Piotr Gursztyn: Jaka jest pana ocena scenariusza filmu "Westerplatte"?
Paweł Wieczorkiewicz: Bardzo krytyczna. Oceniam dobrze sam pomysł, ale w kategorii przedstawienia sporu major Sucharski - kapitan Dąbrowski. To pomysł na wielką literaturę lub wielki film, bo to tragedia na miarę greckiej czy szekspirowskiej. Tragedia, gdzie obie racje są równo podzielone. Rację miał i Dąbrowski, i Sucharski. Nie sposób jednego potępić, a drugiego uczynić bohaterem. Obaj byli gorącymi patriotami myślącymi o Polsce, tylko inaczej czuli te myśli: czy walkę o Polskę na Westerplatte zrealizować pragmatycznie, czy romantycznie? To stary spór w historii Polski i temat na wielkie dzieło. Niestety, w tej wersji, którą poznałem i recenzowałem, wyszła karykatura.
Dlaczego karykatura?
Rozumiem, że twórcy mieli ambicje na miarę Hollywood, ale wyszedł Bollywood. Straszliwa tandeta. Chyba jestem w stanie na pewnym poziomie ocenić także stronę artystyczną filmu. Stosowanie najniższych chwytów - scena zerżnięta z Kurosawy, pies, który biega najpierw z kawałkiem oderwanej skóry z twarzy, potem z odciętą ręką. Na miłość boską, to najtańsze z tanich chwytów.
To niech pan profesor udowodni, że tak nie było.
Mówię o sprawie estetycznego gustu. Mogło być wszystko. Ale pies Sucharskiego, z tego co wiadomo, nie biegał. Bo nie puszcza się psa, jeśli chce się go chronić, tam gdzie strzelają. Tak na marginesie, pies był trzymany w piwnicy. Można filmować wszystko, akty fizjologiczne też, tylko po co? Niczemu to nie służy poza próbą taniego epatowania widza.
To też nie jest najważniejsze. W tym wszystkim mi się nie podoba jedna rzecz - że idą na to pieniądze nas wszystkich. Zostanie zrobiony film, który nic nie wniesie do utrwalenia wiedzy czy przybliżenia przeciętnemu widzowi tradycji Westerplatte. Będzie to tylko idiotyczna strzelanina, bo tak to w scenariuszu wygląda. Niech pan Chochlew (reżyser - red.) robi film za własne pieniądze. Wtedy nie będę miał cienia pretensji. Państwo, jeśli przyznaje pieniądze, to niech robi to z głową. Ten film nie jest tego wart także dlatego, że jest tam mnóstwo błędów rzeczowych.
Przykład?
Panu Chochlewowi widzą tam się niemieckie kontrtorpedowce, czyli duże okręty. Tymczasem Westerplatte ostrzeliwały torpedowce, okręty dużo mniejsze. Ale w filmie inna rzecz jest bardziej irytująca: Chochlew kompletnie nie rozumie mentalności oficerów II Rzeczypospolitej. Nie rozumie tego, że byli to ludzie, którzy potrafili strzelić sobie w łeb, gdy stawali przed dylematem złamania przysięgi, jak np. w maju 1926. Nie rozumie tego, że przedwojenny oficer nie kłamał. Jego stopień pojmowania i rozumienia Sucharskiego i Dąbrowskiego jest knajacki. Sprowadzenie ludzi wysokiej próby, szlachetnych - to jest dobre słowo - do poziomu knajaków jest irytujące, przykre i świadczy o kompletnej nieznajomości epoki, nieznajomości obyczajów, sposobu zwracania się, rozmowy. Innymi słowy - może to jest film, który opowiada o współczesnym Wojsku Polskim, ale na pewno nie o armii II Rzeczypospolitej.
Błąd anachronizmu?
Kompletny. Kłamliwy i szkodliwy. Oprócz tego brak koncepcji. Reżyser nie wiedział, jak tę historię opowiedzieć. Od 2 września jest to zbiór luźnych, bezsensownych scen, z których nic nie wynika. Strzelają do Niemców, Niemcy do nich. Notabene Niemców nie widać, poza jakimiś cieniami na horyzoncie. Żołnierze, przepraszam, ale proszę o dosłowne zapisanie - odlewają się na portrety i chleją jeszcze na umór. Nie twierdzę, że być może nie wypili jednej czy drugiej butelki. To mogło się zdarzyć, ale nie tym wówczas się zajmowali.
Skąd to wiadomo? Pan profesor sam powiedział, że literatura o Westerplatte to około setki tytułów. W żadnej nie ma relacji o takich zachowaniach?
Wiemy, że było kasyno oficerskie, tam były jakieś alkohole. Z tego, co wiem, śladów o piciu nie ma. Być może w jakichś wspomnieniach Chochlew na to wpadł. Ale nie sądzę, bo rzeczą oczywistą jest, że większość alkoholu w takiej sytuacji się niszczy, by nie dopuścić do przypadków pijaństwa. Coś tam zostaje na wszelki wypadek, dla celów medycznych itp. Nie sądzę jednak, że można mówić o masowym pijaństwie. Nie ma źródła, które by to opowiadało.
A kontrowersyjna, lecz wyeksponowana w scenariuszu scena rozstrzelania dezerterów?
To bardzo wątpliwe. Do końca nie wiemy, ilu żołnierzy było na Westerplatte. Tu jest pewna tajemnica. Ale w scenariuszu jest to pokazane idiotycznie. Trudno sobie wyobrazić dezertera, który się błąka po takim nieobszernym terenie jakim jest Westerplatte, gdzieś między ułomkami drzew. Dezerter z Westerplatte mógłby podjąć próbę przepłynięcia przez kanał i dezercji do Niemców. Jeżeli Niemcy by go nie zastrzelili, a nie dogonili Polacy, to wylądowałby po stronie niemieckiej. A Niemcy nie meldowali faktu zatrzymania dezerterów.
Inna kwestia to słynna sprawa białej flagi. Czy nie doszło wtedy do jakiejś strzelaniny? Mogło dojść. Tego akurat nie wiemy, bo to jedna z tajemnic Westerplatte. Ale to można było inaczej pokazać. Nie tak prostacko, przynajmniej w wersji, którą czytałem.
Zdaniem pana profesora ten kształt scenariusza to wynik ignorancji czy może jednak próby dekonstrukcji dotychczasowej wizji polskiej historii?
Nie, tak daleko bym nie szedł. Myślę, że kompletnej chucpy, przekonania, że wszystko jest łatwe i proste, że nie ma tematu, z którym nie można się zmierzyć. Może to prawda, bo do ambitnych świat należy, ale są tematy, nad którymi trzeba popracować. Jak się nie umie pracować albo się nie ma kwalifikacji, to potem wychodzą gnioty.