"Za pośrednictwem prezydenta działa Jarosław Kaczyński. Na plecach Lecha Kaczyńskiego wypromowali się <Tageszeitung>, Janusz Palikot, Piotr Kownacki. Praktycznie każdy przeciwnik albo sykofant może coś na słabości, wręcz nieistnieniu Kaczyńskiego skorzystać" - argumentuje Michalski. I można się z tą argumentacją zgodzić w jednym przypadku: jeśli Kaczyńskiego wypreparuje się z całości politycznego ekosystemu.
>>> Zobacz, co na ten temat uważa Cezary Michalski
Zarzut bezczynności, bycia narzędziem innych osób, służenia jako trampolina dla cudzych karier - da się łatwo udowodnić w wielu innych przypadkach. Także polityków będących bożyszczami tłumu. Kaczyński jednak wszedł w buty Lecha Wałęsy z czasów jego prezydentury czy Mariana Krzaklewskiego z kampanii prezydenckiej 2000 roku. Czyli najbardziej znienawidzonego polityka, któremu nie wybacza się nawet najdrobniejszych spraw. Inaczej niż temu, który aktualnie zajmuje szczyt rankingowej hierarchii. Faworytowi z reguły wszystko uchodzi. Do czasu gdy łaska ludu się nie odwróci. Niby rzecz zwykła w demokracji, ale z pewnością nie sprzyjająca klarownym ocenom.
Michalski nazywa też prezydenta "niepolitykiem, niedyplomatą" w konkretnym kontekście. Wymienia trzy przykłady: obrażenie się na Niemców po publikacji "Tageszeitung", sparaliżowanie polskiej polityki zagranicznej na "europejskim froncie" i dwie wyprawy do Gruzji - te ostatnie według Michalskiego "kompromitujące Polskę jako państwo". Trzy różne rzeczy w jednym worku. Co do pierwszego zgoda - emocjonalna reakcja na chamski komentarz nie była przykładem odpowiedzialności i profesjonalizmu. Kwestia europejska jest już typową kontrowersją. Po prostu można mieć inne zdanie i tu Kaczyński mieści się w unijnej normie. A wyjazdy do Tbilisi - ośmielę się twierdzić - zostaną zapisane w bilansie Kaczyńskiego jako jego wielkie sukcesy.
Starczyło śledzić państwowe rosyjskie media, by stwierdzić, że działania polskiego prezydenta nie były kompromitacją. Inaczej kremlowska telewizja nie dostałaby takiej wścieklizny, na jaką zapadła w sierpniu czy listopadzie. Ktoś, kto oglądał kroniki filmowe z lat 50. i pamięta, jak tam mówiono o Churchillu, Trumanie czy Adenauerze, łatwo wyczuje podobny ton. A Churchill nie był kompromitacją Anglii. Kaczyński swoją polityką wschodnią sporo namieszał władcom Kremla. Byłby kompromitacją Polski, gdyby im ułatwił cokolwiek. Oni zaś wyklinają go jako "rusofoba" i bardzo by nie chcieli, by ktoś taki był prezydentem Polski. A mimo wszystkich naszych wewnętrznych różnic nie ma nad Wisłą sił politycznych, których pragnienia byłyby tożsame z interesami Władymira Putina.
Zresztą - załóżmy, że Kaczyński jest tylko fantomem. Jeśli tak, to niezmiernie ważnym. Nic tak bardzo nie spaja Platformy Obywatelskiej jak niechęć do niego. To siła potężna, skutecznie równoważąca tendencje odśrodkowe. Dla PiS natomiast Pałac Prezydencki to Okopy Św. Trójcy - ostatnia twierdza, która przypomina czasy niedawnej świetności i budzi nadzieje, że może jeszcze coś da się odwojować. To też integruje.