Od strony arytmetycznej pokonanie w kolejnych wyborach Prawa i Sprawiedliwości prezentuje się wręcz banalnie. Należy przekonać jakieś 7 proc. wyborców z elektoratu tej partii, żeby nie zagłosowali na PiS. Oni wcale nie muszą przenieść swego głosu na kogoś innego. Wystarczy, że zostaną w domach. Z poparciem poniżej 33 proc. Zjednoczona Prawica właściwie traci szanse na utrzymanie się przy władzy. Logicznym wniosek z tego wypływający nakazywałby opozycji zwalczyć o serca i umysły tych 7 proc. Tak, aby w dzień wyborów wybrali np. wycieczkę w góry. Tymczasem od roku 2015 głównym zajęciem kluczowych partii opozycyjnych są zmagania z logiką i to tak heroiczne, iż można podejrzewać, że ci ludzie naprawdę jej nienawidzą.

Reklama

Lista zachowań sprzecznych z myśleniem przyczynowo-skutkowym bezustannie się powiększa, ale można podjąć trud małego jej streszczenia. Jako, że rzeczą najświeższą jest kryzys szczepionkowy, należałoby zacząć od stosunku opozycji do Unii Europejskiej. Zazwyczaj przypomina on nabożne uwielbienie, okazywane każdym słowem, miną, gestem. Natomiast jakikolwiek głos krytyki pod adresem UE wywołuje histeryczne okrzyki, zwykle zaczynające się od frazy: "to z waszej winy czeka nas polexit". Tymczasem największy problem z Unią polega na tym, że przekonanie zwykłych wyborców (nawet szczerych euroentuzjastów), iż muszą darzyć ją gorącą, a zarazem bezmyślną miłością, to nieco beznadzieja sprawa.

Po pierwsze z winy okoliczności. Dzięki stworzeniu w Europie wspólnoty państw o równych (przynajmniej w teorii) prawach, jej członkowie nie wyrzynają się nawzajem w regularnie toczonych wojnach. W ciągu ostatnich 2 tys. lat takiego luksus mieszkańcy Starego Kontynentu doświadczyli wcześniej zaledwie trzy razy. Najpierw na przełomie pierwszego i drugiego wieku n.e. za czasów Imperium Rzymskiego, następnie w XIII w., gdy Kościół usiłował zaprowadzić na kontynencie Pokój Boży i wreszcie pod koniec XIX w. Podobnie cudowną rzeczą jest swoboda przemieszczania się i osiedlania oraz likwidacja barier celnych, stymulująca rozwój gospodarczy. Jednak wszystkie te profity są jak zdrowie - docenia się je w pełni dopiero leżąc pod respiratorem.

Reklama

Na co dzień Unia, z racji swej struktury organizacyjnej oraz procedur decyzyjnych jest organizmem dysfunkcyjnym, niezdolnym szybko i skutecznie zareagować na większy kryzys. Potęguje tę słabość fatalny zwyczaj oddawania najwyższych stanowisk w Brukseli w ręce "zużytych politycznie kadr" – jak to delikatnie ujął na łamach "The Times" szef działu politycznego niemieckiego dziennika "Bild" Peter Tiede.

Reklama

Skoro do zarządzania dysfunkcyjną strukturą zsyłany jest "polityczny szrot", który - jak Ursula von der Leyen - nie dawał sobie rady z niczym bardziej skomplikowanym w ojczystym kraju, efekty nie mogą być inne. Gdy nadchodzi kryzys: finansowy, ekonomiczny, migracyjny, epidemiczny, szczepionkowy, etc. Unia doznaje paraliżu, a za rozwiązywanie problemów biorą się państwa narodowe. Przy tej okazji, jak Europa długa i szeroka rządy zdejmują wówczas z siebie mnóstwo odpowiedzialności, oskarżając o wszelkie porażki Brukselę. W czym wtóruje im opozycja. Ale nie w Polsce. Tu najpierw odprawia ona publiczny obrzęd okazania ślepego uwielbienia Unii, potem zastawienia pułapkę, a na koniec sama w nią wpada. Czyli ogłasza się: "idzie epidemia, ale UE nas ocali, bo jest znakomita, tylko polski rząd jej przeszkadza". Epidemia przychodzi. Włochy i Hiszpania zostają pozostawione same sobie, każdy kraj ratuje się na własną rękę. Ups!

Mija trochę czasu. Komisja Europejska pod wodzą von der Leyen negocjuje z koncernami farmaceutycznymi zagwarantowanie dostaw szczepionek. W mediach rusza akcja opozycji: "będą szczepionki, UE nas ocali, bo jest znakomita, tylko polski rząd jej przeszkadza". Wreszcie rusza produkcja szczepionek i nagle okazuje się, że USA, Wielka Brytania i Izrael negocjowały lepiej oraz zaoferowały więcej i to obywatele tych państw będą zaszczepieni w pierwszej kolejności. Ups!

"No to przynajmniej Unia broni unijnych wartości" – raduje się opozycja. Po czym szef unijnej dyplomacji Josep Borrell jedzie do Moskwy, gdzie demonstruje, że wartości te są nieskończenie elastyczne, a i tak zostaje publicznie upokorzony przez gospodarzy. Na odchodne Rosja wydala trzech europejskich dyplomatów. Tak fundując sobie przyjemność naplucia gościowi z UE w twarz. Ups!

Te kolizje ślepego uwielbienia z rzeczywistością możemy oglądać już szósty rok. Towarzyszą temu ciągłe jęki, słane przez opozycję w stronę Brukseli. Nieustanna skarga na reżym w Warszawie gorszy od tego, jakim kierują: Putin, Xi Jinping, a może nawet Kim Dzong Un. W odpowiedzi Bruksela okazuje niepokój, Parlament Europejski uchwala rezolucję, Komisja Europejska wszczyna procedurę I tak w kółko. Tymczasem w III RP wyborca patrzy sobie na skomlącą opozycję i oprócz trwającego już sześć lat rozpaczliwego jęku żadnych efektów nie widzi. Nawet fundusze europejskie jak były, tak nadal są. Jeśli więc taki wyborca ma miękkie serduszko, to ma ochotę popiskujące stworzenia wziąć na ręce, przytulic, pogłaskać po futerku, nalać ciepłego mleczka do miseczki. Jednak w kwestii szacunku oraz oddania swego głosu… Cóż, trochę z tym bywa trudno.

Zresztą to biedne stworzenie raczej nie sprawia wrażenia, żeby chciało odzyskać władzę. Tu najlepszym przykładem jest Platforma Obywatelska, będąc nadal (pomimo naporu Szymona Hołowni) główną twarzą opozycji w Polsce. Zaraz po wyborach prezydenckich Rafał Trzaskowski wraz z liderami PO zapowiedział, że na fali powodzenia stworzy wielki ruch społeczny. Jednak szybko się okazało, że jest sezon urlopowy, w powietrzu unosi koronawirus, a w warszawskim podziemiu czai oczyszczalnia ścieków. Po wielkim wysiłku intelektualnym wymyślona nazwę dla ruchy, w której chyba było słowo "solidarność" albo jakoś tak. Następnie wszyscy udali na spoczynek. Odpuszczono walkę o ponad 10 mln głosów ludzi, którzy zobaczyli w Trzaskowskim przede wszystkim szansę na odsuniecie PiS-u od władzy. Zapewne wielu liderów PO bało się, że wkrótce prezydent Warszawy przejmie kontrolę nad partią i niekoniecznie nią z nimi podzieli. Te lęki okazały się mocno przesadzone, bo zmęczony polityką polityk postanowił w lecie wykorzystać zaległy urlop, a po nim pozostał mu już tylko dopust boży, jakim jest urząd prezydenta Warszawy.

Poza bezmyślnym serwilizmem wobec Brukseli i lenistwem, do głównych grzechów opozycji dodać należy jeszcze wspólne czekanie na Tuska lub dokładniej ujmując - z Tuskiem. Im mniej widać w Borysie Budce objawów charyzmy, tym bardziej w Platformie i sprzyjającej jej mediach czeka się na moment, gdy były premier oderwie od Twittera i zajmie odbijaniem władzy z rąk Jarosława Kaczyńskiego. Ale on, jak przed wyborami prezydenckim zdaje się czekać, aż pojawią się jakieś sprzyjające ku temu wiatry. Drugi rok czekania zwiastuje nadejście trzeciego, potem czwartego... No, chyba że problem sam się rozwiąże i masę upadłościową PO przejmie Hołownia.

W oczy wyborcom rzuca się też przykry fakt, że główne partie opozycyjne zupełnie nie zadają sobie trudu podążania za własnym elektoratem. Dla oddania honoru SLD podążało, lecz czas płynie i odziedziczony po PRL elektorat zajął wymieraniem. Z kolei PSL nim się obejrzał, a mieszkańcy wsi przenieśli swe sympatie na PiS. Natomiast Platforma, od czasu wyjazdu Donalda Tuska za pracą do Brukseli, uparła się odbierać elektorat lewicy obyczajowej. Choć akurat w Polsce jest go jak na lekarstwo. Skoro w 2007 r. na umiarkowanie prawicowo liberalno-konserwatywną PO oddano 6,7 mln głosów, a w 2019 na liberalno-postępową Platformę (w koalicji z przystawkami) 5 mln, to znaczy, że z tymi poszukiwaniami poszło coś mocno nie tak. Tymczasem w weekend partia ma ponoć podjąć decyzję, że w kwestii dostępności aborcji będzie też zdecydowanie bardziej postępowa, czym na pewno pozyska nowych wyborców.

W tym opisie przejawów bezradności i rozpaczy opozycji polskiej nie może zabraknąć wisienki na torcie. Jest nią kompletny brak odporności na krytykę sprzyjających jej mediów oraz radykalnych środowisk. Jakoś tak w Polsce jest, że najbardziej poczytne i oglądalne media bardzo chciałyby, żeby społeczeństwo III RP ścigało się w liberalizmie obyczajowym z francuskim, a tolerancji wobec odmienności - ze szwedzkim. Tego samego entuzjazmu wymaga się od opozycji, w czym dzielnie sekunduje dyżurna grupa specjalistek i specjalistów od tego, jak powinna wyglądać nowoczesność. Wszelkie odstępstwa opozycji są wychwytywane i ostro piętnowane. Cały kłopot w tym, że jednocześnie wyborcy w swej masie wykazują zaimpregnowanie na potrzebę bycia nowoczesnym Europejczykiem. No, może ostatnio młode pokolenie okazało chęci do zmiany tego trendu, lecz ono jak dotąd z rzadka bierze udział w wyborach. Przed liderami opozycyjnych partii staje więc przykry wybór - być chwalonym, czy też być przy swych wyborcach, a następnie sięgnąć po władzę. Gdy muszą go dokonać zazwyczaj wybierają medialne pieszczoty, co można zrozumieć, bo przyjemność spora, a władza grozi ciężarem odpowiedzialności.

Z tego podsumowania wniosek na przyszłość wynika jeden. Pomimo ogromnych i trwających już wiele miesięcy starań: Naczelnika państwa, prezydenta, premiera, ziobrystów i gowinowców, by notowania Zjednoczonej Prawicy wreszcie spadły na pysk, szanse na to nie są nadal duże. Dlatego wszyscy oni muszą starać się solidarnie dwa razy mocniej. No, albo zerwać po prostu koalicję i w środku epidemii oddać władzę opozycji, żeby wreszcie przestało być jej tak dobrze.