Jeden wpis kanclerza Niemiec zamieszczony na Twitterze 8 maja wywołał w Polsce fajerwerki oburzenia. Zwłaszcza po prawej stronie. Przy czym były one albo emocjonalne, albo powierzchowne, albo przybierały formę beki. Szybko też zassała je kampania wyborcza, w której regułą jest, że im mocniejsze są w III RP nastroje antyniemieckie, tym lepiej dla obecnego obozu władzy.

Reklama

Niemiecki pakiet kłamstw

De facto kanclerz Olaf Scholz po raz kolejny oddał małą przysługę PiS-owi. Jednak pakiet kłamstw, który zawarł w trzech zdaniach swego twitta przecież nie temu miał służyć.

Niestety, mało kto w Polsce zadał sobie trud rozebrania owego pakietu na czynniki pierwsze i spróbował określić jakie niosą ze sobą konsekwencje dla naszego kraju. Jednak zamiast narzekać (zwłaszcza na beztroskę polskiej klasy politycznej) lepiej trzymać się hasła niezapomnianego Adama Słodowego – „zrób to sam”.

Zatem do dzieła. W pierwszy zdaniu kanclerz oznajmił: „78 lat temu Niemcy i świat zostały wyzwolone spod tyranii narodowego socjalizmu”. Każdy z czytających te słowa, jeśli posiada choćby znikomą wiedzę o poprzednim stuleciu czuje, że z tym zdaniem jest coś nie tak.

Patrząc na fakty, to właściwie wszystko jest nie tak. Poczynając od tego, że większą część Starego Kontynentu jeszcze w 1944 r. okupowały zupełnie nie przypadkiem hitlerowskie Niemcy. Acz jak same wówczas twierdziły - dla dobra podbitych narodów i ochronienia ich przed „wyzwoleniem” ze strony Związku Radzieckiego.

Przemówienie Goebbelsa

Reklama

„Wiemy doskonale, że walczymy teraz o wszystko. Walcząc, doszliśmy do przekonania, że zadaniem Europy jest bronić swych najświętszych dóbr, swych rodzin, kobiet i dzieci, piękna i nienaruszalności krajobrazu, miast i wsi, dziedzictwa dwóch tysięcy lat kultury oraz tego wszystkiego, co zapewnia radość życia” – mówił w swym perfekcyjnym wystąpieniu 18 lutego 1943 r. w Pałacu Sportu Joseph Goebbels. Po klęsce pod Stalingradem minister propagandy III Rzeszy przygotowywał tak rodaków do konieczności prowadzenia wojny totalnej, by uchronili siebie i to, co zdobyli w Europie przed „wyzwoleniem”.

W owym czasie „tyrania narodowego socjalizmu” (jak ładnie ujął to Olaf Scholz) nie doskwierała Niemcom aż tak mocno. Niestety polska historiografia zajmowanie się tą tematyką porzuciła zaraz po 1989 r. Jeśli idzie o monografii oparte na źródłach archiwalnych, czy badania, pozostaje nam przede wszystkim to, co powstało w wczasach PRL-u. Zatem, aby poprzeć konkretnymi argumentami powyższą tezę trudno powołać się na coś napisanego w języku polskim. Na szczęście są jeszcze Anglosasi i ich dorobek.

Można zatem sięgnąć do np. czwartego tomu opracowania Jeremy Noakesa „Nazism 1919-1945” pt. „The German Home Front in World War II”. Wśród dokumentów źródłowych opatrzonych komentarzem redakcyjnym jest mnóstwo perełek, jak choćby raporty policji politycznej SD (Sicherheitsdienst des Reichsführers SS) o nastrojach społecznych.

Nastroje społeczne w Niemczech

„Podczas gdy utrata zaufania do poszczególnych czołowych osobistości lub wiodących urzędów zdarza się stosunkowo często, wiara w Führera jest praktycznie niezachwiana. Chociaż z pewnością była poddawana różnym poważnym napięciom, przede wszystkim po upadku Stalingradu, to jednak ostatnie miesiące przyniosły wzrost zaufania do Führera pomimo niepowodzeń na wszystkich frontach” – informował raport dla Kancelarii Rzeszy sporządzony 29 listopad 1943 r.

Podkreślał też, iż: „Wiara w niego (Hitlera – przyp. aut.) została tak wzmocniona przez bolesne kryzysy czwartego roku wojny, że trudno ją teraz zachwiać nawet niekorzystnymi wydarzeniami politycznymi lub wojskowymi”.

To jak w kolejnym roku Niemcy zaciekle walczyli, by nie dać się „wyzwolić” raczej potwierdzało obserwacje SD. Łącznie ponad 17 milionów mężczyzn służyło podczas wojny w Wehrmachcie, Luftwaffe, Kriegsmarine i Volkssturmie. Jakieś 800 tys. zgłosiło się na ochotnika do Waffen SS.

NSDAP? Rekordy popularności

Ba! Nawet Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników biła rekordy popularności. Ciągle się powtarza, że wygrywała demokratyczne wybory na początku lat 30., zaś w tych ostatnich z marca 1933 r. zdobyła nawet 43.9 proc. głosów. Natomiast jakoś nie zauważa się, iż wówczas liczyła sobie marne 2 mln członków. Za to we wrześniu 1939 r. było ich już 5,3 mln. Co i tak nie może równać się z końcem 1944 r. Dopiero wówczas NSDAP osiągnęła (jakby to dyplomatycznie powiedzieć) - apogeum swej popularności wśród Niemców. Należało bowiem do niej już 8,5 mln osób. Trudno podejrzewać, by tak zaznaczały, iż nie mogą się już doczekać wyzwolenia. Nawet Niemki okazywały tej idei pewien sceptycyzm, skora w czasie wojny ich liczba w szeregach NSDAP wzrosła z 19 do 37 proc.

Tu na marginesie warto przypomnieć definicję słowa „wyzwolenie”. Słownik PWN precyzuje je jako: „przywrócenie wolności, niezależności”. Jednakże pamiętajmy, iż jest to polski słownik. Wprawdzie encyklopedia „Britannica” mówił podobnie, że oznacza ono: „dać wolność lub więcej wolności”. Jednak to angielska encyklopedia, z której kanclerz Scholtz nie musiał korzystać.

Tak na marginesie, ciekawe jest połączenie słowa „wyzwolenie” z tym co alianckie bombowce zrobiły z Kolonią, Dreznem i wieloma innymi niemieckimi miastami. Acz jeszcze ciekawiej bywało po przejściu Armii Czerwonej. Zważywszy na to, jak Czerwonoarmiści podchodzili do ludności cywilnej, a zwłaszcza kobiet, ten rodzaj wyzwalania kojarzyć się może z gatunkiem popularnych filmowym rozrywkowych, ukazujących oswabadzania opętanych przez demony ludzi przy użyciu egzorcyzmów.

Scholz: Zawsze wdzięczni…

Przechodząc do kolejnego zdania kanclerza Scholza z Twittera, to brzmi ono: „Zawsze będziemy za to wdzięczni”.

Cóż pozostaje mieć nadzieję, iż nie rozmija się ona równie mocno z faktami jak zdanie poprzednie. Natomiast wspólnie tworzą komunikat mówiący, że Niemcy jako jednostki, społeczeństwo oraz naród w latach 1933-1945 stanowili osobne byty równoległe do nazistów i nazizmu. Wręcz można sobie wyobrazić, iż byli jak taka mała nawiedzona przez demony dziewczynka. Wprawdzie ukatrupiła masę ludzi z sąsiedztwa, ukręciła łby paru egzorcystom, ale po wygnaniu złego ducha okazuje się słodką, niewinną ofiarą opętania. Szczerze przy tym wdzięczną wybawicielom, bo to demony były wszystkiemu winne.

Niestety takie zdejmowanie starych win z Niemców i ich państwa to nie jest dobra wiadomość dla Polski. Wbrew pozorom kolejne zdanie z Twittera również.

„8 maja ostrzega nas: Nasze demokratyczne państwo konstytucyjne nie jest rzeczą oczywistą. Powinniśmy ją chronić i bronić - każdego dnia” – zadeklarował w nim kanclerz. Na pierwszy rzut oka brzmi znakomicie. Nie dość, że Niemy są wdzięczni za wyzwolenie, to jeszcze ich rząd zamierza bronić konstytucji i demokracji.

W Polsce zdanie to rządowe media już pomijały, bo żaden z niego pożytek dla kampanii wyborczej. Z kolei media liberalno-lewicowe w ogóle starały się ignorować wpis Scholza, ponieważ mógłby napędzić trochę wyborców prawicy.

Tymczasem stanowi ono dopełnienie komunikatu skierowanego na użytek nie tylko zewnętrzny, ale i wewnętrzny. W czasach, gdy posypała się cała niemiecka polityka wschodnia, gospodarka została odcięta od tanich surowców z Rosji, a transformacja energetyczna też zaczyna zapowiadać się na piękną katastrofę, odpowiedzialność za zbrodnie z II wojny światowej staje się coraz mocniej ciążącym garbem. Dopóki rozwój RFN przebiegał od sukcesu do sukcesu, winy przodków nie stanowiły takiego znów kłopotu.

Piramidalne niemieckie kłamstwo

Gorzej, kiedy zaczyna się tracić na znaczeniu. Dlatego narracja pt. „to nie my, tylko nawiedzeni naziści, od których Niemcy zostały wyzwolone”, wydaje się dla interesów Berlina najlepszym wyborem. Jednakże jest ona tak piramidalnym kłamstwem, iż trudno by nie zaczęła zgrzytać. I tak się dzieje nie tylko na zewnątrz RFN, ale też wewnątrz samego kraju. Biedniejącym i frustrującym się z tego powodu Niemcom, trzymanie się wiary w „wyzwolenie” przychodzi coraz trudniej.

Symptomatyczne jest to zwłaszcza na terenach byłych Niemiec Wschodnich. Obecnie sondaże wyborcze mówią, że oprócz Berlina we wszystkich landach powstałych po wchłonięciu NRD kolejne wybory lokalne i ogólnokrajowe wygra AFD. Ciesząc się poparciem od 24 proc. w Brandenburgii do 28 proc. w Turyngii. Dla czerwono-zielonego rządu Scholza byłaby to katastrofa.

Tylko że Polacy tak czy siak nie mają się z czego cieszyć. Jeśli wygrywałaby lansowana przez kanclerza narracja „wyzwoleniowa”, uderza ona w polskie interesy. Jeśli rządy kanclerza okażą się trampoliną do wyborczych sukcesów AFD, która nie ukrywa swej wrogości wobec: NATO, Stanów Zjednoczonych oraz III RP, stajemy przed równie nieciekawym problemem.

Na oba te scenariusze ani rządzący w Polsce, ani też opozycja nie są zupełnie gotowi. Brak nawet rozważań jak próbować skutecznie mierzyć się z takimi wyzwaniami. Najprościej więc ich nie zauważać. Robiąc wyjątek dla rzeczy dziejących się za Odrą jedynie wówczas, gdy okazują się propagandowo użyteczne podczas kampanii wyborczej.