W ten weekend wybory mogą zmienić w naszym kraju bardzo wiele, natomiast niczego wokół Polski nie odwrócą. Ów cudowny moment, kiedy zapada przedwyborcza cisza, nadaje się znakomicie do tego, żeby odczytać, jakie komunikaty zasyła III RP otaczający ją świat. Dzięki nim łatwiej dostrzec, czego możemy spodziewać się na przyszłość. Zwłaszcza, że zmiany zachodzące wokół Polski posiadają potencjał, by o wiele mocniej wpłynąć na nasze codzienne życie niż niedzielna elekcja.

Reklama

Pierwszy komunikat nadszedł w lutym zeszłego roku z Ukrainy. Mówił on, że także w naszej części świata możliwy jest konflikt zbrojny, nie różniący się niczym o tych, jakich doświadczali nasi przodkowie w pierwszej połowie XX w.

Uświadomienie sobie tego było na tyle szokujące, iż z trudem zaczęto dostrzegać drugą depeszę. Z kolei ona informowała, że zaatakowane państwo może liczyć na prawdziwe wsparcie militarne Zachodu jedynie jeśli potrafi samodzielnie stawić skuteczny opór. Tak aby zadać ciężkie straty agresorowi i jednocześnie samemu nie upaść przez wiele miesięcy. Wówczas obok słów poparcia, doczeka się także realnej pomocy militarnej. Przy czym należy zaznaczyć, iż jej dawcami są przede wszystkim Stany Zjednoczone. Potem mamy długo, długo nic i pojawia się Wielka Brytania oraz kraje bezpośrednio sąsiadujące z zaatakowanym.

Ranking donatorów broni zamykają Niemcy i ich obietnice, których cechą charakterystyczną jest częsty brak pokrycia. Nota bene ostatnio przekonują się o tym Litwini, którzy w czerwcu 2023 r. usłyszeli od ministra obrony Niemiec Borisa Pistoriusa obietnicę, że RFN wesprze małego sojusznika z NATO całą, uzbrojoną w ciężki sprzęt bojowy, brygadą. Licząca ok 4 tys. żołnierzy jednostka miała zostać przemieszczona na Litwę i swą obecnością gwarantować bezpieczeństwo krajowi, narażonemu na wrogie działania Rosji. W tym tygodniu minister Pistorius skonkretyzował obietnicę. Otóż wspomniana brygada zostanie do 2025 r. … sformowana. Ale to nie oznacza, że w tak ekspresowym tempie jej żołnierze trafią na Litwę, ponieważ po sformowaniu trzeba będzie to jeszcze dobrze zaplanować.

Reklama

Ukryta wiadomość dla Polski

W tym drobiazgu mamy ukrytą kolejną wiadomość dla Polski. Mianowicie nic nie wskazuje, żeby w przyszłości Unia Europejska jako całość lub największe z jej krajów posiadały taki potencjał militarny, by móc dać komukolwiek (nawet członkom UE) realne gwarancje bezpieczeństwa. Kluczowe państwo, czyli Niemcy od końca „zimnej wojny” i osłabnięcia nad nim kurateli USA, nauczyło się „jechać na gapę”. Berlin wie, że strefa państw buforowych, otaczających RFN, zapewnia mu bezpieczeństwo militarne i daje dużo czasu na reakcje obronne w razie zagrożenia. Dodatkowym gwarantem jest rodzimy, zadziwiająco rozbudowany jak na tak pacyfistyczny kraj, przemysł zbrojeniowy. Dlatego Niemcy zamiast inwestować w swoją armię wolą wydawać pieniądze na wspieranie najważniejszych sektorów gospodarki. W efekcie przeznaczą w tym roku na obronność 1,57 proc. swego PKB (Polska ok 4 proc. PKB, USA 3,5 proc. PKB).

Wprawdzie niedługo po rosyjskim najeździe na Ukrainę kanclerz Scholz obiecał, iż wskaźnik ten wzrośnie do 2 proc., ale pod koniec sierpnia tego roku wycofano ów zapis z niemieckiej ustawy budżetowej. Solennie przy tym obiecując partnerom w NATO, iż podobnie jak z brygadą dla Litwinów, należy cierpliwie poczekać i do 5 lat Berlin to załatwi. Najpotężniejszą armią lądową w UE będzie więc nadal dysponowała Francja. Jednak V Republika słabnie wręcz w oczach, nękana wewnętrznymi kryzysami oraz gospodarczym zastojem.

Ta wiadomość zupełnie umyka uwadze Polaków, ale Paryż w dwa lata stracił wpływy w niemal wszystkich swych byłych afrykańskich koloniach. Stacjonujące w Nigrze francuskie wojska zachowały zupełną bierność podczas lipcowego puczu. Choć przecież kraj ten stanowił po Kazachstanie i Australii trzeciego dostawcę uranu do francuskich elektrowni jądrowych, zaspokajając w 2022 r. 17,9 proc. zapotrzebowania V Republiki na ten surowiec. Obecnie na życzenie wojskowej junty francuscy żołnierze są ewakuowani z Nigru. Z sześciu krajów Sahelu, w których doszło do przewrotów, aż pięć postanowiło zerwać z Francją. W Maili już rozgościła się Grupa Wagnera. Skoro Paryż jest tak bezradny w regionach mu bliskich i uznawanych za strategiczne, to cóż dopiero mówić o posiadaniu możliwości interwencji zbrojnej na wschodzie Europy.

Jednym słowem, w wypadku zagrożenia Polska winna się spodziewać od największych państw Unii przede wszystkim deklaracji, że są z nią i mocno trzymają kciuki. Również integracja Europy pod niemiecko-francuskim sztandarem tego nie zmieni, ponieważ integrowanie nie przekłada się automatycznie na zwiększanie potencjału militarnego. Jednocześnie należy pamiętać o precedensie aneksji Krymu. Jego przyłączenie do Rosji zostało przyjęte w Paryżu i Berlinie jako fakt dokonany. Powstanie federacji europejskiej w niczym nie wyklucza zgody centrum UE na fakty dokonane dotyczące jej peryferii. Praktyka oddawania ziemi w zamian za pokój jest tak stara jak Europa. Zaś wiele ułatwia to, że peryferie Unii to nie są ziemie rdzennie niemieckie czy francuskie.
Jedynym realnym gwarantem bezpieczeństwa są zatem dla Polski niezmiennie Stany Zjednoczone.

Ale najświeższy komunikat z Bliskiego Wschodu mówi, że USA mogą wkrótce zostać przytłoczone liczbą pożarów w różnych regionach świata. Jedynie konflikt izraelsko-palestyński wymaga zaangażowania na Morzu Śródziemnym specjalnej grupy uderzeniowej US-Navy z dwoma lotniskowcami w składzie. Tymczasem Ukraina wciąż potrzebuje regularnych dostaw broni i amunicji, co wywołuje coraz większy opór polityków Partii Republikańskiej oraz wyborców. Im więcej pożarów do opanowania, tym silniejsi stają się w USA izolacjoniści, o których głosy zabiega przed wyborami Donald Trump.

Drobna niedogodność dla Waszyngtonu

Tymczasem przecież wszystkie te konflikty to taka drobna niedogodność dla Waszyngtonu w porównaniu z wyzwaniem, jakim stałby się atak Chin na Tajwan. Tu czeka kolejna zła wiadomość dla Polski, tym razem z przeszłości. Przed II wojną światową wielki apetyt Japonii na ekspansję w Azji i na Pacyfiku skutecznie blokowały Stany Zjednoczone. Poczucie niesprawiedliwości i pragnienie ekspansji (bez niej Kraj Kwitnącej Wiśni nie miał szans stać się potęgą równą USA) wśród japońskiej klasy politycznej okazało się tak ogromne, że aż w końcu zdecydowano się na szaleńczy atak na Pearl Harbor.

Również dziś Ameryka wzięła na siebie rolę strażnika Azji, skupiającego wokół siebie wszystkie kraje z tamtej części świata, obawiające się ekspansji Chin. Gdyby nie ona, Pekin mógłby rozszerzać swe wpływy na miarę ogromnych aspiracji Państwa Środka. Jako że ambicje te wciąż rosną, mamy w tamtej części świata coś na kształt wstrząśniętej butelki szampana. Rolę korka, trzymającego Chińczyków w ryzach, odgrywa Tajwan. Chyba niewiele więcej trzeba dodawać. Jeśli wystrzeli, wówczas III RP w sferze bezpieczeństwa będzie mogła realnie liczyć już tylko na własne siły.

To niemiła świadomość, zwłaszcza gdy uzupełni się ją pakietem przerażających komunikatów odnośnie tego, jak od czasu inwazji Rosji na Ukrainę staniało ludzkie życie. Rzezie urządzane cywilom w Buczy czy Mariupolu przez rosyjskich żołnierzy stały się bardzo zaraźliwym przykładem. Wszystkie hamulce bezpieczeństwa w odniesieniu do ochrony zwykłych ludzi podczas wojny zostały zerwane, a brak możliwości ukarania winnych sprawia, że masowe mordy są kolejnym ze znaków rozpoznawczych nowych czasów. Oczywiście wiele ich przykładów można znaleźć i w ostatnich dekadach. Jednak poza tymi z terenów upadłej Jugosławii wszystkie zdarzały się daleko od granic Zachodu. Te popełnione w Bośni skłoniły NATO pod przywództwem USA do interwencji na Bałkanach i ich skutecznej pacyfikacji.

Na Bliskim Wschodzie jest to nie do powtórzenia. Tymczasem wymierzona w Izrael akcja Hamasu miała na celu wymordowanie jak największej liczby cywili bez oglądania się na wiek czy płeć. Zaś Państwo Żydowskie jest jednym z krajów pogranicza Zachodu i pomimo swej potęgi militarnej nie zdołało on zagwarantować obywatelom bezpieczeństwa.

Tak na marginesie i tu zawarty jest komunikat dla Polski. Z racji polaryzacji swej sceny politycznej oraz narastających konfliktów wewnętrznych izraelskie elity władzy pozostały zbyt zajęte same sobą, aby znaleźć jeszcze czas na troskę o uważne monitorowanie zagrożeń przychodzących z zewnątrz. Czyż nie jest to takie polskie?

Strategiczna samotność Polski

Kiedy zatem zbierzemy w całość opisane powyżej komunikaty, to możemy zauważyć nie tylko to, jak bardzo realna staje się strategiczna samotność Polski, ale też - co może spotkać w nowych czasach mieszkańców kraju z pogranicza Zachodu, jeśli nie dość sprawnie stawią oni czoła zagrożeniom. Nie prezentuje się to więc za dobrze. Pamiętajmy jednak, że w historii Polski, z racji jej położenia, nie jest to nic nadzwyczajnego. O ile więc w spływających zewsząd komunikatach trudno odnaleźć coś optymistycznego, nie oznacza to nieuchronności katastrofy. Samotne państwo polsko-litewskie radziło sobie ze swym niekomfortowym położeniem całkiem dobrze przez parę stuleci. Zaś po ostatecznym pokonaniu Zakonu Krzyżackiego, aż po wybuch powstania Chmielnickiego, trwał przez około 180 lat okres jego największej świetności.

Ówczesna Rzeczpospolita potrafiła bowiem do niekomfortowych warunków egzystencjalnych całkiem dobrze się dostosować. Dziś patrzymy na jej dzieje przez pryzmat degeneracji poprzedzającej upadek, a co gorsza bardzo emocjonalnie. Wspominane zdolności dostosowawcze umykają zatem uwadze, choć są dobrze widoczne. Pierwszym z kluczowych dostosowań był koncyliacyjny ustrój polityczny. Od zwołania Sejmu walnego w 1493 r. przez następne 159 lat (do narodzin liberum veto) opierał się on na przymusie szukania kompromisu. Tak bowiem w praktyce działał obowiązek, by wszelkie uchwały sejmowe ostatecznie przyjmować jednogłośnie. Zatem ucierano je do skutku, aż wszyscy się z nimi godzili (ciekawe, że na podobnym mechanizmie pierwotnie opierała się Unia Europejska).

Tak rozładowywano naturalne waśnie wewnętrzne, a politycy musieli umieć nie tylko się skutecznie zwalczać, ale też współpracować. Drugim z atutów, jaki sobie wypracowała I Rzeczpospolita, była jej doktryna militarna i specyficzne siły zbrojne, relatywnie niewielkie, ale bardzo mobilne. Przez półtora stulecia udawało się za ich pomocą utrzymywać zagrożenia na obrzeżach rozległego kraju. Większość kampanii militarnych z tamtego okresu to wojny obronne, co ciekawe stoczone zwycięsko na granicach lub też nieco poza nimi. Kluczowy punkt staropolskiej doktryny militarnej mówił o konieczności wyjścia naprzeciw zagrożeniu, tak by je zlikwidować, nim dotknie ojczystego terytorium. Dopiero degeneracja ustroju pozbawiła I Rzeczpospolitą tych możliwości. Dla zdrowego państwa przełomowe czasy nie muszą bowiem oznaczać wielkich klęsk, pod warunkiem że potrafi się do nich zawczasu dostosować.