Marlena Pawłowska, siostra jednego z liderów LPR i żona byłego posła tej partii, w telewizji publicznej odpowiada za ośrodki wczasowe. Niedawno prowadziła projekt sprzedaży dwóch z nich. W czwartkowe popołudnie dzwonimy na numer telefonu na jej telewizyjnym biurku: "Dobrze się pani pracuje w TVP?".

Reklama

Nie wiadomo. Pawłowska odpowiada zdenerwowana: "Mam drugi telefon i muszę kończyć", i rzuca słuchawką.

Jeśli wierzyć jej profilowi na Naszej-klasie.pl, gdzie występuje jako Marlena Pa., lat 29, raczej nie planowała urzędniczej kariery w spółce Skarbu Państwa. Specjalistka od ośrodków wczasowych TVP ukończyła teologię na Uniwersytecie im. kardynała Wyszyńskiego, studium PR na UW i dziennikarstwo na toruńskiej uczelni ojca Rydzyka. W wielkiej polityce pojawiła się w kwietniu 2001 r., zasilając szeregi Stronnictwa Narodowo-Demokratycznego w jednej transzy z Zygmuntem Wrzodakiem. Po miesiącu, gdy SND przekształcało się w LPR, przypadła jej rola protokolantki na partyjnym kongresie. Zgodność z oryginałem jej protokołów poświadczał mecenas Roman Giertych.

Może to zaangażowanie było i tak zbyt małe? W każdym razie jej mąż miał więcej szczęścia. Szymon Pawłowski, były poseł LPR i rzecznik prasowy ówczesnego klubu w Sejmie, w publicznej telewizji zajął fotel dyrektorski. Jest wiceszefem biura współpracy z zagranicą i akurat przebywa w podróży służbowej.

Reklama

Brat Pawłowskiej i szwagier Pawłowskiego, obecny prezes LPR Wojciech Wierzejski, na swym blogu wyraża zadowolenie z obecnej oferty TVP. Ale nie chce rozmawiać o pracy dla swojej najbliższej rodziny ani o tym, czy faktycznie jest "głównym kadrowym TVP", jak się dziś uważa w szeregach skrajnej prawicy. "A może pani dla mnie znajdzie jakąś pracę? Ja od prawie dwóch lat jej nie mam" - odpowiada SMS-em obecny prezes Ligi na nasze pytania i zastrzega zarazem: "Na każde kłamstwo odpowiem pozwem sądowym".

Rycerze o wielkich planach

Wstępne zamierzenia były dużo bardziej powściągliwe - nikt nie wierzył, że wszystko może potrwać tak długo i na dodatek zwycięstwo będzie tak wielkie. Gdy przeprowadzano grudniowy przewrót w TVP, plan minimum Piotra Farłała, reprezentanta skrajnie prawicowej partii we władzach TVP, zakładał dotrwanie do wyborów do europarlamentu. Ale apetyt rośnie w miarę jedzenia. "Kto wie, może bałagan wokół mediów publicznych potrwa jeszcze dłużej i uda się dociągnąć jeszcze rok, aż do wyborów samorządowych?" - zastanawia się jeden z naszych rozmówców.

Reklama

Ekipa z tego zaciągu jest na ogół dobrze wykształcona, sprawdzona i starannie - jak podkreśla jeden z informatorów - swego czasu wyselekcjonowana przez najwyższe władze partii. Żadnych przypadkowych osób. Od razu padło zastrzeżenie, że nie można sobie pozwolić na afery, na które liczą media, i korupcyjne wpadki. Na Woronicza nazywani są żołnierzami albo rycerzami - niezwykle zdyscyplinowani, wszystko traktują jak poważną misję, którą muszą wykonać, choćby nie wiem co miało stać na przeszkodzie.

Gdy Farfał wchodził do władz TVP, brał wszystko, co było pod ręką. Podlegała mu administracja, więc to przede wszystkim te etaty zaczęto dzielić wśród prawicowych działaczy. Wiceszefem ośrodka administracyjnego został Radosław Parda, wszechpolak, były poseł LPR i wiceminister sportu. Gdy upadł rząd, Parda znalazł pracę w publicznej stacji. To w jego strukturach pracuje dziś siostra Wojciecha Wierzejskiego. Ale nie tylko ona musi się czuć tu wyjątkowo swojsko.

Przemysław Czyżewski, wszechpolak (dwa miesiące temu przygotował prelekcje dla młodzieżówki z Mazowsza), jest w publicznej spółce głównym specjalistą od telewizyjnych aut. Michał Grądzik, niegdyś skarbnik wszechpolaków w okręgu łódzkim, teraz kieruje w TVP działem zaopatrzenia. Radosław Handke, który reprezentował Leszno we władzach wszechpolaków, pracuje w ośrodku administracji jako starszy referent. Tu też znalazł pracę Miłosz Sosnowski, niedoszły poseł Ligi Polskich Rodzin.

Sosnowski, absolwent Wydziału Dziennikarstwa i Nauk Politycznych UW, stanął na czele Zakładu Transportu Samochodowego TVP - podlega mu kilkudziesięciu kierowców, warsztat samochodowy oraz dyspozytorzy. Zapewnił nas, że jest zadowolony z obecnej posady, choć nie chciał z nami rozmawiać o tym, jak odnalazł się w dość nowej dla siebie branży.

Jeszcze kilka lat temu Sosnowski analizował faszyzujące bojówki skrajnej prawicy II RP i analizę tę wydał w bibliotece nacjonalistycznego "Szczerbca". Książka, choć doczekała się dwóch wydań, dziś nie jest w zasadzie dostępna, ale w lewicowym stowarzyszeniu "Nigdy więcej", które na bieżąco monitoruje działalność wszechpolaków, zachowały się cytaty z pracy Sosnowskiego. O skrajnie nacjonalistycznych i antysemickich bojówkarzach Obozu Narodowo-Radykalnego pisał tak: "Definiowałbym tu fanatyzm w pozytywnym tego słowa znaczeniu, czyli po prostu jako bezkompromisowe dążenie do jasnego, wytyczonego i szlachetnego celu. A gdy ktoś staje na przeszkodzie, oczywistym, przynajmniej dla mnie, jest zwalczanie go wszelkimi środkami". ("Nigdy więcej", lato 2006).

Ciosy na tułów

Zawsze pod krawatami. Zero arogancji, zero buty. Choć prawda jest taka, że w żadnej innej firmie nie zajmowaliby takich stanowisk jak tutaj. Oni telewizji się dopiero uczą - opowiada jeden z dyrektorów. Trzymają się razem, razem chadzają na obiady, z resztą utrzymują poprawne stosunki, ale na dystans. Nikt zresztą z nimi przyjaźni nie szuka, zwłaszcza jeśli pamięta się o czystkach z ostatnich miesięcy. Na palcach można policzyć dyrektorów, którzy zachowali swoje stanowiska.

Tę miotłę można porównać w zasadzie tylko z rządami Roberta Kwiatkowskiego, choć nawet wtedy wszystko rozłożone było w czasie. Ale teraz czasu nie ma, bo nikt nie wie, jak długo to potrwa. Klucz zwolnień w zasadzie jest tylko jeden - związki, ewentualnie sympatia do PiS. To zemsta za to, że partia Kaczyńskich wchłonęła elektorat skrajnej prawicy i zjadła partię Romana Giertycha. Jeden z rozmówców tak ilustruję te taktykę: "Tak jak w boksie. Można wyskoczyć z ciosem prosto w twarz, ale to ryzykowne i nie zawsze ma się tyle siły. Można też kierować serię ciosów na tułów. Tą strategią może nie od razu położy się przeciwnika na deski, ale systematycznie go się osłabia. W końcu i tak tam upadnie jak PiS".

"Nam nie przeszkadza ani Tomasz Lis, ani Przemysław Szubartowicz. Przeciwnie, oni przydadzą się w rozmowach o ewentualnych koalicjach z PO czy SLD. Te ugrupowania nie są dla nas żadnym przeciwnikiem, to przecież nie nasz elektorat. A jakie są korzyści z tolerowania Anity Gargas? No przecież żadne" - tłumaczy jeden z ligowych działaczy i przypomina, że odbicie TVP z rąk PiS-owskich nominatów to pierwszy (po klęsce wyborczej w 2007 r.) sukces formacji Romana Giertycha.

Nieostrożni na dywaniku

Gdy zmarł prof. Zbigniew Religa, minister zdrowia w rządzie Kaczyńskiego, który do ostatniej chwili występował przeciwko projektom obecnego rządu w sprawie prywatyzacji służby zdrowia, gościem "Tematu dnia", popołudniowego programu o wysokiej oglądalności, miała być - według polecenia szefa Agencji Informacji - minister zdrowia Ewa Kopacz, główna antagonistka Religi. Polecenie ostatecznie nie zostało wykonane.

Perturbacje dotyczyły materiału o wpadce premiera, który zamiast na głosowanie w Sejmie pojechał grać w piłkę - w wyemitowanym materiale nie pokazano zdjęć z boiska. Gdy nadano krytyczny komentarz Joanny Kluzik-Rostkowskiej z PiS, autorkę relacji wezwano na dywanik, bo zbyt często prosiła polityków tej partii o opinie.

Od czasów rządów Farfała drastycznie wzrosła liczba transmisji konferencji prasowych, które - jako przynudne i monotonne - są traktowane jako anachronizm nowoczesnej telewizji. "Wcześniej zasada była taka, że ograniczamy się głównie do partii parlamentarnych. Teraz z wiadomych względów partie pozaparlamentarne też nas interesują, i to nawet bardzo" - mówi nasz rozmówca. Powszechne stały się komentarze Romana Giertycha albo Mirosława Orzechowskiego, jeśli tematy dotyczą edukacji lub spraw wychowawczych. Nikt więc się nie zdziwił, gdy ekspertem w programie "Minęła dwudziesta" w TVP Info był niedawno lider LPR, który komentował historię ciężarnej trzynastolatki. Orzechowski - gdy pojawiły się zarzuty, że prowadził samochód po pijanemu - już zniknął z anteny, choć sama sprawa stanowiła dla dziennikarzy nie lada kłopot. "To był piątek, późne popołudnie, Orzechowski miał zarzuty, a my nie wiedzieliśmy, czy lepiej będzie, jak to podamy, czy jak to przemilczymy. Uznaliśmy, że lepiej dać tę informację, bo inaczej naprawdę zacznie się dym" - opowiada jeden z dziennikarzy. Konsekwencji nie było, ale napięcie nie opadło. "My tu zawsze czujemy się jak w czasie najcięższego meczu na boisku. Ciągle w grze. Tylko tym razem nie wiemy, na którą powinniśmy grać bramkę" - wyjaśnia jeden z naszych rozmówców.

Dyrektor w reżyserce

Za tydzień w telewizyjnej "Dwójce" zadebiutuje nowa wielka produkcja - serial "Tancerze". Farfał - jeszcze w poprzednim zarządzie - poparł ten projekt, ale postawił jeden zasadniczy warunek. Ze scenariusza miał zniknąć wątek gejowski. Producenci i scenarzyści dostosowali się do nowych wymogów. Postać geja co prawda w serialu pozostała, ale znacznie ją zmarginalizowano.

To jednak jeden z niewielu przypadków, by prezes osobiście ingerował w tak szczegółową materię. Farfał raczej nie wtrąca się zbytnio w pracę żadnego z działów. Są dyrektorzy, z którymi przez cztery miesiące swej prezesury nie zamienił słowa. Według naszych ustaleń nie ingeruje osobiście nawet w pracę Agencji Informacji, która produkuje wszystkie newsy TVP. Zupełnie inaczej niż za czasów poprzednika, kiedy to nierzadko Jan Polkowski, prawa ręka Andrzeja Urbańskiego, przyjeżdżał do siedziby Agencji, by wziąć udział w kolegiach, albo telefonicznie ingerował w związku z tym, co akurat zobaczył na ekranie.

Jak więc możliwe, że coraz więcej informacji TVP dotyczy kanapowych partii LPR i Libertas, które być może wkrótce LPR wchłonie?

Wszystko leży w gestii dyrektora Agencji Informacji Janusza Sejmeja, którego Farfał mianował na to stanowisko jedną z pierwszych decyzji. To on spędza dużo czasu w reżyserce i pilnuje, co się ukazuje. Niektórzy twierdzą nawet, że sypia czasem w swoim gabinecie, żeby od rana być na posterunku.

Ale nawet przy tak zaangażowanej postawie nie wszystko da się upilnować. Po niedawnej awanturze o wywiad z liderem Libertas Declanem Ganleyem w "Temacie dnia", które skończyło się zwolnieniami lekarskimi Piotra Kraśki, Hanny Lis i Jarosława Kulczyckiego, znaleziono już sposób na wyjście z patowej sytuacji. Jak mówi się nieoficjalnie, "Temat dnia" ma zostać przeniesiony do redakcji publicystyki TVP 1, więc cała trójka nie będzie już musiała rozstrzygać dylematów dotyczących swej niezależności.

Biuro polityczne

W ostatni poniedziałek dyrektorzy poszczególnych jednostek zostali wezwani na zebranie z prezesem w sali konferencyjnej. "Farfał wszedł i powiedział, że nie ma sensu, aby tak do nas przemawiał, bo jest nas za dużo. Powiedział, że jest do naszej dyspozycji w każdy poniedziałek od 11 do 15. W tych godzinach tego dnia możemy do niego przychodzić jak normalni interesanci. To jakiś obłęd. Powinniśmy przecież mieć do niego dostęp przez cały czas" - opowiada jeden z dyrektorów.

Narzekań jest sporo, ale równocześnie Farfała charakteryzuje się jako bardzo zdolnego i niezwykle pracowitego szefa, który świetnie orientuje się w sprawach spółki. Nawet związany z PiS Sławomir Siwek, wiceprezes zarządu, który Farfał wywrócił, jest tego samego zdania. "Choć myślę, że popełnił już kilka błędów, za które będzie płacił do końca życia" - uważa.

Ale to raczej typ bardzo pilnego ucznia, nie kreatywnej osoby, która może do TVP wnieść jakąś nową jakość. Mało kto jednak ma z prezesem kontakt. "Siedzi na samym szczycie tej wieży Babel" - jak mawiają o nowym budynku pracownicy TVP. Ma windę tylko do swojej dyspozycji, która zawozi go na dziesiąte piętro. Kto nie ma odpowiedniej karty z dostępem, nie ma też szans na rozmowę z prezesem.

"Prezes szczelnie otoczył się kordonem zaufanych ludzi" - mówi jeden z podwładnych. Niektórzy jego spotkania ze współpracownikami nazywają "biurem politycznym LPR". Nikt się też tu ze swoimi koneksjami nie kryje. Asystentka nowego dyrektora biura zarządu to Katarzyna Dorosz, była asystentka Romana Giertycha. Konrad Bonisławski do niedawny prezes Młodzieży Wszechpolskiej, który na swym blogu martwi się, że ruch narodowy jest w Polsce wciąż rozbity i mało liczny, ma od kilku dni inne zmartwienia - jest w zespole ds. organizacji pracy zarządu TVP.

O współpracowników nie było zresztą trudno, odkąd wszedł do władz TVP, systematycznie lokował w podległych mu strukturach działaczy skrajnej prawicy. Piotr Ślusarczyk, który jest teraz wiceszefem biura zarządu ds. komunikacji korporacyjnej, po utracie poselskiego mandatu znalazł pracę w TVP jako starszy specjalista w dziale reemisji sygnału. W swoich papierach, które złożył do biura kadr, wspomniał, że w przeszłości pracował w rodzinnym mieście jako basenowy.

Dyscyplinarka za dyscyplinarką

Tak dzieje się tu przy każdej zmianie władzy, więc i tym razem nie mogło być inaczej - donosy na poprzednią ekipę z Andrzejem Urbańskim na czele są na porządku dziennym. Dokładnie przeglądane są rachunki, umowy, dokumenty poprzedniej ekipy.

Jan Polkowski, dyrektor biura zarządu w zarządzie Urbańskiego, obecnie na wypowiedzeniu, dostał właśnie pismo, w którym nakazano rozliczyć mu się z podróży służbowej do Londynu sprzed dwóch lat. Do kasy telewizji ma zwrócić... 2,90 zł z tamtej delegacji.

Rzeczniczka prasowa Aneta Wrona została zwolniona dyscyplinarnie za brak okresowych badań lekarskich. Szef biura kadr Feliks Lagenfeld został potraktowany podobnie - wręczono mu zwolnienie dyscyplinarne za to, że nie kontrolował czasu pracy swoich podwładnych i dopuszczał do pracy pracowników bez badań lekarskich. "To czysty absurd. Doszło do tego, że osoby, które otrzymują normalne wypowiedzenia, oddychają z ulgą, że nie dotknęła ich dyscyplinarka" - opowiada jeden z pracowników.

Nie upiekło się Urbańskiemu. Już w lutym do prokuratury wpłynęło pierwsze oficjalne zawiadomienie w sprawie starego prezesa - Farłaf uważa, że jego poprzednik działał na niekorzyść spółki, bo tuż po własnym odwołaniu zawarł umowę z kancelarią prawną, która reprezentowała go m.in. na konferencji prasowej. "Rażąco wysokie honorarium" miało narazić TVP na straty.

Twarda ręka nowego prezesa zostawia ślad na każdym poziomie. Szef telewizyjnej ochrony własnym stanowiskiem zapłacił za to, że nie wyczuł w porę, skąd wieje wiatr - po grudniowym przewrocie zgodził się wpuścić dziennikarzy na konferencję szefa KRRiT Witolda Kołodziejskiego, którą ten zorganizował na terenie publicznej stacji w obronie poprzedników. W efekcie najpierw wysłano go na przymusowy urlop, teraz wręczono wypowiedzenie. Jego następca nie popełni już takiego błędu - do siedziby stacji zakaz wstępu mają nawet ci pracownicy, którzy są w trakcie wypowiedzenia. - To koszmarnie upokarzające, bo i tak na korytarzach traktuje się nas jak trędowatych. Nasi znajomi nie rozmawiają z nami na korytarzu ze strachu, że ktoś doniesie to górze - opowiada jeden ze zwalnianych.

Jeszcze kilka tygodni temu wydawało się, że ten spektakularny skok na TVP potrwa tylko chwilę. Na drzwiach gabinetu starego prezesa (formalnie Andrzej Urbański zawieszony jest tylko do czerwca) wisiała żółta karteczka z napisem: "Nie sprzątać, nie wchodzić". Urbańskiego jednak od dawna nikt w telewizji nie widział. Niedawno zniknęła też żółta karteczka.