„Solidarność” wycofała się z pomysłu antyestablishmentowej zadymy w Gdańsku. 4 czerwca odbędzie się tylko, zgodnie z dość nietypową tradycją polskiego ruchu związkowego, msza polowa z udziałem prymasa Józefa Glempa. I to „Solidarności” najbardziej będzie zależało, żeby nikt nie odpalał petard w obecności ks. prymasa. Zadymiarze z „Sierpnia 80” pojadą pewnie na manifestację do Katowic. To jest ich teren, tam będzie im łatwiej. Premier spotka się z „Solidarnością”, a zachodnie stolice będą mogły z satysfakcją odnotować, że spokój panuje w Gdańsku, prawdopodobnie także w Krakowie, a już na pewno w Warszawie.

Reklama

>>> Morozowski: Stoczniowcy trochę przegięli

Tym razem spokój będzie na rękę także większości Polaków (ze mną włącznie, bo ja naprawdę kocham spokojne czerwcowe wieczory). Ludzie ograni przed dwudziestu laty gryzą już ziemię (w sensie przenośnym, politycznym), są żywym pomnikiem jałowego radykalizmu, czyli tego, co historia zawsze robi z przegranymi. Zwycięzcy nie powinni obrzucać wyzwiskami przegranych, nawet jeśli przegrani obrzucą ich wyzwiskami jako pierwsi. Zwycięzcy nie powinni się przegranych nadmiernie bać, bo z takiego lęku, nawet jeśli jest jedynie przyprawą nudnego mieszczańskiego życia, tylko złe rzeczy mogą wyniknąć.

Antoni Pawlak, niegdyś sympatyczny brodaty wywrotowiec, autor słynnej „Książeczki wojskowej” (gdzie z humorem i bez nadmiernej martyrologii opisywał przygody człowieka wcielonego do Ludowego Wojska Polskiego), a także paru niezłych nowofalowych wierszy, dziś jest dostojnym rzecznikiem prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Zapytany przez TVN24 o pierwszą reakcję władz miasta na decyzję „Solidarności”, Pawlak najpierw wyraził oficjalną ulgę, ale później, niestety, zaczął prywatnie zrzędzić. Wprowadził się w stan zbliżony do stanu „Gazety Wyborczej”. Najpierw opowiadał, jak to na lokalnej kablówce jakiś pomniejszy lider związkowy zapowiedział (prawdopodobnie w ataku poetyckiego natchnienia), że „4 czerwca na ulicach poleje się krew”. Przypomniał też, pełen świętego oburzenia, że związkowcy pod pomnikiem trzech krzyży zachowywali się wiele razy niegodnie, bo np. rok temu „wybuczeli Borusewicza”.

Reklama

Szczerze mówiąc, prędzej by mi język kołkiem w gardle stanął, niż bym wybuczał Borusewicza, działacza Wolnych Związków Zawodowych, człowieka, dzięki któremu polska inteligencja po raz kolejny w swej historii zbratała się (na krótko) z polskim ludem. Ale wprowadzanie się przez Antoniego Pawlaka w nastrój patetycznej histerii wobec bardzo niewinnych protestów „Solidarności”, to zdecydowana przesada. Po pierwsze, pomnik z trzema krzyżami został zbudowany dla stoczniowców, a nie dla najbardziej nawet sympatycznych nowofalowych poetów. Także Czesław Miłosz ozdobił ten pomnik fragmentem swego wiersza poświęconego „człowiekowi prostemu”, a nie młodszym skomplikowanym kolegom po piórze. Po drugie, pierwsza lepsza manifestacja francuskich robotników i chłopów – którzy w porównaniu z polskimi stoczniowcami wprost ociekają pomocą, zarówno unijną, jak też francuską rządową - wygląda dziesięć razy straszniej niż nasze najbardziej nawet wywrotowe msze polowe czy rewolucyjne petardy. Na widok francuskich zadym, gdzie krew się czasem leje i płoną samochody, Pawlak wezwałby zapewne kozaków.

>>> Tusk okazał słabość

Polacy to naród z natury potulny. Ale wygląda na to, że ukonserwatywniony i uklasyczniony na stare lata Antoni Pawlak uważa, że jedynym dopuszczalnym modelem dialogu społecznego powinno być w Polsce bicie pokłonów aktualnym przywódcom państwowym (no chyba, że są to Kaczyńscy) i historycznym liderom. Żadna zachodnia demokracja nie zna takiego rytuału. Antoni Pawlak domagając się, by pracownicy likwidowanych zakładów powstrzymali się nawet od „buczenia” w rocznicę swego wyzwolenia z komunistycznego jarzma, przeszedł na stronę jakiegoś politycznego prawosławia.

Zupełnie bez potrzeby, bo prawosławie naprawdę nie jest Polakom potrzebne, żeby zachowali spokój. Wystarczająco wyciszył nas już katolicyzm. Radykałowie są dziś w Polsce słabi. Społeczeństwo chce spokoju - i oczywiście ma rację. Największe błazenady i wrzaski w ostatnim 20-leciu nie były dziełem „buczących” stoczniowców, lecz elit: elitarnych zwolenników Mazowieckiego i elitarnych zwolenników Wałęsy demolujących sobie wzajemnie wizerunkowe facjaty, elitarnych gazet straszących nas nieuniknionym ponoć autorytaryzmem czy nawet faszyzmem, a dzisiaj, walczących ze sobą na wyzwiska i kułaki historycznych postaci tłumnie wypełniających szeregi PiS-u i PO. W porównaniu z nimi naród mamy spokojny. Nawet nie trzeba go rozwiązywać, żeby sobie wybrać jakiś nowy, jeszcze potulniejszy. I naprawdę nigdy żaden rozwścieczony tłum nie podejdzie pod okna gabinetu Antoniego Pawlaka, niegdyś buntownika, a dziś poczciwego gdańskiego mieszczucha. Więc pozwólmy ostatnim polskim stoczniowcom 4 czerwca przynajmniej trochę sobie pobuczeć.