazują, że fundusze na tę rewolucję się znajdą, o ile tylko w najbliższych dwóch latach nie dojdzie do załamania polskiej gospodarki – a na to nic nie wskazuje. Znaleźliśmy też spore oszczędności: zmniejszając liczbę garnizonów do 112, pozbędziemy się 138 kompleksów wojskowych, tj. ok. 14 tys. ha gruntów rozsianych po całej Polsce. Zlikwidujemy również przerośniętą Agencję Mienia Wojskowego, tak by zaopatrzeniem wojska zajmowała się jedna, wąska, wyspecjalizowana Agencja Uzbrojenia podległa bezpośrednio ministrowi. Również Wojskowa Agencja Mieszkaniowa zostanie odchudzona i poddana ministerialnej kontroli.

Tak naprawdę więc martwię się jedynie o to, czy nasza oferta pracy w wojsku będzie dość atrakcyjna dla młodych ludzi, którzy mogą dziś szukać propozycji nie tylko na rynku krajowym, ale też w innych państwach UE. Mam nadzieję, że kuszący okaże się wzrost wynagrodzeń w wojsku, który już osiągnął 12 proc., a staramy się, by postępował dalej. Kusząca powinna być stabilność zatrudnienia, którą zagwarantujemy co najmniej na najbliższą dekadę. Kuszące będą zmiany reguł zakwaterowania, w których zamiast często zaniedbanych kwater przydzielanych przez wojsko oferować będziemy świadczenie mieszkaniowe. Pozwoli ono szukać przyzwoitego mieszkania na wolnym rynku. Kusząca wreszcie będzie możliwość przeżycia – również przez panie – prawdziwie męskiej przygody na coraz nowocześniejszym sprzęcie, sprawdzenia się na poligonach i w misjach w kraju i za granicą. Taką karierę z czystym sumieniem polecałbym własnemu synowi.

Bogdan Klich, minister obrony narodowej

p