W przyszłym roku Europa będzie świętować 20-lecie końca raniącego podziału naszego kontynentu na dwie części: wolną i zniewoloną. I zapewne pojawi się coś w rodzaju konkurencji: na historyczne wersje, na wykładnie, jak do tego doszło - także na legendy. Niemcy oferują symbol klarowny i jednoznaczny: zburzenie berlińskiego muru. Nie zżymajmy się na ten symbol. Dla Zachodu nie było czytelniejszego znaku podzielonej Europy niż podzielony Berlin właśnie. Od chwili, gdy prezydent Truman musiał organizować powietrzny most do Berlina Zachodniego blokowanego przez Rosję Sowiecką, poprzez słowa prezydenta Kennedy’ego: "Jestem berlińczykiem", aż po tę widowiskową scenę zwalania muru, niczym z pięknej wizji zespołu Pink Floyd.

Reklama

Ale przecież my Polacy wiemy, że to zwalanie to był koniec procesu, a nie początek. To nie my zlikwidowaliśmy sowieckie imperium, a wyścig zbrojeń narzucony przez prezydenta Reagana i niewydolność samego systemu komunistycznego. Ale my rzuciliśmy mu wyzwanie. My pierwsi zaczęliśmy się wciskać w szczeliny przezierające przez hermetyczną konstrukcję. Czy przebijemy się dziś ze swoją prawdą do reszty Europy? Sądząc z takich projektów jak Dom Historii Europy tworzony pod skrzydłami Parlamentu Europejskiego - będzie nam bardzo ciężko. Wystąpienie Sarkozy’ego daje nam jednak nadzieję. Nawet jeśli znany z niekonsekwencji francuski przywódca gotów jest w Berlinie przedstawić za chwilę całkiem inną wizję.

Mamy więc szansę. Już dziś swoją szansę wykorzystał Lech Wałęsa, dla którego 25-lecie noblowskiej nagrody stało się niekwestionowanym triumfem. Sarkozy uznał go za symbol i takie jest niewątpliwie zdanie Europy. Trochę się boję, że po tych słowach francuskiego gościa Wałęsa już do końca uwierzy w to, że sam jeden dokonał solidarnościowej rewolucji. Ale ostatecznie to jego wąsatą twarz i jego wielkie pióro widzi w myślach każdy, także ja, kto przywołuje w pamięci Sierpień ’80. Rewolucja potrzebuje czytelnego symbolu, i nasza ten symbol znalazła. Zresztą, jeśli zbyt wygórowane mniemanie Wałęsy o własnej roli ma być ceną za wprowadzenie solidarnościowej rewolucji do europejskiego kanonu - po stokroć warto tę cenę zapłacić. Nie rezygnując ze szczegółowych historycznych obrachunków podejmowanych w gronie polskich historyków czy publicystów.

Te obrachunki powinny być prowadzone, tyle że z całą ostrożnością narodu, który potrzebuje symboli. Apelowanie o ważenie słów w obliczu wielkiego święta wolności Anno Domini 2009 brzmi w Polsce jałowo. A mimo to warto takie apele powtarzać. Dlatego źle się stało, że prezydent Kaczyński nie potrafił odróżnić Wałęsy kontrowersyjnego polityka od Wałęsy symbolu. Jego nieobecność na uroczystościach była zrozumiałym w kontekście wcześniejszych zdarzeń, ale jednak dysonansem. I źle się stało, że minister Radosław Sikorski nie mógł sobie odmówić uwag o "moralnych karłach", którzy Wałęsę postponują. Widzę w tym juz przedsmak przykrej wrzawy, która wielu z nas odbierze w przyszłym roku satysfakcję ze świętowania.

Reklama

Szanujmy się choć trochę sami, żeby i inni mogli nas szanować.