Kryzys, który tli się na naszej wschodniej granicy (i tlić będzie jeszcze długo, z różnym nasileniem), trochę na wyrost nazwaliśmy "migracyjnym". Tak naprawdę był on (jest i będzie) kryzysem naszej polityki wschodniej - związanym z narastaniem agresywnej polityki rosyjskiej, rosnącym podporządkowaniem Mińska Moskwie, a także naszą niezdolnością do adekwatnego reagowania na takie wyzwania. Migranci to jedynie narzędzie - jedno z wielu, którymi może posłużyć się Kreml w celu destabilizacji sytuacji w krajach unijnych.
Prawdziwy kryzys migracyjny dopiero nas czeka i Władimir Putin ma z nim niewiele wspólnego (poza tym, że oczywiście postara się go wykorzystać). To, z czym Europa miała do czynienia w roku 2015 i latach następnych, to najprawdopodobniej tylko przedsmak prawdziwych kłopotów. Naszych - Polaków i Europejczyków. Ale nie tylko naszych. Także amerykańskich, australijskich czy nawet bogatych krajów rejonu Zatoki Perskiej.