Dlaczego zdecydowała się pani na przejście do Zielonych? Już wcześniej pani z nimi współpracowała, ale dotąd nie przekroczyła pani tego "rubikonu" jakim jest członkostwo w partii?

Klaudia Jachira: To prawda, posłanki i poseł Zielonych to były osoby, z którymi najczęściej i najwięcej współpracowałam od początku kadencji Sejmu. Dla nas zawsze ta kwestia formalna, czy jestem członkinią Zielonych, czy nie jestem, była drugorzędna, bo i tak wspólnie pracowaliśmy. Wydaje mi się, że moje przystąpienie do tej partii to jest właśnie naturalna konsekwencja tej współpracy. Skoro jeździłam na ich różne spotkania i konwencje, stwierdziliśmy, że możemy połączyć siły także w sposób formalny.

Reklama

Tym niemniej można usłyszeć, że jednak są pewne różnice między panią i Zielonymi, dotyczące głównie poglądów na gospodarkę. Pani deklaruje się jako zwolenniczka liberalizmu gospodarczego, a Zieloni są bardziej na lewo. I właśnie to przeszkadzało dotąd pani przystąpić do tej partii?

Na pewno zdecydowanie więcej nas łączy. Wszystkie kwestie związane z walką o klimat, transformacja energetyczna, prawa zwierząt, przejście na OZE, ustawy dotyczące segregacji odpadów - w tych sprawach mamy pełną zbieżność poglądów. Poza tym uważam, że Zieloni trochę niesłusznie są ustawiani po skrajnie lewej stronie. Gdy zajrzałam do ich programu gospodarczego, byłam pozytywnie zaskoczona. Tam jest dużo np. o uproszczeniu systemu podatkowego, z czym się w stu procentach zgadzam, o wspieraniu mikro i małych przedsiębiorstw.

Myślę, że mało kto zdaje sobie sprawę, że Zieloni mają to w programie. Poza tym łączą nas takie pomysły, jak zgoda na zachęcanie prywatnych podmiotów, by inwestowały w zieloną energię, pompy ciepła, czy termomodernizację budynków. Uważam, że są systemowe potrzeby wsparcia przez państwo tego, żeby polscy inwestorzy chcieli w to wchodzić. Oczywiście to są rzeczy, które wymagają ode mnie kompromisu jako zwolenniczki liberalizmu, ale jest to dla mnie w pełni akceptowalne.

Bo dopuszczalnym kompromisem dla mnie jest inwestowanie publicznych pieniędzy w wyższy poziom usług publicznych. W działalności obecnej władzy bardzo mi się nie podoba, że nie ma strumieniowania pieniędzy np. na ochronę zdrowia, tylko publiczne pieniądze rozdawane są wszystkim po równo. Tak było przecież np. z dodatkiem do węgla. Uważam że do wydawania publicznych pieniędzy powinniśmy podchodzić z wielką odpowiedzialnością, a nie rozdawać je tym, którzy ich nie potrzebują.

A jakie kwestie was dzielą z Zielonymi?

Reklama

Większość opozycji, w tym Zieloni, poparła np. dopłaty do dekoderów, ja byłam jako jedna z nielicznych przeciwko. Gdyby było znów takie głosowanie, zapewne znów będę przeciwko. Ale generalnie nie różnimy się w wielu kwestiach.

Słychać też argumenty, że przystąpiła pani do Zielonych, bo w ten sposób łatwiej będzie zdobyć pani dobre miejsce na liście wyborczej. Rozumiem, że zamierza pani ponownie kandydować?

Tak, chciałabym kandydować. Myślę, że to nawet byłoby potrzebne, by po tych czterech latach wyborcy i wyborczynie ocenili moją działalność w Sejmie. Natomiast miejsce na listach to jest sprawa, którą w ogóle się nie zajmuję. Od tego, żeby ustalać miejsca na listach są szefowie partii czy Koalicji Obywatelskiej.

Rozumiem, że liczy pani na to, że wejdzie pani z każdego miejsca, z uwagi na rozpoznawalność...

Rzeczywiście, cztery lata temu weszłam z trzynastego miejsca (w okręgu wyborczym w Warszawie-PAP). A jeżdżąc po Polsce przekonuję ludzi, że nie trzeba głosować na "jedynki". Że wchodzi ta osoba z listy, na którą oddamy swoje głosy. Tylko taki zwyczaj się wytworzył, że ludzie głosują na "jedynkę", ale w idealnej demokracji wcale nie musiałoby tak być. Można się np. umówić, że wszyscy głosują na "siódemki". Tym niemniej, jak już powiedziałam, od ustalania mojego miejsca na listach są szefowie partii. Ja mam kilka rzeczy do zrobienia i chciałabym to zacząć realizować, a członkostwo w partii mi w tym pomoże.

Czy według pani Zieloni powinni startować w ramach Koalicji Obywatelskiej, czy może samodzielnie, albo w innej koalicji?

Jestem sierotą po wspólnej liście. Już od 2016 roku wzywałam do zjednoczenia opozycji. Dziś widać, że wspólnej listy na pewno nie będzie i jest mi z tego powodu przykro, bo uważam, że najlepiej dla nas wszystkich by było, byśmy startowali wspólnie. Co do formuły startu Zielonych, to decyzja współprzewodniczących partii. Ja mogę tylko powiedzieć, że to jest wspólna zasługa i Zielonych, i Koalicji Obywatelskiej, że tak długo współpracujemy.

Powinni więc startować z list KO?

Na pewno powinniśmy współpracować z Koalicją Obywatelską, bo ta współpraca się udaje. Nie zawsze jest łatwo, czasem są różnice, a generalnie gdyby po trzech i pół roku podsumować współpracę z KO, to wychodzi na plus. Zależy mi też na współpracy z całą opozycją demokratyczną, bo dobrze nam to wychodzi w komisjach czy zespołach parlamentarnych.

Pani osobiście też jest zadowolona z członkostwa w klubie KO?

Gdybym nie była, toby mnie w nim nie było. Nie mam z tym problemu, żeby coś głośno powiedzieć.

Kilka razy była pani na dywaniku u przewodniczącego klubu...

Bywało różnie. Co do dywanika, to raczej media tak to przedstawiały. Po prostu rozmawialiśmy z przewodniczącym klubu. Jak się w czymś nie zgadzaliśmy, to mówiliśmy, że się nie zgadzamy, tak wygląda demokracja. To chyba tylko w PiS muszą się ze wszystkim zgadzać, bo inaczej nie dostaną następnej spółki skarbu państwa. Ale gdybym nie oceniała pozytywnie współpracy z KO, to by mnie tu nie było. Media widziały mnie przecież już w różnych miejscach.

Skoro przystąpiła pani do Zielonych, to może ma pani aspiracje dotyczące kariery w tej partii. Będzie pani chciała kiedyś kandydować na współprzewodniczącą?

To jest dla mnie za wczesne pytanie. Zieloni to moja pierwsza partia polityczna, nigdy wcześniej nie byłam w żadnej partii, w 2015 roku współpracowałam z Nowoczesną, ale ona wtedy dopiero się tworzyła. Na razie uczę się partii. Tego, że musiałam wstąpić do określonego koła partyjnego, poznaje też wszystkie gremia i ciała partyjne. Ja swoje członkostwo widzę tak, że chciałabym wspierać liderów i liderki w tym, co jest dla mnie ważne.

Czyli na razie nie ma pani takich aspiracji, ale w przyszłości pani nie wyklucza…

K.J.: Może pan zauważył w rozmowach z kobietami w polityce, że my nie wchodzimy do partii czy do Sejmu dla stanowisk. Ja weszłam do polityki z powodu głębokiego oburzenia tym co robi obecna władza i chcę się temu przeciwstawiać.

Ale jako szefowa partii może pani więcej zrobić niż zwykły poseł…

To jest źle zadane pytanie. Gdyby mnie pan zapytał, co chciałabym z Zielonymi zrobić, to bym odpowiedziała, że np. jak najlepszą ustawę o systemie kaucyjnym i rozszerzonej odpowiedzialności producenta. Jeżeli bycie zwykłą członkinią partii nie wystarczy, żeby taką ustawę przygotować i przyjąć, to będę się zastanawiać co zrobić, aby wprowadzić takie rozwiązania w życie. Myślę jednak, że to nie jest kwestia, czy będę na takim stanowisku czy na innym, tylko czy to napiszemy czy nie. Uważam, że funkcje to tylko narzędzie do osiągnięcia rzeczy, które są dla nas ważne.

Czy zmieni się pani styl uprawiania polityki? Będzie pani nadal urządzać happeningi na sali sejmowej?

Nie uważam, żebym kiedykolwiek urządziła jakiś happening w Sejmie.

A rzucanie papierków w czasie zaprzysiężenia Adama Glapińskiego?

To było wystąpienie z użyciem rekwizytów, kiedy nie można zabrać głosu z mównicy. Każde moje działanie, które nie było tradycyjną formą zabierania głosu było zawsze wtedy, gdy nie mogłam wystąpić na mównicy. Dziś debata parlamentarna bywa często ograniczana i na ogół w ważnych momentach. Jeśli używałam napisów czy rekwizytów to zawsze wtedy, gdy nie mogłam zabrać głosu jak każdy poseł czy posłanka. A skandale czy happeningi urządza PiS, tworząc kolejne instytucje do wypłacania milionów swoim znajomym. W sumie nie wydaje mi się, żeby coś się miało zmienić w mojej działalności jako posłanki. Uważam, że po prostu trzeba mówić prawdę i że jestem to winna wyborczyniom i wyborcom.

Rozmawiał Piotr Śmiłowicz