Kilka tygodni przed wyborami kujawsko-pomorska Platforma Obywatelska zorganizowała imprezę dla swoich członków. Pojawił się na niej eurodeputowany z tego regionu Tadeusz Zwiefka, który zaczął brylować przy kilku atrakcyjnych członkiniach młodzieżówki. Zapytał jedną z nich, co studiuje. Ta odpowiedziała, że stosunki międzynarodowe i, że stara się o staż w ONZ. Na co Zwiefka z poważną miną: – To doskonałe miejsce pracy. Ja rozważam, czy nie ubiegać się o stanowisko sekretarza generalnego ONZ.

Reklama

Dziewczyny były przerażone, bo ich zdaniem Zwiefka mówił to całkowicie serio. On sam zaprzecza: – To konfabulacja.

Jedno jest pewne: Tadeusz Zwiefka ponownie wszedł do Parlamentu Europejskiego. Ale tak barwnych postaci jak on w drugiej polskiej kadencji nie ma już wiele. Przeważają albo liderzy – obecni lub potencjalni – albo mrówki, ludzie dobrze przygotowani do mozolnej pracy. To zaskakujące, że po nudnej i jałowej kampanii, po żenującym tasowaniu kandydatami przez partyjne zarządy, udało się wyłonić tak dobrą reprezentację Polski.

W tej kadencji jest dużo mniejsze prawdopodobieństwo skandali takich jak ten z udziałem reprezentanta Samoobrony Bogdana Golika, który został oskarżony o zgwałcenie prostytutki. Nie ma też kandydatów – choć to zupełnie inna kategoria – do wywoływania takich kontrowersji, których autorem był Maciej Giertych. Wyborcy 7 czerwca postawili bardziej na jakość lub siłę niż barwność czy radykalizm. To ważne, choćby w świetle wyzwań, jakie czekają Unię Europejską w tej kadencji. Jak powiedziała w wywiadzie dla „Dziennika” prof. Jadwiga Staniszkis: „za pięć lat może w ogóle nie być takiej Unii. Nasza pozycja będzie zależała od tego, w jaki sposób przetrwamy kryzys. Dlatego tak ważne jest, by europosłowie PiS i PO ściśle ze sobą współpracowali, najlepiej w jednej frakcji”.

Reklama

Do tego jednak raczej prędko nie dojdzie. Chęci do zbliżenia nie ma po żadnej ze stron. Są jednak pozytywne sygnały. Z dużą estymą mówił „o panu profesorze Buzku” Jarosław Kaczyński, gdy deklarował poparcie kandydatury byłego premiera na stanowisko przewodniczącego PE. Z jednej strony wizja bezpardonowych kampanii prezydenckiej, samorządowej, a potem parlamentarnej nie jest dobrym prognostykiem dla współpracy polskich eurodeputowanych, ale z drugiej wspólne przebywanie w Brukseli zbliża. W poprzedniej kadencji przedstawiciele PO dużą estymą darzyli Konrada Szymańskiego z PiS, a deputowani z partii Kaczyńskiego podobne odczucia mieli wobec Jacka Saryusza-Wolskiego.

W każdym razie Polacy wybrali optymalnie. Z list wyborczych wyłuskali najciekawszych ludzi. To charakterystyczne, że nawet pierwsza pozycja na liście wyborczej nie była gwarancją wyjazdu do Brukseli, o czym przekonał się nie tylko Marian Krzaklewski. Mściło się lekceważenie lokalnych struktur i narzucanie kandydatów. Na Pomorzu w taki sposób przepadła pisowska „jedynka”, obsadzona na osobiste życzenie Lecha Kaczyńskiego. Hanna Foltyn-Kubicka, eurodeputowana PiS poprzedniej kadencji, osoba o wartościowym dorobku i odpowiednim wykształceniu, została wyprzedzona przez telewizyjnego gawędziarza Tadeusza Cymańskiego. Można tu zarzucić, że barwność wyparła kompetencję. Ale równie łatwo to zbić argumentem, że ludzie chcą być reprezentowani przez dobrze sobie znanych liderów niż anonimowych ekspertów. Bo na pisowskich wiecach w Pomorskiem nawet zwolennicy ku irytacji europosłanki przekręcali nazwisko albo mylili ją z Anną Fotygą.

Cymański nie jest kojarzony z polityką europejską, ale dostał szansę. W Sejmie z powodzeniem specjalizował się w sprawach społecznych, i tylko od niego zależy, czy równie dobrze będzie pracował w PE. Nie są kojarzeni z polityką europejską Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski czy Ryszard Legutko. Jednak pierwszy był ważnym ministrem, drugiego rozpiera energia, zaś trzeci jest znaczącym intelektualistą. Żadnemu z nich nie można zarzucić braku doświadczenia w sprawach publicznych. Szczęśliwie wraca do PE Konrad Szymański – zasłużony w bojach o sprawy światopoglądowe. W podobnie trudnej sytuacji był Ryszard Czarnecki, który w odróżnieniu od Szymańskiego jest oskarżany o to, że błyszczał, ale nie pracował. Na obronę Richarda Henry’ego trzeba jednak dodać, że ci sami krytycy nie zajmowali się np. pracowitością Zwiefki, a przy nim Czarnecki jest wołem roboczym. Wielkie nadzieje budzą Paweł Kowal – jako były szef MSZ i Marek Migalski. Obaj mieszczą się w kategorii „młodzi zdolni” – niedługo więc będziemy mogli ocenić czy słusznie.

Reklama

Dwie pisowskie szare eminencje, czyli Michał Kamiński i Adam Bielan, są od dawna oskarżane, że nie pracują, lecz kursują między krajem a PE. To zarzut w dużej mierze słuszny, ale jednocześnie obecność eurodeputowanych w krajowych mediach ma tę dobrą stronę, że dzięki temu Parlament Europejski jest dla krajowych wyborców bytem nieco mniej abstrakcyjnym. Bo cóż z tego, że Szymański ciężko pracował w Strasburgu i Brukseli, gdy Polska o tym nie wiedziała? Bielanowi trzeba oddać to, że zrzucony do okręgu mazowieckiego szybko stał się znawcą mleczarstwa i hodowli bydła. W oczach dziennikarzy wyglądało to zabawnie, ale dla wyborców był wiarygodnym rozmówcą.

Lepiej niż pisowska wygląda największa drużyna, czyli Platforma Obywatelska. Więcej w niej osób, które miały kontakt z polityką europejską i międzynarodową. Wadą może być pewna niespójność. Wprawdzie grupa pisowska jest rozrywana osobistymi animozjami, ale wśród eurodeputowanych PO oprócz frakcyjnych dąsów możliwe są spory światopoglądowe. Np. o granice polskiej suwerenności między euroentuzjastyczną Danutą Huebner a bardziej sceptycznym Saryuszem-Wolskim.

Taki spór będzie debatą poważną, promującą równie poważnych polityków. Platforma wprawdzie nie uniknęła wpuszczenia do PE kilku dziwnych postaci, ale nie oni będą nadawać ton. Bo jest pytanie, co będzie robił np. Jarosław Wałęsa, który w Sejmie zasłynął tylko z tego, że zapisał się do Parlamentarnej Grupy Kobiet. Albo skąd się wziął eurodeputowany o nazwisku Marcinkiewicz, z zawodu przedsiębiorca, który do PO zapisał się dwa miesiące temu?

Do europarlamentu wracają ze swoim doświadczeniem Jan Olbrycht, Filip Kaczmarek, Jacek Protasiewicz. Dobrą wiadomością jest mandat dla Bogusława Sonika, wobec którego własna partia zachowała się przed wyborami nielojalnie, obsadzając go na słabej pozycji. Szczęśliwie manewry partyjnych koterii zostały skorygowane przez wyborców.

Jerzy Buzek wyrasta na polityka formatu ogólnoeuropejskiego. Doszedł do tej pozycji praktycznie sam, dłubiąc coś w sprawach energetycznych w poprzedniej kadencji PE. Z kolei Danuta Huebner, przy całej jej kompetencji, nie najlepiej zaczęła, gdy po ogłoszeniu jej bardzo dobrego wyniku wyborczego zaczęła głośno zastanawiać się, czy chce być eurodeputowaną, czy może jednak dalej komisarzem unijnym.

Do starych eurodeputowanych Platformy dołącza grupa kilku osób, której do tej pory nie próbowały partyjnej polityki, ale zajmowały się sprawami unijnymi. Jako naukowcy, albo urzędnicy. Sidonia Jędrzejewska, bliska współpracownica Mikołaja Dowgielewicza, była do tej pory wiceszefową Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej. Wcześniej pracowała w PE jako urzędniczka.Różą Thun jest od 4 lat przedstawicielką Komisji Europejskiej w Polsce. Rafał Trzaskowski, doktor nauk europejskich, wykładowca uczelni warszawskich, uważany jest za „kosę” (jak mówią o nim ludzie, z którymi konkurował w wyborach), która wytnie dla siebie dużo miejsca w polityce europejskiej. Będzie oczywiście spór o definicję polskich interesów w przypadku osób, którym zarzuca się zbytni euroentuzjazm. Ciekawe będzie uzgadnianie stanowisk między ostrożnym Sonikiem i rozentuzjazmowaną Thun – skądinąd osobami, które ponad 30 lat temu wspólnie działały w Studenckim Komitecie Solidarności.

Szanse na rozwinięcie skrzydeł dostali też dwaj przewodniczący sejmowej komisji spraw zagranicznych – były Paweł Zalewski i obecny Krzysztof Lisek. Widoczny może też być ambitny i ekspansywny poseł ze Szczecina Sławomir Nitras.

Małe drużyny też trzymają poziom. Wprawdzie SLD wpuściło Joannę Senyszyn, przez co utracił mandat Andrzej Szejna. To duża strata, bo tupet Senyszyn nie zastąpi jego kompetencji. Ale poza tym grzechem Sojuszu, Bogusław Liberadzki i Marek Siwiec mają po co wracać do Brukseli. Miejmy nadzieję, że Wojciecha Olejniczaka nie wchłoną brukselskie i strasburskie kluby fitness. Był przecież kiedyś chwalonym ministrem rolnictwa, a zresztą jego możliwości są dużo większe. Pożytek polska delegacja będzie miała bez wątpienia z Janusza Zemkego.

Także trzyosobowa grupa PSL-owska z Jarosławem Kalinowskim na czele składa się z osób, którym nie można odmówić odpowiednich kompetencji.

Ten obraz może rysować się jako nazbyt optymistyczny. Być może polskie siły polityczne mogły wystawić ludzi jeszcze bardziej kompetentnych. Mogły jednak też – tak jak zrobiły w roku 2004 – zaproponować kandydatów dużo bardziej przypadkowych. Mogły też ulec pokusie wystawienia celebrytów – sportowców, piosenkarzy, aktorów. Nauczone doświadczeniem innych krajów europejskich, a u nas przykładem Krzysztofa Hołowczyca, zrezygnowały. A to jest przejaw odpowiedzialności.