Przy okazji mszczenia się na Polsce oraz krajach nadbałtyckich za wspieranie opozycji Alaksandrowi Łukaszence udało się rozkręcić dochodowy biznes. Od każdego sprowadzanego z Azji migranta białoruscy pośrednicy inkasują kilka tysięcy dolarów, zaś po dostarczeniu do Mińska przybysz musi płacić za każdą usługę – zupełnie pozbywając się oszczędności.
Jedynym zagrożeniem dla biznesu okazuje się szczelna granica z UE – koczujący i ogołoceni ze wszystkiego biedacy zaczynają generować koszty dla gospodarzy.
Ale i na to Łukaszenka usiłuje znaleźć sposób, próbując uzyskać zgodę Niemiec na przyjęcie 2 tys. migrantów. Szuka również wsparcia u rosyjskiej dyplomacji. Ta już oskarża UE o hipokryzję, bo nie chce dać Mińskowi środków na utrzymanie uchodźców, choć takowe wypłacała kilka lat temu Turcji.
Takie poczynania despoty, który pragnie ciągnąć profity od demokratycznych rządów, nie są niczym nadzwyczajnym. Jednak druga strona tak łatwo nie daje się nabrać, bo potrafi liczyć. Dlatego, jeśli demokracje pozwalają wykorzystywać się jakiemuś dyktatorowi, musi to być "nasz dyktator".
Reklama