Mimo to jednak wybór Obamy stanowiłby mniejsze zło. Chomsky jest najczęściej cytowanym żyjącym autorem na świecie. W rankingu najczęściej cytowanych autorów wszech czasów wyprzedzają go jedynie Platon i Freud. Gdyby ktoś szukał ostatecznego argumentu udowadniającego bezsensowność tego typu hierarchii, trudno byłoby znaleźć lepszy.

Reklama

W roku 1979 Robert Faurisson, profesor literatury na uniwersytecie w Lyonie, opublikował tekst, w którym twierdził: "Rzekome hitlerowskie komory gazowe i rzekome ludobójstwo Żydów to jedno i to samo kłamstwo". Chomsky wystąpił w obronie Faurissona. Napisał przedmowę do jego książki, w której zauważył, że Faurisson jest w gruncie rzeczy "pewnego rodzaju apolitycznym liberałem", a represje, które go dotknęły, stanowią zamach na wolność słowa. W akcie solidarności z Faurissonem przekazał prawa do jednej ze swoich książek jego wydawcy i tym samym uratował go od bankructwa. Książka Chomsky’ego znalazła się w katalogu wydawniczym między innymi obok dzieł Goebbelsa.

Chomsky jest bez wątpienia najbardziej wpływowym intelektualistą na amerykańskich uniwersytetach. Kiedy gwiazda Hollywood rozpoczyna tyradę wymierzoną w amerykańską hegemonię, jest więcej niż pewne, że cytuje Chomsky’ego. Rockmani związani z alterglobalizmem w przerwach swoich koncertów zwykli czytać uroczystym głosem fragmenty jego książek. W roku 2006 w czasie wystąpienia w ONZ Hugo Chavez polecił zgromadzonym "Hegemonię albo przetrwanie" Chomsky’ego jako najlepszą książkę o Ameryce. Następnego dnia książka była numerem 1, gdy chodzi o sprzedaż, w internetowej księgarni Amazon. A Wenezuelę zaczęli odwiedzać inni lewicowi autorzy - w nadziei, że Chavez pochwali także ich książki.

Chomsky nie ma w sobie nic z charyzmatycznej figury elektryzującej tłumy. Rozmawiałem z nim na Massachusetts Institute of Technology, gdzie wykłada od połowy lat 50. Odpowiada niezwykle monotonnym głosem, jego wyraz twarzy nigdy się nie zmienia - dopiero gdy czytałem jego słowa w druku, dotarło do mnie, jak bardzo był brutalny. Niemal szepcze. Trudno to uznać za wyraz skromności - zachowuje się raczej jak pewien bohater Stendhala, który mówił niezwykle cicho, ponieważ chciał, aby wszystkie rozmowy w jego pobliżu natychmiast milkły.

Reklama

Jest wielkim lingwistą - jego prace z lat 50. sprawiły, że porównywano go do Einsteina. Jego teoria, zgodnie z którą wszyscy ludzie wbrew językowym różnicom posiadają wrodzoną zdolność do posługiwania się mową ukształtowaną przez ewolucję, stanowi punkt wyjścia niemal wszystkich nowych dziedzin w tej gałęzi nauki - od psycholingwistyki po teorie dotyczące tego, w jaki sposób uczą się mówić dzieci. To, co pisał na temat polityki, obfituje nie tylko w niewybaczalne pomyłki. Znaczna część jego tekstów przekracza granice absurdu. W latach 70., kiedy Czerwoni Khmerzy wymordowali dwa miliony ludzi, Chomsky twierdził, że wszystkie doniesienia o okrucieństwie reżimu są kłamstwem. Kiedy pojawiły się świadectwa uchodźców, pisał, że uchodźcy zmyślają, aby przypodobać się zachodnim dziennikarzom. Kiedy już nie sposób było zaprzeczyć ludobójstwu, doszedł do wniosku, że wszystkiemu winni są Amerykanie. Gdy komentował wojnę w Jugosławii, chwalił Milosˇevicia i dowodził, że masakra w Srebrenicy to wymysł mediów. A o Związku Sowieckim pisał, że jego panowanie w Europie Wschodniej to "istny raj".

W pewnym momencie sława Chomsky’ego nadszarpnięta pochwałami Pol Pota i aliansem z kłamcami oświęcimskimi, zaczęła przygasać. Coraz częściej dostrzegano w nim fantastę i dziwaka. Potem przyszedł 11 września. Szaleństwa Busha sprawiły, że nawet największe kłamstwa przestały być zauważalne. Richard Posner w swojej książce o public intellectuals twierdzi, że naukowiec, który osiągnął sukces w swojej dziedzinie, może użyć tego autorytetu, by pouczać ludzi w sprawach, w których jest absolutnym kretynem. Nie istnieje lepszy przykład tego fenomenu niż Noam Chomsky.