Czeka nas siedem lat rządów Platformy Obywatelskiej - dokończenie tej kadencji i cała następna.
I nic nie wskazuje na to, że można będzie ten stan zmienić. Bo i w jaki sposób?
1. "Socjal ich wysadzi. Problemy społeczne ich zabiją. Przyjdą górnicy, pielęgniarki, nauczyciele, stoczniowcy. Będzie kryterium drogowe. Będą musieli ustąpić".
Żaden rząd po 1989 r. nie ustąpił pod wpływem "kryterium drogowego". Socjotechnika stosowana przez kolejne rządy - także "bliskie ludzi pracy" SLD czy AWS - zredukowała rolę związków zawodowych do śmiesznych, słabo zorganizowanych struktur, których nie traktuje się poważnie. W Polsce brak syndykalistów w zachodnim tego słowa znaczenia. Media bezwzględnie wspierają władze i przedsiębiorców - po wielekroć lepiej przygotowanych. Związkowcy co jakiś czas są w stanie zablokować Warszawę ku rozpaczy mieszkańców, ale niewiele więcej. Nawet wówczas jednak nie potrafią opowiedzieć, o co tak właściwie im chodzi (nie mówiąc już o skomplikowanej narracji). Innych sił autoryzowanych do organizacji protestów nie ma. Anarchiści i lewacy nie zorganizują się, a jeśli nawet, to nie zyskają wsparcia społecznego.
2. "Kryzys światowy ich dopadnie; rosnące ceny węgla, ropy, prądu, utrzymania, zakończą ich rządy"
Autorzy tego scenariusza nie zauważają, że brak jest mechaniki, która przekłada potężnej skali kryzys światowej gospodarki na upadek takiego czy innego gabinetu nad Wisłą. Zresztą trzeba dużo złej woli, by nie dostrzec, że rząd "liberałów znających się na gospodarce" w społecznej percepcji ma większe szanse przetrwania czasu gospodarczego kryzysu od rządu socjalistów, ludowców czy ideowców konserwatywnej prawicy. Budowany przez lata wizerunek i otoczenie się wianuszkiem ekspertów gospodarczych, jak ostatnio w Krynicy, jest najlepszym kapitałem Platformy i najskuteczniejszą jej ochroną na czas dekoniunktury.
3. "Salon ich zabije swoimi oczekiwaniami, których nie będą w stanie spłacić"
Jak dotąd w relacjach między salonem a ekipą rządzącą nic nie wskazuje na złamanie reguły wzajemności. Nie następuje podział monopolisty, aby Polacy płacili mniej za połączenia telefoniczne. Nikt nie przeszkadza autorytetom moralnym świata filmu w dzieleniu między siebie - przydzielając na swoje produkcje w swojej reżyserii - pieniędzy publicznych. Cyfryzacja telewizji nie narusza interesów dotychczasowych nadawców. Etc. Ideologom salonu wystarczy, aby ten gabinet nie zajął się skutecznie podniesieniem poziomu dzietności społeczeństwa (po 1989 r. ważnym celem elit stało się uświadamianie Polaków, że szczęśliwsze są te rodziny, w których jest mniej dzieci). A jednak gdyby mimo to ekipa Tuska chciała pójść pod prąd jego oczekiwań, salon nie jest już w stanie wygenerować skutecznej presji. Niczym Murzyn, który zrobił swoje ("Tusku musisz"), przestaje być potrzebny. Donald Tusk odnajduje bowiem drogę do komunikacji z ludem, omijając salon. Język debaty może elity przerażać, ale zdają sobie one przecież sprawę, że ceną za zdominowanie polskiej polityki problematyką kastracyjną jest utrzymanie wysokiej przewagi PO. I uniemożliwienie Kaczyńskim powrotu do władzy.
4. "Ruchy odśrodkowe rozbiją Platformę. Jeszcze żadna partia nie przetrwała od wyborów do wyborów bez wewnętrznej rewolty".
Sposób tworzenia list wyborczych i powołania kierownictwa klubu parlamentarnego PO sprawił, że Donald Tusk i Grzegorz Schetyna mogą czuć się bardziej pewni swego zaplecza niż siebie nawzajem. Dzisiejszy Sejm, podobnie jak parlamenty w innych krajach ery postpolitycznej, z wolna jest redukowany do roli maszynki do głosowania i translacji ustaw napływających z Brukseli. Profesor Serge Guerin twierdzi wręcz: "Partie nie niosą już wielkich zmian". To nie na Wiejskiej toczą się dziś dyskusje i spory, nie tam powstają frakcje i partie; trudno dziś sobie wyobrazić jakąkolwiek wypowiedź publiczną, której treść nie pochodziłaby z instrukcji SMS. Nie mówiąc o poważniejszej poprawce poselskiej do projektu rządowego. Polityka przeniosła się gdzie indziej. Poziom bezwolności posłów stanowi najlepszą gwarancję bezgranicznego poparcia dla polityki rządu. Podobny "ordung" zapanował zresztą w szeregach opozycji.
5. "Nie zbudują stadionów, odbiorą nam Euro, ludzie im tego nie darują"
Ale - zastanówmy się wspólnie - czy naprawdę chcemy paraliżu komunikacyjnego w całym kraju, wstrzymania tysiąca prac naprawczych przy dziurawych drogach i walących się mostach, i przełożenia wszystkich sił i środków, aby zdążyć na Euro? Po co nam mistrzostwa, po których zostaną stadiony, których nie będziemy w stanie zapełnić nawet w jednej trzeciej? Jeśli tych igrzysk nie będzie, wszystkie środki będzie można skierować tam, gdzie będą bardziej potrzebne: na strefy ubóstwa, na boiska szkolne, na szklankę mleka dla każdego ucznia, na obronę szkół przed pedofilstwem. A może Polacy tak naprawdę Euro nie chcą, a jedynie chcą tego skorumpowane władze polskiej piłki? Może wspólnie pokażmy Blatterom, sędziom Webbom, Listkiewiczom i Platinim, gdzie raki zimują? I komunikacja dodatkowa: jeśli stracimy Euro 2012, to za sprawą zaniedbań Ukrainy. Polacy są w porządku. Kochamy was i wy nas też.
6. "Pokłócą się z PSL-em, będą przyspieszone wybory, wtedy wrócimy do gry"
Przyspieszone wybory rzeczywiście mogłyby wzmocnić Platformę i PSL, eliminując lewicę. Odbędą się tylko, jeśli tak zechce Platforma. Im silniej spin doktorzy PiS rekomendują rozpisanie przedterminowych wyborów, tym bardziej są przeciwskuteczni. PSL dla Platformy Obywatelskiej stanowi o wiele mniejsze obciążenie, niż Samoobrona i LPR stanowiły dla partii Kaczyńskiego. Mediom wyjątkowo trudno będzie skłócić ugrupowania Tuska i Pawlaka - i w miejsce PSL zainstalować w koalicji z Platformą Lewicę. I PO i PSL są silnie zaszczepione przeciw podobnym pomysłom. Zaś liczenie na przymuszenie Platformy do rozpisania wyborów np. w wyniku błędu w rozliczeniach finansowych i utraty dotacji PKW jest nieuprawnione. Platforma najwyraźniej uczy się na błędach innych, tę lekcję także już odrobiła.
7. "Przyjdzie Unia i zrobi porządek, przecież ktoś musi ich rozliczyć z braku autostrad, z traconych pieniędzy".
Korupcja - a tylko ta mogłaby zaniepokoić Unię - nie odbiega dziś w Polsce od średniej europejskiej. Ostatni przypadek korupcji i zawłaszczenia mienia przez urzędnika państwowego został z całą powagą wykazany przez stosowną minister ds. zapobiegania korupcji paragonem na dorsza i flakonik perfum zakupionych z karty kredytowej. Znajduje zwolenników interpretacja, że autostrad nie ma nie dlatego, bo na ich zaplanowanie, przetargi i wybudowanie potrzeba czasu, ale że ministrowie z PiS-u nie potrafili ich zbudować. I teraz nadrabiamy stracony czas. Ale już rozpędza się Tusk Grand Vitesse (polskie TGV ma już finansowanie na 540 km i studium wykonalności). Duża część autostrady A-1 zostanie 17 października oddana do użytku przez najbardziej znienawidzonego przez lobbystów ministra. Grupy interesów kolejowych i drogowych stojące w zapleczu ekspertów wciąż rozpowszechniających wieści o jego dymisji zostaną upublicznione przez właściwe służby. Będą więc i autostrady, i igrzyska dla ludu. A oczekiwanie na interwencję Unii na rzecz przywrócenia rządów braci Kaczyńskich świadczy o całkowitym utracie realizmu.
8. "Wkurzą ludzi, bo Polska będzie traciła czas, wlokąc się w ogonie"
Tablice przy drogach reklamujące skalę inwestycji Unii Europejskiej uczą, że to, czy Polska będzie traciła czas, czy też nie, nie zależy już tylko od Warszawy. W ogóle coraz mniej zależy od polskiego rządu. Także tempo rozwoju czy poziom wydatków na kwestie społeczne (chyba że w zgodzie z tabelą 2.1 cyklu dostosowawczego 7.4 EFS). Tabloidy - w milionowych nakładach - nauczyły już wyborców, że władza, każda władza, musi się deprawować, stroić, robić miny, jeździć po pijanemu, kłócić się i marnować czas ("Z tych wszystkich darmozjadów ci są jeszcze najsympatyczniejsi; tamci inni to dopiero by narobili bigosu"). Niezależnie czy rządzi KLD z UW, SLD, AWS, PIS czy PO, szacunek dla posłów i senatorów oscyluje wciąż wokół 5 - 6 procent (CBOS). Daje o sobie znak spora absencja wyborcza, ale nie wpływa ona przecież na zakwestionowanie ważności wybranych władz. Ponad 50 proc. publiki nie utożsamia się dziś z żadną partią, ale nikt też nie będzie zakładał nowej. A jeśli nawet, to szybko okaże się, że do nowego ugrupowania lgną stare twarze i jest jeszcze gorzej. Bez pieniędzy na reklamę to zresztą zadanie dla samobójców. Gdy przy najbliższym wyborczym zwarciu po jednej stronie zawisną billboardy za minimum 20 - 30 mln (to tylko roczna dotacja dla największych partii obecnych dziś w parlamencie), po drugiej stronie rozlegnie się bezsilne zgrzytanie zębów.
9. "Iran przestanie być odbierany jako największe zagrożenie dla świata, Ameryka zagra na PiS i Kaczyńskich, nie mogąc być pewne proniemieckich i prorosyjskich sentymentów rządu Tuska; pomoc nadejdzie z zewnątrz".
Ten zamysł polityczny zdobywający ostatnio coraz więcej wyznawców w poważnych środowiskach naukowych, nie jest pozbawiony podstaw. Jednak zakłada nieracjonalność działania strategów Pentagonu i Białego Domu. Zamiast bowiem pomagać braciom Kaczyńskim i ich partii, aby powrócili do władzy i wzmocnieni bronili cywilizacyjnych rubieży, Ameryka może przecież przekonać liderów PO, aby ci - nie bacząc na swe odczucia czy sympatie - grali twardo w wielkiej globalnej orkiestrze. Globalna polityka jest przede wszystkim racjonalna, dopiero później ideowa.
10. "Nie można polityki zamienić w teatr, ludzie tego nie kupią".
Otóż ludzie uwielbiają dobry teatr, podobnie jak uwielbiają dobry sitcom. "M jak miłość" gromadzi dziś miliony widzów. Przyjrzyjmy się, jak polityka zadomowiła się w sferze symboli i ekscytujących opowieści. Zobaczmy, jak Maestro Silvio Berlusconi i Monsieur le President Nicolas Sarkozy zapraszają nas w świat pasjonującej narracji, w której pełnimy wpierw rolę obserwatorów, później kibiców, a na końcu uczestników i "bojowników" opowiedzianej nam sprawy. To już niebanalna manipulacja spin doktorów według technik z lat 70. ubiegłego wieku. Scenę zdominowały techniki, które nazywam marketingiem narracyjnym, najskuteczniejsze dziś narzędzie w kształtowaniu wizerunku, utrzymywania rządów, wygrywania wyborów. Filozof Gilles Lipovetsky zauważa, że władza i spektakl zbliżały się od dawna: od Ludwika XIV i Wersalu, przez kino Hollywood i pierwszego wywodzącego się stamtąd prezydenta aż po coraz doskonalsze techniki wpływu i prymat niesamowicie chłonących mózg profesjonalnie przyrządzonych narracji. Jeśli posłowie PiS dziś krzyczą: "pijar, sam pijar", to można nawet przyznać im rację, lecz i spytać: "ale cóż z tego"? Tak przecież - zyskując sympatię i poparcie ludzi i przekazując im do dalszego rozpowszechniania emocjonujące opowieści - uprawia się dziś politykę w coraz większej liczbie spokojnych państw. Co może być dla ekipy Donalda Tuska inspirujące jeszcze długo. Bardzo długo. Tym bardziej że nie napotyka na jakikolwiek skuteczny opór.