Dodajmy, że jest on sztandarowym publicystą "New Yorkera" i autorem, którego książki sprzedają się w setkach tysięcy egzemplarzy. Każda poważna gazeta w USA, Wielkiej Brytanii i Kanadzie uważa za swój obowiązek śledzić jego karierę. Najnowsza książka "Outliers", miała już recenzje w "Guardianie", "Independencie" i "New York Timesie", a recenzja w "New York Review of Books" - jak zapewnia Robert B. Silvers, redaktor naczelny tego prestiżowego pisma - właśnie powstaje.
Czym zajmuje się ten wpływowy myśliciel? W książce "Punkt przełomowy" (wyd. polskie 2005) tym, dlaczego ludzie wolą Coca-Colę od Pepsi, dlaczego w latach 90. w Nowym Jorku spadła przestępczość i modne były pewnego rodzaju buty. Wszystkie te zjawiska wyjaśniać ma teoria "trendu", zgodnie z którą zjawiska takie, jak upodobanie do pewnej marki albo też do przestrzegania prawa rozprzestrzeniają się jak epidemie grypy. W drugiej książce "Błysk. Potęga przeczucia" (wyd. polskie 2007) Gladwell dowodzi, że intuicja często podpowiada nam lepsze rozwiązania niż rozum. W najnowszym dziele przedstawia natomiast tezę, którą streścić można słowami: sam talent nie zapewnia sukcesu - ciężka praca i szczęście również mają ogromne znaczenie.
Piewca zdrowego rozsądku
Oczywiście, dostrzeżenie miałkości i efekciarstwa w rewelacjach 45-letniego publicysty nie jest żadnym odkryciem. Anglosascy recenzenci nie od dziś podśmiewają się z jego "mądrości". A jednak wszystkie poważne gazety robią z nich swój sztandarowy materiał. Właściwie dlaczego? Użyjmy metodologii Gladwella i zaryzykujmy jasną, prostą tezę: dlatego, że jest kwintesencją kultury anglosaskiej.
Po pierwsze. "Gladwell ma do powiedzenia niewiele więcej, niż wynika ze zdrowego rozsądku" - pisze w "New York Timesie" Michiko Kakutani, najsłynniejsza amerykańska recenzentka książek. Pozornie to oczywiście zarzut, w rzeczywistości jednak Kakutani wymienia właśnie jedną z przyczyn oszałamiającego sukcesu byłego dziennikarza "Washington Post", który dziś za swoje wykłady inkasuje po kilkadziesiąt tysięcy dolarów.
Ale oczywiście zdrowy rozsądek to nie wszystko. Ta sama Michiko Kakutani zwraca uwagę na "powerpointową" poetykę stosowaną przez Gladwella, który uwielbia używać haseł w rodzaju: "zasada 150" czy "zasada lepkości". I to także, choć brzmi groteskowo, w rzeczywistości jest zaletą. Jego książki są po prostu niesłychanie efektowne pod względem retorycznym. Cecha ta nie wszędzie na świecie jest warunkiem koniecznym pisarskiego powodzenia. Istnieją przecież kultury, które kochają niezrozumiałe nudziarstwa (Francja) albo pobożną poprawność (Polska). Kultura anglosaska jest natomiast polem retorycznego spektaklu.
W swoim popisowym numerze Gladwell opowiada o wnioskach płynących z obserwacji natury ludzkiej, jak ludzie wybierają swój ulubiony sos do spaghetti i dochodzi do dwóch prostych, banalnych wręcz wniosków. Po pierwsze: ludzie są różni i mają różne gusta, ergo nie wolno narzucać im jednego sosu do spaghetti, ale zaoferować duży wybór. Po drugie: po to, by zrozumieć pragnienia ludzi, nie należy słuchać, co mówią, lecz przyglądać się, co robią - ponieważ człowiek często błędnie werbalizuje swoje potrzeby. Forma tego kluskowego wywodu nie jest jednak banalna - przeciwnie, absolutnie widowiskowa. Nie sądzę, żeby w polskich mediach znalazł się ktokolwiek, kto umiałby z taką lekkością, a zarazem w sposób tak zaskakujący i przemyślany udowodnić dowolnie postawioną tezę.
Jak zarobić 200 milionów?
Także w najnowszej książce, dowodząc prawdy oczywistej, że geniusz jest zależny od okoliczności, robi to w sposób błyskotliwy. Sypie z rękawa przykłady z życia Billa Gatesa, Roberta Oppenheimera i innych ulubionych bohaterów Ameryki. W rezultacie nawet banalna teza, zaczerpnięta chyba z piosenki Leonarda Cohena: "Bogaci się bogacą, a biedni biednieją" (czyli spokojne i dostatnie dzieciństwo sprzyja sukcesowi w wieku dorosłym) brzmi jak objawienie.
Gladwell, stosujący proste hasła, jasne formuły oraz liczne anegdoty i tak zwane przykłady z życia, wydaje się nieodrodnym synem amerykańskiej edukacji. Stany Zjednoczone to kraj, w którym dzieci już od podstawówki uczone są publicznego przemawiania. W szkole średniej nie klecą rozprawek o "problemie domu w życiu bohatera", ale perswazyjne eseje. Na studiach zaś piszą po dwa teksty tygodniowo, a nie jedną, za to gęsto opatrzoną przypisami pracę na koniec roku.
Pozostaje jeszcze trzeci aspekt twórczości Gladwella, który skazuje go na sukces. Wyrocznia pokolenia iPhone’a zajmuje się po prostu tym, co najdroższe amerykańskiemu sercu: przedsiębiorczością i karierą. Opowieści Kanadyjczyka służą znalezieniu odpowiedzi na to kluczowe dla Jankesów pytanie: jak zrobić karierę i stać się bogatym człowiekiem? Każdy, kto przestąpił kiedyś próg tamtejszego domu na przedmieściach, musiał widzieć na półce obok kominka (sztucznego) dzieła różnych guru w tej dziedzinie: od wielkich biznesmenów i informatyków w rodzaju szefów Microsoft oraz Apple opisujących swoją drogę do potęgi, przez socjologów po pisarzy pouczających, jak stać się Kimś. Kraj, gdzie Sarah Palin podpisała kontrakt na swoje wspomnienia opiewający podobno na 7 mln dolarów, jest krainą nie miłości do sukcesu, ale dzikiej, bałwochwalczej, związanej z nim namiętności. Gladwell zajął się po prostu dziedziną najbardziej intratną: żaden prawdziwy Amerykanin nie poskąpi 20 dolarów na książkę, która wyjaśni mu, jak ma zarobić 200 milionów.
Paulo Coelho amerykańskiego marzenia
Trudno oprzeć się chęci porównania autora "Błysku" do twórcy "Czarownicy z Portobello". O ile jednak Paulo Coelho sprzedaje prostą receptę na sukces w dziedzinie życia osobistego, duchowego, to Gladwell "robi" w sukcesie zawodowym i finansowym. Ponadto Brazylijczyk zajmuje się rewitalizacją znanych mitów różnych kultur, wychodząc ze słusznego założenia marketingowego, że to, co stało się mitem i archetypem, w dodatku kilku różnych kultur, spodoba się czytelnikom. W gruncie rzeczy podobnemu założeniu hołduje Gladwell, tyle że punktem wyjścia dla swojej metody uczynił nie mit, ale ów anglosaski zdrowy rozsądek. Po trzecie, Coelho, choć również dość rozmiłowany w receptach, regułach, zasadach i punktach - jako specjalista od serca i duszy, musi być jednak nieco bardziej ezoteryczny i poetycki w formie. Zbyt dużo PowerPointa, gdy się mówi o miłości, może przeszkadzać.
Jeśli więc Coelho nadal jest jednak, mimo ogólnego zidiocenia, lekturą raczej podrzędną, a Gladwella recenzuje nawet "New York Review of Books" - to nie tylko dlatego, że ten drugi lepiej pisze. Także dlatego, że będąc tanim efekciarzem, pozostaje nim w sposób głęboko zgodny z duszą Amerykanina. Amerykanin może kochać Coelho i zachwycać się opowieścią o szczęściu z kamieniem, szczęściu na pustyni etc., ale ostatecznie i tak wie, że to Gladwell ma rację: liczy się kasa i sukces. Autor "Outliers" każe dążyć do bogactwa, Brazylijczyk pokazuje, że czasem wystarczy "bogactwo duchowe", dając pocieszenie tym, którym się nie udało. Ciekawe, że pierwszy pozostaje w Polsce prawie nieznany, czego nie można powiedzieć o drugim.