To zaskakujące słowa, zważywszy na to, że z tego nowego mechanizmu Węgry mają otrzymać w sumie 18 mld euro w postaci bezzwrotnych dotacji oraz pożyczek. Równie zaskakujące było, że polski premier nie odniósł się do nich bezpośrednio, choć ponad 63 mld euro, które mają nam przypaść w udziale, bez wątpienia by się przydały.
Jeśli premier Orbán rzuca na oficjalnych, międzynarodowych spotkaniach takimi stwierdzeniami, to najwyraźniej ma jakiś plan. A my zapewne również, skoro występujemy z nim w jednym szeregu. Niestety ten plan, nawet jeśli faktycznie istnieje, ma bardzo liche fundamenty.

Teorie, według których węgierskie weto do powiązania wypłat z praworządnością to w istocie sprzeciw wobec przyjmowania imigrantów, są warte tyle, ile przekaz TVP Info, że Unia chce w ten sposób wprowadzić w Polsce aukcje dzieci dla par gejowskich

Dziesięciokrotne przebicie

Reklama
Jaki to zamysł? Częściowej odpowiedzi udzielił czołowy węgierski portal finansowy Portfolio.hu w tekście „Ile Węgry tracą na zaciąganiu pożyczek na rynku zamiast w unijnym funduszu?”. Autor Károly Beke zastanawia się, dlaczego Węgry w ostatnim czasie zaciągają pożyczki w obcych walutach, nie czekając na uruchomienie unijnego funduszu odbudowy. Tylko w jednym tygodniu w listopadzie pożyczyły 2,5 mld euro. Orbán oficjalnie zapewnia, że z tych środków zostanie sfinansowany wykup wyemitowanych wcześniej obligacji w obcych walutach z zapadalnością w najbliższym czasie.
Dlaczego jednak nie mógł poczekać? Beke zwraca uwagę, że rentowność węgierskich obligacji wynosi 1,66 proc., tymczasem obligacje finansujące środki z funduszu odbudowy Unia Europejska mogłaby wyemitować z rentownością nawet 0,1–0,2 proc. A to by się przekładało na olbrzymie oszczędności. Przykładowo za 1,25 mld euro uzyskanych z 30-letnich obligacji Węgry musiałyby płacić 20,7 mln euro odsetek co roku. Tymczasem za analogiczną kwotę pożyczki zaciągniętej w ramach unijnego funduszu jedynie 1,9 mln euro (zakładając rentowność unijnych obligacji na poziomie 0,15 proc.).