Spośród sześciu młodych republik Europy Wschodniej i Zakaukazia - dwie podjęły próbę ucieczki do przodu z szarej postsowieckiej przestrzeni, w której nie ma ani prawdziwego bezpieczeństwa, ani szans na szybki awans cywilizacyjny. Zrobiły to Ukraina Juszczenki i Gruzja Saakaszwilego. Ich ucieczka do przodu - mogła być tylko ucieczką na syty i bezpieczny Zachód. Ta próba była - co tu dużo mówić - heroicznym albo prawie szalonym wyzwaniem rzuconym własnemu złemu geopolitycznemu losowi. Coś niemal jak niegdysiejsza polska "Solidarność". I ona się nie udała. Polityczny sens Partnerstwa Wschodniego miał polegać na ostatniej, rzucanej z polskiej inicjatywy desce ratunku. Ale dzisiaj wiadomo, że Partnerstwo jest dla tych dwu narodów nagrodą pocieszenia po porażce wielkiego projektu. Nad Dnieprem i za Kaukazem nie ma szybkiej ucieczki od własnego losu. A cud Wilna,Tallina i Rygi prędko się nie powtórzy. Cenę tej porażki zapłacą najpierw dwaj wizjonerscy przywódcy, którym zamarzyło się odmienić historyczny los swoich narodów. Tak Juszczenko, jak i Saakaszwili dychają dziś resztkami swoich politycznych sił.

Reklama

Polska i Litwa zrobiły dużo dla zwiększenia szans tego projektu. Nawiasem mówiąc, jest to przykład na to, jak wspólne polityczne dziedzictwo obu krajów sprzed 600 lat znajduje nieoczekiwane odbicie we współczesności. Paradoksalnie - zły ze swej istoty fakt, że w ciągu ostatniego roku Polska ma dwie państwowe polityki wschodnie, był chyba całkiem niezły dla tej sprawy. Kapitał zaufania, jaki dla Polski zdobył na Wschodzie prezydent Kaczyński, jest znaczącym osiągnięciem polskiej polityki.. Miałem okazję odczuć to namacalnie w czasie niedawnego pobytu na Zakaukaziu. Tylko z powodów wewnątrzpolskich konfliktów pozostaje on chwilowo niedoceniony. Trudniej ocenić wysiłki dyplomatyczne rządu w Europie. Ale skłonny jestem sądzić, że Tusk, Sikorski i Saryusz-Wolski uczynili tam chyba niemal wszystko, co możliwe. Dzisiaj, gdy Ukraina i Gruzja muszą niejako powrócić na swoje normalne miejsce, otrzymują - wraz ze swoimi czterema sąsiadami -narzędzie do wypełniania swoich narodowych celów na długiej, mozolnej i w finale niepewnej drodze. Taki jest realny wymiar środowej decyzji Komisji Europejskiej.

Będziemy przyciągać te kraje z użyciem europejskiej soft power, skoro nie ma zgody na ich członkostwo - powiedział Jose Manuel Barroso. Po to ma zostać zapoczątkowany zwyczaj corocznych spotkań ministrów Unii i Szóstki. Ale dwa instrumenty owego przyciągania mogą dawać największe nadzieje. Pierwszym jest odległa zapewne, ale jasno nazwana perspektywa Sąsiedzkiej Wspólnoty Gospodarczej, nawiązująca do prapoczątków EWG. Prowadzić ma do niej (jak to określa straszny język eurokracji) wielostronny program konwergencji z politykami Unii. Czyli po ludzku mówiąc - praca nad stopniowym wprowadzaniem przez Szóstkę unijnego prawa i standardów. Jej perspektywą jest strefa wolnego handlu. To mało. Nie jest jasne, czy starczy, aby Szóstka znalazła w sobie dość sił i chęci na dokonanie głębokich, a często niezrozumiałych dla tamtejszych społeczeństw przeobrażeń. Drugim - Pakt Mobilności i Bezpieczeństwa. W jego perspektywie jest coraz łatwiejszy ruch ludzi, którego odległym finałem ma być zniesienie wiz. Ważne jest to, że oba te cele - jeśli uzyskają akceptację szefów państw - wpisane zostaną do biurokratycznej pamięci Unii. A to znaczy, że europejska biurokracja zacznie je wykonywać i sama rozliczać się z ich postępu.

Gdyby na następne ćwierć wieku ktoś był w stanie zagwarantować tym krajom realną niepodległość i reformatorskie rządy - Partnerstwo można by uznać za długookresowy plan zbudowania wschodniej miniunii przy Unii prawdziwej. Rzecz w tym, że szanse na każdą z tych rzeczy są dziś najwyżej pół na pół.