Ucieranie nosa Zachodowi jest popularne
Dzięki temu można się cieszyć z bezradności zadufanej w sobie Europy i nie mieć moralnego kaca. Przywykliśmy z niepokojem nasłuchiwać zmiennych w szczegółach, ale niezmiennych w krytyce NATO wypowiedzi przywódców Chin, a próba pocieszania się, że naród chiński myśli inaczej niż jego dyktatorzy, rozbija się o Indie. W Indiach panuje wolność słowa, wsparta oceanem wolnego internetu; łatwo dostrzec, że stanowisko rządu Indii, dalekie od chęci wsparcia Ukrainy, jest dość powszechnie podzielane. Jakaś tam wojna w dalekiej Europie budzi panikę Ameryki? I świetnie.
Można w ogóle odnieść wrażenie, że agresywna krytyka Zachodu stanowi fundament światowego ładu moralnego. Zachód zbiera cięgi za kolonializm, kapitalizm, niewolnictwo, scjentyzm, syjonizm, ekozbrodnie, militaryzm, egoizm, rasizm i imperializm… Walą w niego ze strony byłych uciemiężonych, ale też ze strony, by tak rzec, rodzimych zachodofobów – ci, którzy najwyżej wydłużą listę o spalanie węgla oraz niewolnictwo kobiet i gejów. Sytuacja jest bez wyjścia – swoboda, z jaką krytykuje się to, co własne, faktycznie była i jest niezbywalnym punktem w dekalogu wolnego człowieka Zachodu; zresztą czemu nie krytykować rasizmu? Przyszli historycy, zapewne chińscy, będą zachodzić w głowę nad „Przyczyną ojkofobii w amerykańskiej hemisferze”, ale ich wnioski już w niczym nam nie pomogą.