Rozmawiamy w bezosobowym gabinecie szefa zespołu do spraw bioetycznych, w gmachu kancelarii premiera. Gowin, szczupły, nieco melancholijny 47-letni mężczyzna, wypowiada swoje słowa spokojnie. Dwa piętra niżej premier Donald Tusk przyjmuje szefów klubów parlamentarnych w sprawie euro. Kraj żyje wetem prezydenta dotyczącym pomostówek. Ale codziennie choć jeden artykuł w każdej gazecie poświęcony jest sporom o bioetykę. "Gowin, usiłując dogodzić wszystkim, nikomu nie dogodził" - napisze dzień później "Gazeta Wyborcza".

Reklama

Rzadko kiedy z ust polityka padają tak jednoznaczne deklaracje postawienia wszystkiego na jedną kartę. Do znajomych poseł PO mówi podobno jeszcze mocniej, porównując swoją sytuację do losu Marka Jurka. A ten przegrawszy spór o antyaborcyjną poprawkę konstytucyjną - także z własną partią - odszedł z niej i znalazł się poza polityką.

Na jedną kartę

Tymczasem szef klubu parlamentarnego Platformy Zbigniew Chlebowski mówi otwarcie: - Nie mam przekonania, że większość naszych posłów przyjmie propozycje Jarka dokładnie w tym kształcie.

Gowin pokłada ciągle nadzieje w premierze. To on powierzył mu tę misję, co można było odbierać jako wyraz zaufania do jego poglądów. Szef kancelarii premiera (sam gorliwy katolik) Tomasz Arabski powiedział ostatnio Gowinowi: "Żadnemu z polityków spoza rządu szef nie poświęca tyle czasu co tobie."

Reklama

Człowiek z otoczenia Tuska przyznaje: Gowin przegadał z premierem na temat bioetyki wiele godzin. Pewnie miał prawo sądzić, że może liczyć na wsparcie.

Ale w wywiadzie dla Radia Tok FM Tusk nie chciał wziąć odpowiedzialności za którykolwiek z artykułów projektu Gowina. Po części można to zrozumieć. Te artykuły wikłają przecież posłów PO w dramatyczne dylematy, na które byli kompletnie nieprzygotowani. Oto na burzliwym zebraniu klubu, gdzie oprotestowana została większość pomysłów Gowina, dramatyczne wystąpienie miał poseł ze Śląska Marek Plura. Sprzeciwił się zapisowi odmawiającemu in vitro ludziom obciążonym genetycznymi wadami - niepełnosprawnemu posłowi poruszającemu się na wózku urodził się niedawno zdrowy syn.

Reklama

To by jeszcze nie był największy kłopot. Można odnieść wrażenie, że z najmocniej dziś krytykowanych zapisów własnej ustawy Gowin jest w stanie ustąpić, że nie będzie umierał za ograniczenie in vitro dla małżeństw, za wykluczenie genetycznie obciążonych czy za górną granicę wieku kobiet poddających się tej metodzie wyznaczoną na 40 lat. Przy jednym będzie się upierać: przy ochronie zarodków.

Gdy posłuchać posła Chlebowskiego tłumaczącego, co jemu z kolei tłumaczyli lekarze na temat najskuteczniejszej metody in vitro, widać, jak ciężko jest specjaliście od piątej cyfry po przecinku w ustawie budżetowej zmierzyć się z moralnymi wyzwaniami, przed którymi opadają ręce myślicielom. Ten klub, gdyby poszedł za rozumowaniem Gowina, dowie się wkrótce, już się dowiaduje choćby z "Gazety Wyborczej", że odmawia parom chcącym mieć dzieci drogi najskuteczniejszej i najtańszej. Magdalena Środa zdążyła ogłosić, że Gowin chce zmienić Polskę w katolicki skansen.

Ale posłowie PO dowiadują się też, że ogromna większość polskich biskupów uważa każdą formę in vitro za niemoralną. Mówi poseł PO zaliczany wraz Gowinem do frakcji konserwatywnej: - Nasi ideowi sojusznicy w klubie też mają do niego pretensję, że postawił ich wobec wyboru.

Gowin próbuje dziś stawiać czoła jednym i drugim zastrzeżeniom. Ale czy gotów jest na to Donald Tusk? Ważny lider PO: " Nie wiem, czy premier już jest zły na Jarka, że wpakował Platformę na niewygodne pole między <Wyborczą> i biskupami. Jeśli nie, to wkrótce będzie."

Co do jednej cechy Tuska w jego otoczeniu panuje zgodność. Często żąda od współpracowników wyciągnięcia go z kłopotów, nawet jeśli sam brał udział w ich wywołaniu.

Wezmę odwet na Tusku

To chyba druga tak poważna próba, jakiej został poddany Jarosław Gowin jako polityk. Pierwsza miała miejsce niedawno, w 2007 r. Był od dwóch lat senatorem, początkowo słabo współgrającym z Platformą, przekonanym, że nowe wybory zakończą jego krótką, trochę przypadkową przygodę z polityką. Gdy jego protektor Jan Rokita nieoczekiwanie wycofał się z polityki - w następstwie decyzji żony o kandydowaniu z PiS, ale i narastających zadrażnień z kolegami - Gowin wydawał się być zgubiony. Jednak Tusk i Schetyna zrobili go nieoczekiwanie nowym liderem krakowskiej listy. Jak mówi profesor Paweł Śpiewak, który wtedy z PO odszedł - zrobili to głównie po to, aby pokazać Rokicie, że nie jest niezastąpiony.

Ale Tusk postawił mu też warunek: akceptacja innych nazwisk na liście, którą miał otwierać, ale której nie mógł układać. Na przykład Tomasza Szczypińskiego, niedawnego kandydata na prezydenta Krakowa, oskarżanego przed sądem o niegospodarność. Gowin krążył po mieście, szukając gorączkowo rady. Krakowska Starówka jest nieduża. W jednej z kawiarń spotkał Rokitę i księdza Andrzeja Augustyńskiego, znanego w Krakowie opiekuna trudnej młodzieży. Ten ostatni poradził mu, aby się zgodził. Rokita był bardziej powściągliwy, ale poparł potem Gowina w kampanii.

"Powiedziałem sobie wtedy: jeszcze kiedyś wezmę odwet na Tusku. Ale potem szybko znalazłem z nim wspólny język. Wszystko się zmieniło" - wspomina dzisiaj trudne chwile Gowin. Jego sytuacja zmieniła się po tych wyborach zasadniczo: jest członkiem zarządu PO wprowadzonym tam na życzenie Tuska. A mimo to można by tylko dodać: zobaczymy, na ile się nie zawiedzie. Na premierze, ale i na polityce jako takiej.

Gowin to polityk grzeczny, spokojny i uładzony. Tak uładzony, że inaczej niż o jego kolegach, mistrzach sejmowych rozgrywek i wiecowych awantur, nie sposób o nim opowiadać anegdot. A jednak, i to łączy go z innymi politykami, budzi bardzo sprzeczne emocje.

"Jestem pewien jego niekoniunkturalizmu. Bo widziałem, jak przez 10 lat jako redaktor naczelny <Znaku> chodził po Krakowie w kiepskich butach, pochłonięty pracą i myśleniem" - przekonuje zaprzyjaźniony z nim od lat 90. publicysta katolicki Dariusz Karłowicz.

Ale są i oceny przeciwne. Człowiek bliski PO, i to z kręgu Rokity, mówi: "Uważam, że dał się zepsuć polityce, choć umie to łączyć z rolą moralisty. Kojarzy się z uwagami Ryszarda Bugaja o Włodzimierzu Cimoszewiczu: Czym bliżej jest konfitur, tym skuteczniej demonstruje, jak bardzo nie lubi słodyczy."

Na liście Michnika

Tego typu zarzutów Gowin w przeszłości nie słyszał. Redaktor naczelny miesięcznika "Znak", który był w swoim czasie jednym z najambitniejszych pism intelektualnych w Polsce drukującym szeroką paletę autorów - od Jerzego Jedlickiego po Ryszarda Legutkę. Rektor Wyższej Szkoły Europejskiej imienia ks. Józefa Tischnera kształcącej kandydatów na międzynarodowe stanowiska na najwyższym poziomie. Autor "Kościoła po komunizmie", najciekawszego studium podziałów i dylematów polskich katolików po roku 1989. I typowy krakowski inteligent spędzający czas na czytaniu i wędrówkach po górach.

Czy jego wybory były koniunkturalne, czy nie? Z pewnością pod prąd własnemu środowisku, liberalnym katolikom popierającym Unię Demokratyczną. W roku 1995 na uroczystościach 50-lecia "Tygodnika Powszechnego" miał drugi referat obok Jerzego Turowicza. Zebrani odebrali to jako sygnał, że to Gowin zostanie w przyszłości naczelnym "Tygodnika", ale tak się nie stało.

Już wkrótce skłócił się z "Tygodnikiem", który nie opublikował jego ostrej polemiki z Adamem Michnikiem proponującym historyczny kompromis z postkomunistami wokół wspólnej wizji historii Polski. Z naczelnym "Wyborczej" przegrał ostatnio proces o to, co kto powiedział na sesji "Znaku" w 1997 r. Gowin przypomniał w wywiadzie dla "Dziennika", że Michnik groził tam ludziom sprzeciwiającym się historycznemu pojednaniu z postkomunistyczną lewicą etykietką "faszystów". W spisanym sprawozdaniu z sesji padły jednak słowa nie "faszyści", a "zwolennicy apartheidu". "To była wersja autoryzowana potem, ja opieram się na własnej pamięci - relacjonuje Gowin. Michnik umieścił go ostatnio na liście swoich wrogów" - obok Jerzego Roberta Nowaka czy Andrzeja Leppera.

Otwierając szeroko miesięcznik "Znak" dla takich ludzi jak Ryszard Legutko, Zdzisław Krasnodębski czy Dariusz Karłowicz, Gowin sam przesuwał się w prawo. Rubikon przekroczył podczas afery Rywina, opowiadając się za projektem IV RP. Na senatora w 2005 r. kandydował z poparciem PO i PiS. Przyjął szyld Platformy, bo wcześniej do niego przyszli i miał tam więcej znajomych, ale kampanię robił razem z kandydatem PiS Legutką.

Nic dziwnego, że uchodził za jednego z najgorliwszych zwolenników koalicji rządowej obu partii, prawie chorym, gdy do niej nie doszło. Łączy się z tym jedno z najdziwaczniejszych doświadczeń Gowina. Razem z Legutką wyprawił się do gabinetu Jarosława Kaczyńskiego, aby go przekonywać do personalnych ustępstw na rzecz Platformy. Nie tylko nic nie wskórał, ale po wielu miesiącach chyba pożałował tej misji. Kaczyński ujawnił bowiem poufną rozmowę, przypisując Gowinowi sugestię, że Grzegorz Schetyna ma powody się obawiać wymiaru sprawiedliwości. "Nic takiego nie mówiłem, przekonywałem Kaczyńskiego, aby oddał któryś z resortów siłowych - MSWiA lub sprawiedliwość - Platformie. Przywołałem jako argument nastroje w moim klubie. Ludzie PO bali się, że aparat państwowy pod całkowitą kontrolą PiS zafunduje im najścia o 6 rano" - opowiada dzisiaj.

W roli profesora

To doświadczenie mogło zrazić intelektualistę nieobeznanego z polityką, zwłaszcza tą najbardziej brutalną, a taka stała się po roku 2005 normą. Co gorsza, Gowin miał także kłopot z aklimatyzacją w Platformie. Wspólnie z nowo wybranym posłem PO Pawłem Śpiewakiem zainaugurowali cykl debat o ideowej tożsamości Platformy. Ale większość klubowych kolegów ziewała na tych spotkaniach. Gdy zaś Gowin zaczął domagać się od Tuska prac nad partyjnym programem, dostał symboliczną fangę w nos. "Gdyby o kształcie Platformy decydowali profesorowie Gowin i Śpiewak, miałaby ona kilka procent" - zawyrokował lider. Wreszcie wraz z Rokitą i Śpiewakiem przedstawili dziennikarzom własną nieuzgodnioną z kierownictwem wersję programu. "To nie była miłość od pierwszego wejrzenia" - mówi dziś o sobie i Tusku.

Uratowała go paradoksalnie porażka Rokity. Stał się nagle jednym z partyjnych notabli - coraz częściej wysyłanym do telewizji, gdzie jego pełne wątpliwości "tak" stało się równie cenne, jak gorliwe wystąpienia Chlebowskiego czy błazenady Palikota. Partyjni liderzy nauczyli się cenić jego niszę. Gdy trzeba było zdobywać konserwatywne katolickie Podkarpacie w wyborach uzupełniających do Senatu, posłano tam Gowina, bo jego rodzinną miejscowością jest Jasło, ale i dlatego, że liczono na jego dobre kontakty z księżmi. Inna sprawa, że ludowa religijność mieszkańców podrzeszowskich wsi niekoniecznie dobrze harmonizowała z jego intelektualnym katolicyzmem dla elit.

Czy Gowin uzyskał jednak poczucie pociągania za sznurki? "Myślał, że miejsce w zarządzie oznacza realny udział w decyzjach, a to ciało fasadowe, zbierające się rzadko" - mówi nie bez złośliwości ważny polityk PO. Inny, bliższy Gowinowi opowiada, że nowo upieczony członek ścisłego kierownictwa był zaskoczony panującymi tam obyczajami. "Co z tego, że czasem Donald wspierał jego opinie. Okazywało się, że ustalono coś, co postulował Jarek, a po miesiącu nikt nawet tego nie pamiętał."

Zdołał przy osobistym wsparciu Tuska obronić IPN przed atakami kolegów, ale niewiele więcej. Gdy wychodził z własnymi pomysłami - na przykład powołaniem partyjnego think tanku - natrafiał na opór materii. Równocześnie lider umiał czasem dać odczuć, że tak jak wszyscy powinien znać swoje miejsce w szeregu.

Wojna o Kraków

Ostatnio Gowin był współgospodarzem wizyty Tuska w Krakowie. Na pełnej działaczy Platformy sali na Wydziale Chemii Uniwersytetu Jagiellońskiego premier pozwolił sobie na żarty pod adresem posła. Według jednych świadków wypominał mu omyłkę w kwestii koalicji PO - PiS, według innych - opór wobec przedterminowych wyborów w 2007 r. Uwagi Tuska wywołały radość zebranych. - Pan premier dobrze wyczuwa atmosferę sali - zażartował, trochę z siebie, a trochę z sytuacji, Gowin.

To z kolei ilustracja jego kłopotów na własnym terenie. Jarosław Gowin uzyskał dobry wynik wyborczy (160 tys., niewiele mniej niż Zbigniew Ziobro), ale organizacji krakowskiej nie kontroluje. Przeciw niemu jest grupa dawnych wychowanków Rokity, która w dużej mierze przyczyniła się do jego rezygnacji z kandydowania. Zwolennicy Gowina mówią o nich z przekąsem "pragmatycy". W przyszłej rozgrywce o kierownictwo małopolskiej PO obstawiają oni w większości ministra obrony Bogdana Klicha. O Gowinie mówi się, że chciałby startować, ale ma niewielkie szanse.

Jego obóz twierdzi, że to spór o pryncypia. Gowin przyczynił się do nominacji na wojewodę małopolskiego Jerzego Millera, świetnego menedżera. Nie zrobił on partyjnej czystki w wojewódzkim urzędzie, obsadza stanowiska w drodze konkursu. Ostatnio wbrew zakusom lokalnym działaczem kuratorem oświaty została w Krakowie osoba z niepartyjnego klucza. Jego zastępcą jest radna PiS. Czyli obyczaje inne niż w całej Polsce.

Przeciwnicy Gowina stawiają mu zarzuty polityczne. Uważają, że pozostał zwolennikiem koalicji PO - PiS, jeśli nie w całej Polsce, to przynajmniej w Krakowie. On sam nie całkiem je odrzuca. - Trudno było o regionalną współpracę z Ziobrą, ale Zbigniewa Wassermanna uważam za przyzwoitego człowieka - mówi o nowym szefie małopolskiego PiS. Wassermann, uważany przez wielu platformersów za diabła, rewanżuje mu się komplementami.

Ale "pragmatycy" wypominają przede wszystkim Gowinowi, że jest takim samym politykiem jak oni, tylko umie zachować maskę bezinteresownego. Konkretne zarzuty są błahe: a to pojechał do nowo zakładanego koła PO w gminie Zielonki pod Krakowem i przy okazji obiecał starania o zaniechanie budowy obwodnicy, a to na nieoficjalnych spotkaniach mówi brutalnym językiem. A to uczestniczył w zebraniach poświęconych obsadzie wojewódzkiego inspektora sanitarnego.

Mało jak na znaczącego polityka, ale pokazuje to paradoks sytuacji człowieka skazanego na nieustanne kompromisy z kuchnią tego zawodu. Co więcej, bywa on też równolegle krytykowany przez dawnych przyjaciół Rokity. Za to, że nie bronił bliskich mu ludzi, takich jak po raz drugi zrzucona z listy PO Liliana Sonik. I za to, że generalnie poszedł na układ - i z Tuskiem, i z "pragmatykami".

W tle krąży jeszcze mocniejsze oskarżenie: że Gowin zdradził Rokitę, że gotów był zająć jego miejsce, że miał składać podobne oferty Tuskowi, jeszcze przed jesienią 2007. Obrońcy przypominają, że to Rokita do samego końca dogadywał się z Tuskiem i nie dbał o słabe środowisko platformerskich konserwatystów. "Od Jarka można by oczekiwać lojalności, gdyby sam był traktowany lojalnie" - mówi bliski mu działacz krakowskiej PO.

Tyle że wobec Gowina stawiane są podobne zarzuty. "Aż za mądry, za przystojny i za elokwentny, ale kompletnie pozbawiony zdolności gry zespołowej" - mówi osoba związana z Rokitą.

Nie pójdzie na kawę

Opinie o tym, że pozostał politycznym singlem, są formułowane także w gronie potencjalnych zwolenników bądź oponentów Gowina - posłów PO. "Pracowity, wielki intelekt, ale nie ma daru podtrzymywania bliskich kontaktów, nawet z życzliwymi mu ludźmi" - ocenia dyplomatycznie Zbigniew Chlebowski. Anonimowe opinie są bardziej miażdżące. "Trzyma się na uboczu, nawet nie mieszka w hotelu sejmowym. Nie widziałam, żeby poszedł z kimś na kawę" - zauważa po porcji rytualnych pochwał pewna posłanka.

Obcość Gowina nie jest wyłącznie skutkiem jego usposobienia, ale także politycznego dystansu. Wielu wypomina mu na przykład wciąż niewygasłe, choć dziś już raczej deklaratywne przywiązanie do idei IV RP, która w PO mylona jest z sympatiami do PiS. Gowin trzyma się też z boku wobec tego, co można by uznać za parlamentarny rytuał. "Jest członkiem komisji kultury, ale milczy. Nie dziwię się, bo udział w awanturach posłów Śledzińskiej-Katarasińskiej, Kruk i Wenderlicha nie należy do przyjemności" - zauważa klubowy kolega. To jednak wyrabia mu opinię wyniosłego i nie całkiem solidarnego wobec partyjnych towarzyszy. Nieprzypadkowo najlepszą opinię ma u niektórych PiS-owców ujętych jego niepartyjnym stosunkiem do ludzi. "Kontakty z kolegami z PO polegają przeważnie na uszczypliwościach w restauracji. Z nim można poważnie podyskutować" - zauważa poseł Paweł Poncyliusz, też jednak trochę nietypowy jak na PiS-owca.

Czy Gowin jest wyobcowany w swoim klubie? Nie całkiem. Są posłowie, i to nie tylko z grona nieco mitycznych konserwatystów, którzy zauważają jego chęć niesienia innym pomocy i wysiłek, aby szukać, czasem wbrew kierownictwu, nowych talentów. To on forsował pomysł wysyłania do mediów atrakcyjnej i inteligentnej posłanki Joanny Muchy, co skończyło się ostatecznie niepowodzeniem. "Gdyby trzymał się tej postawy konsekwentnie, mógłby sporo ugrać, bo u nas jest problem zakonu KLD, tak jak w PiS zakonu PC, i wielu kolegów czuje się niedowartościowanych. Ale Jarek pozostał outsiderem. Grzeczniejszym niż Rokita, ale na dystans."

Na skórze katolika

Z drugiej strony nie wszystko da się załatwić grzecznością. Ta sama posłanka Mucha, zajmująca się służbą zdrowia, jest już dziś krytykiem wielu propozycji Gowina. Chlebowski wytypował jako klubową recenzentkę bioetycznego projektu Iwonę Śledzińską-Katarasińską, dawną działaczkę lewego skrzydła Unii Demokratycznej. A ta wprawdzie uzależnia swoje stanowisko od espertyz, ale mówi też dobitnie: Poseł Gowin powinien pamiętać, że w klubie są nie tylko konserwatyści.

Zostanie mu to przypomniane wiele razy. Jest skazany na dylemat głęboko zaangażowanego katolika, któremu przychodzi badać na własnej skórze granice demokratycznego kompromisu. Już powiedział rzeczy ryzykowne. Robertowi Mazurkowi tłumaczył w DZIENNIKU, że katolicki polityk nie może się w pełni kierować zasadami swojej religii przy pisaniu ustaw. To z punkt widzenia wielu nieomal bluźnierstwo. Nieprzypadkowo Gowin stał się już dziś negatywnym bohaterem "Naszego Dziennika", "Frondy" czy konserwatywnych blogów internetowych.

Bronią go też zaangażowani katolicy. "Projekt Gowina zwiększa ochronę życia. Wprowadzenie całkowitego zakazu in vitro, zgodnie z polądem Kościoła, że zagraża godności małżeństwa, jest w dzisiejszych realiach niemożliwy. Mógłby być zresztą odbierany jako coś podobnego do prawnego zakazu cudzołóstwa" - zauważa Konrad Szymański, dawny działacz ZChN, a dziś poseł PiS do europarlamentu.

W przeszłości Gowin postępował niekonwencjonalnie z punktu widzenia wszystkich stron światopoglądowych sporów. Odrzucił nowinkarstwo katolików otwartych, ale przeciwstawiał się hierarchii, na przykład w sprawie arcybiskupa Paetza. Był przeciwny wprowadzeniu zakazu aborcji do konstytucji, bo uważał, że to obali niepisany kompromis. Dziś, co paradoksalne, może zostać przygnieciony lawiną w wojnie o granice świeckości państwa, tak jak niegdyś Jurek.

Można sobie przecież wyobrazić łatwo sytuację, gdy większość klubu PO zmienia przepisy projektu Gowina, tak że staje się on swoim przeciwieństwem. W parlamencie zbudowanie większości wokół jego tradycyjnych poglądów będzie trudne, zwłaszcza że PiS przyjmie, jak się zdaje, strategię wojny totalnej ze wszystkim, co wychodzi z szeregów PO. Szarpany przez prasę, osamotniony Gowin będzie zmuszony głosować przeciw własnemu okaleczonemu dziełu. Albo patrzeć, jak będzie ono grzebane przez zaniechanie. A potem wróci do Krakowa, gdzie będzie się musiał może zmierzyć z nieżyczliwością arcybiskupa Dziwisza, jednego z najzaciętszych krytyków in vitro. A przecież dobre stosunki z hierarchią to jego być albo nie być. Nie da się działać w roli politycznego katolika bez choćby tolerancji biskupów.

Intelektualista na dworze

Nie da się również działać w polskim parlamencie bez przyzwolenia lidera, tak jak na dworze nie dawało się przeżyć bez łaski króla. "Do tej pory Gowin nie popełnił jednego błędu Rokity, w tej kadencji unikał krytykowania Tuska i Schetyny" - zauważa nieżyczliwy mu działacz krakowskiej PO. Teraz okaże się, czy było warto zawierać ten najbardziej typowy dla polskiej polityki kompromis.

Gowin uległ już magii gry, i to na różnych poziomach. Na forum internetowym "Frondy" wyśmiewano go przez wiele dni, gdy zaraz po wyborach 2007 ktoś podsłuchał go w pociągu relacji Warszawa - Krakow. Świeżo upieczony poseł komentował przez komórkę karuzelę stanowisk, jakby sam był rozdawcą posad w nowym rządzie. Wkrótce potem rozeszła się pogłoska, że zostanie ministrem edukacji. Miał ponoć odmówić. Ale ludzie Tuska twierdzili, że sam był źródłem tych plotek, aby podnieść swój prestiż.

Ale jednego nie można mu zarzucić: że jest w polityce po nic. Choć projekt bioetyczny to tak naprawdę jego pierwsze poważne przedsięwzięcie. Złośliwi koledzy z PO śmieją się, że do tej pory robił raczej dobre wrażenie niż coś pożytecznego. Życzliwi twierdzą, że jako politykowi nieortodoksyjnemu trudno mu było znaleźć sobie miejsce i w końcu szansą dla niego stała się ta nisza. Pytanie tylko, szansą na co.

"Działalność polityczna nie skazuje na większe ryzyko moralne niż praca w korporacji czy na uczelni" - uważa przyjaciel Gowina Dariusz Karłowicz. "Problemem jest co innego: jałowość demokratycznej polityki. Fakt, że ty się napinasz, a węzeł jest prawie w tym samym miejscu, gdzie poprzednio. Dla człowieka, który siadał i pisał książkę, to źródło męki."

Bronisław Wildstein dalej przyjaźni się z posłem PO, choć ostro krytykuje Platformę jako skolonizowaną przez salon, podczas gdy Gowin twierdzi, że taka kolonizacja nie nastąpiła. Pytany, czy jego przyjaciel dobrze wybrał, znany z zadziorności publicysta uśmiecha się: "Moja żona powiedziała niedawno: Jarek pokochał politykę. Ale czy polityka pokochała jego?"